niedziela, 21 grudnia 2014

Włochy jesienią


Druga połowa listopada to może nie najprzyjemniejszy czas na podróżowanie. Ale czy lato, z upałem i tłumami turystów, z niemożnością znalezienia noclegu to jest to? No i jedzie z nami pies. Latem nie byłoby to możliwe, i on, i my mielibyśmy dość.
Od dawna marzyłam o Wenecji zimą lub wczesną wiosną. Bożonarodzeniowa Wenecja Brodskiego czy wielkanocna Iwaszkiewicza wydawała mi się bardziej atrakcyjna niż ta zapamiętana sprzed lat: we wczesnowrześniowym upale i dzikim tłoku na Placu Świętego Marka. 
 
Nocleg w austriackim pensjonacie: gdy budzimy się rano, łąki wokół lśnią w słońcu, a z mgły w dolinie wyłania się wieża kościoła i dachy domów. Śniadanie z widokiem na ogród, w karmniku na drzewie buszują sikorki. Jedziemy. Z autostrady - wysokie góry, obłoki w dolinach, ich strzępki jak kłębuszki waty czepiają się ziemi - zjeżdżamy w kierunku rzadko uczęszczanym, wybierając drogę przez Triglavski Park Narodowy. Zjazd na Würzenpass w pobliżu Villach, potem przez Kranjską Gorę. 
 
Wąska, kręta i na szczęście prawie pusta droga pnie się coraz wyżej. Skaliste kolosy, osuwiska, na szczytach śnieg. Na przełęczy Vršic - ponad 1600 m – już kosodrzewina. Strumienie spadające z impetem z wysokich skał. Rzeki o beżowobiałym piasku i wodzie koloru rozbielonego malachitu – tę barwę, tylko już bardzo rozcieńczoną i przybrudzoną, odnajdziemy potem w weneckiej lagunie. Małe osady, czarne i białe owce na pastwiskach. Jedziemy doliną Sočy. Rzeka rośnie, uspokaja się, jej barwa nie jest już tak świeża. Krótki postój w miasteczku Kanal, a potem przez Novą Goricę do Triestu. 
 
Nocleg w Grignano obok portu jachtowego. Kiedy budzimy się rano, rozświetlona słońcem mgła nad wodą pozwala natychmiast zrozumieć, co znaczył dla Williama Turnera wyjazd do Włoch. Jego pejzaże morskie nie powstałyby gdzie indziej, bo tylko tutaj można obserwować to niesamowite zjawisko: unoszące się nad morzem, prześwietlone opary. Światło rozproszone przez mgiełkę wydobywa zaledwie kontury lub fragmenty przedmiotów, odbija się od nich: złudne, ulotne, złociste. Woal mgły unosi się, opada. Pastelowe niebo i morze, odbicie słońca w żaglach łodzi.
(...)
Wieczorny Triest w deszczu. Wspinamy się samochodem na wzgórze kapitolińskie – stromość uliczek przewyższa znacznie górskie drogi, a do tego ciągle ktoś nadjeżdża z przeciwka. Aleja pnie się ku katedrze. Lśniący, mokry bruk, pokryty pożółkłymi liśćmi. Wchodzimy do wnętrza. Półmrok, cisza. Zbliża się siódma, czas zamykać. Obok katedry kolumny rzymskiej bazyliki, opleciony winoroślą mur zamku. Wśród mokrych pinii jakiś ptaszek głośno ćwierka. 
 
Rano do Słowenii, tym razem nad morze. Koper pustawy i zaniedbany, za to Piran urzeka. Jest dość ciepło, trochę pada. Schodzimy z góry ku miasteczku, potem uliczkami – zaułkami. Tłuste koty siedzące na schodach przyglądają się nam niezbyt przyjaźnie. Owalny plac Giuseppe Tartiniego jest jak eklektyczny, lecz elegancki salon: jasna płaszczyzna z lśniących płyt otoczona pałacykami w różnych stylach. Spacerujemy nabrzeżem, jemy na tarasie restauracji. Parada aroganckich kotów trwa: jeden z nich, rezydent lokalu, żebrze przy stolikach tuż pod nosem zdesperowanego psa, a potem ostentacyjnie wolno przechodzi przed nim, ironicznie patrząc mu w oczy.
(...)
Dzień wyjazdu z Triestu jest deszczowy. Katedra San Giusto o poranku niemal pusta, a organista gra dla siebie. Budowla ma pięć naw i trzy apsydy, powstała z dwóch stojących obok siebie kościołów z V wieku, połączonych obecną nawą główną. W bocznych apsydach trzynastowieczne mozaiki, całe wnętrze rozległe, wieloplanowe dzięki rzędom smukłych kolumn, romańsko – bizantyńsko – prawie mauretańskie. Rozproszone światło, blask mozaik. I muzyka. 
 
W Castello di San Giusto kolekcja broni białej, a w podziemiach wystawa zabytków rzymskich: Tergeste, ważny port i twierdza (wzgórze, na którym jesteśmy, miało niebagatelne walory obronne, doceniane i po Rzymianach) powstało w II w. p.n.e. Zwiedzających jest kilkoro, na zewnątrz deszcz.

Pada, gdy jedziemy na zachód. Zamek w Duino nie jest udostępniany zwiedzającym, przez mur i drzewa nie można wiele zobaczyć poza bryłą tej imponującej, surowej budowli nad urwiskiem. Któż, gdybym krzyknął, usłyszałby mnie z zastępów anielskich... Tak, te słowa zostały napisane tutaj, w tym nieprzyjaznym i niezwykłym miejscu, w samotności wielkiego parku i zamku na skale. Rainer Maria Rilke po okresie niemocy twórczej tu odnalazł natchnienie, napisał pierwsze dwie Elegie duinejskie i naszkicował kilka dalszych. 
 
W albumie „The Castles of Friuli” można zobaczyć zdumiewający plan tej budowli: od strony lądu broni zamku pięciometrowej grubości mur, za nim, na dziedzińcu ukośnie usytuowana wieża na planie kwadratu – najstarsza część zamku. Nieregularny kształt budowli – w zasadniczej części szesnastowiecznej – wymuszony został warunkami naturalnymi. Kilkakrotnie zamek przebudowywano, tak że nawarstwiają się w nim różne style, a niezwykłej urody wnętrza kontrastują z surowym, wręcz nieprzyjaznym wyrazem murów.

Grado. Deszcz i opustoszałe ulice. Katedra świętej Eufemii wydaje się być zamknięta, ale obok niej zbudowano niewielkie lapidarium, pięknie naśladujące styl rzymski. Otwarte drzwi prowadzą do kościoła: nie, nie jest pusty. Mrok rozświetlają świece przy ołtarzu Matki Boskiej, kobiety odmawiają różaniec. Różaniec po włosku, melorecytacja z silnie wybijanym rytmem: Santa Marija Madre di Dio! Urzekające, narkotyczne brzmienie. Za oknem deszcz zmienia się w ulewę, w mroku nie widać mozaik posadzkowych, pala, srebrna nastawa ołtarzowa jest jedynie lśniącym zarysem, a przecież nie chce nam się opuszczać tej świątyni. 
 
Po drodze do Akwilei rozjaśnia się. Zabytki tutejsze to pogranicze rzymskiego antyku i chrześcijaństwa. Kościoły na planie bazyliki: środkowa nawa dwukrotnie wyższa i dwukrotnie szersza od bocznych. W wielkiej bazylice trwają prace konserwatorskie. Świątynia powstała na początku IV wieku, w czasach pierwszego patriarchy Akwilei, Teodora; zniszczona przez trzęsienie ziemi odbudowana została częściowo w stylu gotyckim. Mozaikowy dywan na posadzce głównej nawy można oglądać z przezroczystego pomostu. Jonasz wydostający się z brzucha wieloryba - alegoria zbawienia. Zwierzęta, arabeski, sceny rodzajowe. 
 
Palmanova, renesansowe miasto – twierdza, zaprojektowane przez Vincenza Scamozziego, ma centralny plan oparty na regularnym dziewięcioboku - od sześciobocznego rynku gwiaździście rozbiegają się ulice - i dobrze zachowane na całym obwodzie wały z bastionami w manierze nowowłoskiej, fosy i budynki koszarowe. Poza tym, niestety, wygląda jak miasto garnizonowe, czym była i zapewne nadal jest. 
 
Do Mestre dojeżdżamy wieczorem. Jest piątek i piekło na drogach. Szukamy hotelu już poza miastem – w Oriago pies nikomu nie wadzi, choć w recepcji rezyduje kot, na szczęście nikt go nie pyta o zdanie – a na dodatek spod hotelu odchodzi autobus do Wenecji.
Droga SS11 Wenecja – Padwa wiedzie w znacznej części nad kanałem Brenty. Palladiańska Villa Foscari (La Malcontenta) jest zamknięta po sezonie, ale wieczorem oświetlona. Portyk z jońskimi kolumnami podwojony przez odbicie w czarnej wodzie. 
 
Rano nad wodą stoi mgła, co wróży piękną pogodę. Jedziemy do Wenecji i już na wstępie popełniamy błąd, nie planując trasy ani czasu – dzień jest krótki, co boleśnie uświadomimy sobie około 16.00, na razie jednak mamy słoneczny poranek. Płyniemy do San Giorgio Maggiore. Przed kościołem pies szaleje z radości: stały ląd i do tego mnóstwo miejsca. Znajduje kawałek drewna, biega, szaleje, próbuje pić wodę – fe! Wszystko tu jest nowe, inaczej pachnie, co za radość być na wakacjach! Za połacią lekko wzburzonej wody lśnią w słońcu Pałac Dożów, Dogana, kopuła Santa Maria Della Salute. 
 
Niezawodnie rozpoznawalna jako dzieło Andrei Palladia jest fasada San Giorgio: cztery półkolumny w wielkim porządku – na wysokość całego budynku – zwieńczone trójkątnym frontonem i wyłaniające się spod nich boczne części większego trójkąta, fronty bocznych naw. Wnętrze jasne, puste, wręcz chłodne. Monumentalizm bez patosu. 
 
Spacerujemy po Wenecji, płyniemy do Ca d’Oro i idziemy na spacer ustronnymi uliczkami. Zaglądamy do kościołów – zwierzak cierpliwie czeka na zewnątrz, tylko bazylikę Świętego Marka zwiedzamy na zmianę. Siadamy na schodkach nad kanałem i karmimy psa, wstępujemy do baru na filiżankę czekolady (tak smacznej jeszcze nie piłam), płyniemy na Murano. Dzień jest ciepły, słoneczny; na statku mężczyzna w koszulce z krótkim rękawem patrzy na psa i mówi: He is happy, look, he is smiling!
 
Wieczorem wnętrze kościoła San Giovanni e Paolo przypomina dawne obrazy (Vittore Carpaccio? Francesco Guardi?): rozlegle, spowite w półmroku, pustawe, a przecież tu i ówdzie toczy się życie: grupka ludzi półgłosem rozmawia, ktoś ogląda posągi, dominikanin czyta przy pulpicie w świetle lampy. Brakuje tylko zwierzaków – może psa? Czeka przed kościołem, choć to też stworzenie Boże.

O zmroku płyniemy Wielkim Kanałem od San Marco do dworca; fantasmagoryczne dekoracje zwijają się, zamykają. Tak to jest: w kierunku Placu otwieranie się miasta, coraz szerszej perspektywy, aż przyjmie nas rozległa, rozświetlona wodna przestrzeń Basenu Świętego Marka. Powrót to zamykanie, odwracanie się. Odpływamy, rozmawiając z dwojgiem Teksańczyków; on - siwe włosy do pasa, indiański profil, strój harleyowca - wypytuje: jak to zbudowano? Dlaczego na wodzie? Skąd brali pale dębowe? Skąd mieli pieniądze? Dlaczego Wenecja była taka bogata? Kim byli architekci? Kanał rozświetlony i zatłoczony jak wielkomiejska ulica. Odpływamy, by jutro wrócić, jak pragnie się wrócić do niezrozumiałego, lecz urzekającego snu.
(...)
Niedzielny poranek nie wita nas mgłą, lecz deszczem, i to jest zła wróżba. Najpierw pada, potem zaczyna lać. Włóczymy się po San Zaccaria, zaglądamy z przedsionka – trwa nabożeństwo – do San Giorgio dei Greci i wędrujemy w stronę Akademii, ale wilgoć staje się nie do wytrzymania, pies ocieka wodą, a i my mamy powoli dość. Wczesnym popołudniem ewakuujemy się do hotelu. 

Wieczorem pojedziemy do Padwy.
Z historycznego centrum Padwy zostało niewiele: Palazzo della Ragione, katedra i baptysterium. Spacerujemy do późna, nie wrócimy tu raczej za dnia, bo jutro – Rawenna.

Via Romea wiedzie przez deltę Padu, wartą osobnej wycieczki, by podglądać ptactwo. Nie dziś. Rawenna to kilka obiektów i warto je zobaczyć wszystkie. Zaczynamy od Bazyliki San Vitale – olśniewającej mozaikami w apsydzie i światłem – rozproszonym, ciepłym. Zwiedzających jest kilkanaścioro, patrzą w ciszy, w skupieniu. Oglądam przez lornetkę szczegóły mozaik. Twarz Chrystusa na łuku tęczowym, ofiara Abrahama, apolliński Chrystus w apsydzie ze świętymi Witalisem i Eklezjuszem. Dwór Justyniana i Teodory. Justynian o pyzatej, ale sympatycznej twarzy, obok niego łysy i brodaty biskup Rawenny Maksymian. Nieco w tyle kędzierzawy, o charakterystycznych rysach zwycięski wódz Belizariusz, zdobywca Rawenny dla Bizancjum. Teodora wśród dam dworu - wyrasta ponad nie, choć w rzeczywistości była niewysoka i drobna. Cyrkówka i aktorka o dwuznacznej reputacji dzięki urodzie i inteligencji wspięła się z nizin społecznych na tron cesarski. Głowy władców wzorem rzymskim otoczone są złotym nimbem.

San Vitale wydaje się nie mieć murów. Jedynie kolumny, łuki, okna. Nawet kapitele kolumn są lekkie, ażurowe. Kościół zbudowano na planie ośmioboku, stworzonego przez kaplice otaczające wewnętrzny krąg. San Vitale próbowano naśladować; najbardziej znana jest kaplica w Akwizgranie, lecz tam nie udało się uzyskać ani tej lekkości, ani świetlistości. 
W architekturze bizantyjskiej nie jest ważna forma zewnętrzna, lecz wnętrze. Plan świątyni, czy to bazyliki, czy kościoła o układzie centralnym, jest logiczny i uporządkowany. Jej wnętrze prowadzi duszę ku Bogu. Jak powiada Focjusz: wierny wstępuje do świątyni jak do samego nieba. Kościół bizantyjski – ze swoimi połyskliwymi mozaikami, złoceniami, rozproszonym światłem – jest obrazem Królestwa Bożego. 
 
Mauzoleum Galli Placydii jest jak złoto - niebieski klejnocik, oświetlony przez małe okienka z szybkami z alabastru. Nad wejściem Chrystus z owieczkami, jeszcze antyczny w wyrazie: ten głaszczący baranka łagodny młodzieniec mógłby być Orfeuszem.
Galla Placydia to kolejna niezwykła kobieta: przyrodnia siostra cesarza Honoriusza. Porwana przez Gotów jako zakładniczka poślubiła jednego z nich, Ataulfa – dziś powiedzielibyśmy może: terrorystę! – i towarzyszyła mu w bitwach. Owdowiawszy wyszła ponownie za mąż i później, jako matka nieletniego cesarza Walentyniana III, została regentką. 
 
W San Apolinare Nuovo orszak męczenników i dziewic na ścianie nawy głównej – i postacie trzech króli w egzotycznych strojach. Battistero Neoniano ze sceną chrztu Chrystusa zachwyca portretami apostołów. Jakże zindywidualizowane mają rysy! Ten sam temat zrealizowano w Battistero degli Ariani w sposób znacznie uproszczony, za to z użyciem większej ilości złota. Charakterystyczne...

Jedziemy do Classe. Gdy się zbliżamy do bazyliki San Apollinare in Classe, zapada zmrok. Rozległe błonia przed kościołem pozwalają spojrzeć na niego z odległości. Piękna bryła świątyni z okrągłą campanilą, rozświetlony portyk, przez który wchodzimy do kościoła. W apsydzie święty Apolinary – pierwszy biskup Rawenny - jako pasterz. Idące do niego owieczki. Ptaki, kwiaty, drzewa na jasnej zieleni łąki. Po hieratycznych, abstrakcyjnych, ponadczasowych przedstawieniach - ta niemal naiwna, bukoliczna scena ma w sobie wzruszającą prostotę i liryzm. I choć jej porządek jest symboliczny, a przedstawione przedmioty są raczej znakami niż portretami istot i rzeczy, nie sposób nie dostrzec radości, jaką sprawiło artyście to przedstawienie. Łąka z owieczkami to przecież rajskie pastwisko, miejsce wiecznej szczęśliwości.

Kolejny dzień: Vicenza. Chcemy zobaczyć Villa Capra, znaną jako La Rotonda, sztandarowe dzieło Andrei Palladia. Na razie jedziemy na Monte Berico. 

Bazylika – sanktuarium jest jak szkatułka pełna klejnotów. Zbudowana z dwóch kościołów – niewielkiego gotyckiego, który obecnie tworzy prezbiterium i boczne kaplice oraz dobudowanego osiemnastowiecznego, też niedużego – lśni od wotów, lampek, świec, ale mimo bogactwa szczegółów i rozmaitości stylów nie sprawia wrażenia chaosu. Jest południe: księża, zakonnice i wierni pogrążeni w modlitwie, nie możemy teraz zwiedzać. Obok kościoła taras widokowy na miasto. Z przeciwnej strony widać dach La Rotondy, można by tam dojść piechotą, ale raczej nie dziś, w deszczu. 
 
Podjeżdżamy, wspinamy się na wzgórze. Villa Valmarana zwana ai Nani (pod karłami, od figur ma murze ogrodu) jest po sezonie nieczynna, ale ścieżka wiedzie wzdłuż murów, wśród zieleni. Podglądamy domy przez bramy, jest tu wiele rezydencji w rozległych ogrodach, od setek lat w rękach tych samych rodzin... W końcu La Rotonda, także zamknięta. Objedziemy ją dookoła, zanim wreszcie znajdziemy punkt widokowy – przy drodze wiodącej z Vicenzy na południe. 
 
To cud w pejzażu. Proporcje, harmonia i klarowność formy podkreślona prostotą planu. Raczej elegancki pawilon niż podmiejska rezydencja. Wewnętrzna okrągła sala przykryta niską kopułą. Cztery sześciokolumnowe portyki jońskie, wieńczące schody; na szczytach i w narożach frontonów posągi. Powiadają, że Andrea Palladio zbudował cztery portyki, bo nie mógł zdecydować, który z widoków jest najpiękniejszy. I choć dziś uroda pejzaży nieco ucierpiała, ciągle urzekają nieodległe lesiste wzgórza w jesiennym deszczu. Willa z rozległym ogrodem posadowiona jest na wzniesieniu, nie przytłacza otoczenia ani się w nie nie wtapia, lecz współistnieje. Tak jakby ona i otaczający ją pejzaż nawzajem podnosiły i podkreślały swoją urodę. 
 
Paweł Muratow pisze o niej tak: Rotonda drzemie w słodkiej, melancholijnej pustce, a jej zabite deskami okna wydają się zamknięte na całą wieczność. Na kolumnach, spod tu i ówdzie odbitego tynku, wyziera cegła, pociemniały kamienne schody, a fałdy strojów zdobiących posągi pokrył zielony mech. Rotonda, choć nie jest ruiną, odwróciła się od codzienności i żyje już tylko życiem sztuki.

Jedziemy do miasta. Gdzie jeszcze wzniesiono pomnik architektowi? Palladio stoi sobie skromnie na małym placyku obok Palazzo della Ragione. To on jest autorem obudowy dawnej sali posiedzeń rady: pod arkadami są teraz stoiska bukinistów. Dawną budowlę gotycką otoczył klasycyzującymi portykami. Po jednej stronie Palazzo mamy Piazza delle Erbe z wieżą więzienną, po drugiej - Piazza dei Signori, elegancki, kameralny plac ze smukłą i pełną wdzięku XV – wieczną Torre di Piazza oraz palladiańską Loggia del Capitaniato. Obok inny pałac w stylu gotyku weneckiego – takie sąsiedztwo będzie się powtarzać na ulicach Vicenzy, szczególna jest pod tym względem Contra Porti: domy Palladia i gotyckie pałacyki miejskie, każdy inny, niemal każdy zachwycający. 
 
Niezwykłość stylu Palladia i tajemnica jego wpływu na architekturę europejską – zwłaszcza angielską - to przede wszystkim umiejętność wydobycia najdoskonalszych elementów budowli antycznych i zastosowania ich w nowatorski, nieortodoksyjny sposób. Budowle palladiańskie są łatwo rozpoznawalne, a przecież każda jest inna. Architekt tworzył zarówno wille wpisane w wiejski pejzaż, jak i miejskie pałacyki sąsiadujące z budynkami jakby żywcem przeniesionymi z Wenecji – i zawsze efektem jest zdumiewająca harmonia, wynikająca ze spokojnego rytmu, czystości detalu, umiarkowania w dekoracjach.

Już nie zdążymy zwiedzić muzeum Palladia z makietami jego budowli. Jest jeszcze Teatro Olimpico, rozpoczęty przez Palladia, dokończony przez Vincenza Scamozziego najstarszy zachowany budynek teatralny w Europie. Wyjeżdżamy z Vicenzy zatrzymując się, by ostatni raz popatrzeć na La Rotondę o zmierzchu. 
 
Czas wracać. Po drodze zwiedzimy Treviso, bogate i ładne, z zachowanymi fortyfikacjami i pasącymi się w fosie kozami. Przed Conegliano skręcimy w boczną drogę na widok rozległego Castello di San Salvatore – dalej na wzgórzach rozłożyły się inne posiadłości, ale on sam jest wyjątkowy, otoczony murami, imponujący. Ze wzgórz widok na spowitą smogiem równinę. Jedziemy do Conegliano – katedra w remoncie, ale spacerujemy główną arkadową ulicą, wdrapujemy się na wzgórze zamkowe. Powoli się zmierzcha. Wybieramy, uciekając przed korkami, boczną drogę przez góry. W mroku nie widzimy pejzaży, ale mamy za to ścianę lasu, światła w dolinach i drogę dla siebie; na autostradę wskoczymy dopiero w Tolmezzo.

_________
Fragmenty szkicu 2002 - Włochy jesienią  opublikowanego w Kwartalniku Literackim Kresy nr 63
Paweł Muratow Obrazy Włoch przełożył Paweł Hertz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz