środa, 29 października 2014

Pamiętasz? Fragmenty (25)

 (...)

- Coraz bardziej ciekawi mnie ta twoja historia, to spotkanie - mówi Gunther. - W końcu do niego doprowadzę, ale niepokoję się o ciebie.
- Dlaczego? Nie ma powodu - śmieje się Olga.
- A jeżeli to był dla faceta tylko zwykły epizod w życiu przewrażliwionego egocentryka? Jeżeli zrozumiesz, że to była omyłka, że nie było dla kogo aż tak cierpieć?
- Nie cierpi się dla kogoś, kochanie - wtrąca Magda.
- Cały czas nurtuje mnie pytanie: co w nim było tak fascynującego?
- Ja też jestem tego ciekawa. Może się dowiem? - żartobliwie rozmarza się Olga.
 - Zastanawiałam się nad tym wielokrotnie - mówi Magda - i myślę, że wiele znaczył tu przypadek. Te wszystkie zbiegi okoliczności, i to, że Kostek wtedy wyjechał. A Jean pojawił się jak książę na białym koniu i chciał cię porwać do swojego czarodziejskiego zamku.
- Po czym zmienił zdanie - stwierdza Olga.
- Może naprawdę powinien dostać w mordę? Choćby za to, że nie zdecydował się wyciągnąć swojej kobiety z kraju ogarniętego stanem wojennym, niezależnie od tego, co zrobilibyście potem - gorączkuje się Gunther. - Ale czy ty wtedy dałabyś się wywieźć?
- Myślę, że tak, choć nie wiem, czy słusznie. Ale widocznie tak miało być. Nie żałuję niczego. Gdyby nie on, nie wiedziałabym, do jakich emocji jestem zdolna. On żył na najwyższych rejestrach. Tego wtedy potrzebowałam, po Konstantym.
- Więc kiedy finał? - uśmiecha się Magda. - Chyba teraz nie stchórzysz?
- Już wkrótce, mam nadzieję. Potrzebne mi zakończenie.

Któregoś dnia Gunther nie wytrzymuje. Telefonuje do Jeana, a potem do Olgi.
- Ładny ma głos, bestia. Ale i tak go dopadnę - obiecuje.
- Dzwoniłeś do niego? I co? - zdumiewa się Olga.
- Udawałem, że nie słyszę.
- Ty wariacie! Poczekaj, aż przyjadę do Berlina.
- Olga! - włącza się Magda - Gunther kompletnie oszalał. Zachowuje się jak pies gończy. Kiedy przyjedziesz?
- W połowie lipca, mogę?
- Jasne, czekamy.

***
  
Jest coś, o czym nie mówię Magdzie, Guntherowi, Izie. Nikomu. Myślę o tym, by opisać tę historię, nawet więcej: czuję się tak, jakby ktoś domagał się tego. Ktoś we mnie. Ale wywołuje to stan takiego pobudzenia, jakbym tam znów była, bezbronna: bicie serca, lęk i słodycz, żal... Bo to jest historia, która się nie skończyła.
Być może jedynym sposobem, by sobie z tym poradzić, jest wyrazić to. Może powinnam pisać, choć lęk paraliżuje mnie, nie pozwalając nawet sięgnąć po papier. Nie mam wyboru.

Porządkuję listy, telegramy, nieliczne fotografie. Kupuję zeszyty o kolorowych kartkach.
  
Wieczorem rozkładam to wszystko na stole i zaczynam. Słowa płyną same. Piszę i czuję, że ta cała historia jest już gotowa do opowiedzenia, czeka tylko, by zastać zapisana. Kiedy kładę się spać, taśma w mojej głowie kręci się dalej, nie pozwalając zasnąć, więc zapalam światło i notuję... Cały następny dzień spędzam czekając na chwilę, gdy będę mogła znów pisać.
Dziś w nocy - straszna wichura - śniło mi się mnóstwo rzeczy i słowa, jakich powinnam użyć, bardzo celne. Budziłam się i zasypiałam, te przebudzenia były jednak za krótkie, żeby cokolwiek zapisać i rano nie pamiętałam nic. Ale jestem pewna, że to, co ważne, wróci do mnie.
Wieczorem.
Ogarnęło mnie zwątpienie.
Słowa nie są mi posłuszne.
Zdania toporne.
Nie wiem, czy mam cokolwiek do powiedzenia, czy potrafię cokolwiek powiedzieć.
Nie dziś.
Trudno

Chcę pisać i czuję, że muszę. Skąd by się to brało, ten wewnętrzny głos. W końcu nie jestem obłąkana.
Nie zasnę. Za dużo emocji.
Myśl o podróży do... i spotkaniu z J. Obawa. Nie jest to strach przed odrzuceniem. Raczej przypuszczenie, że nie zechce się ze mną w ogóle spotkać, zrobi unik i zostanę z niczym. Myślę, że to jest możliwe, ale nawet gdyby tak postąpił, dałby mi szansę dowiedzenia się czegoś o nas obojgu: o jego lękach i moich emocjach. A jeśli zechce przyjść, spróbuję zadać mu kilka pytań. I ciągle się boję, że któreś wyleci mi z głowy.
Jest także lęk, że potem nie zechcę już pisać dalej. Nie dokończę tej opowieści. A ona jest dla mnie ważna. Jest teraz domem dla moich myśli.
Co jeszcze ma w niej być?
Co chcę osiągnąć?
Chcę opowiedzieć tę historię. Opowiedzieć ją innym. Również po to, aby zrozumieć ją sama.


______________________________________

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Pamiętasz? Fragmenty (24)

(...)

Iza od lat mieszka w Ameryce. Po wyjeździe Marka dołączyła do niego z synem. Ceną była rezygnacja z ambicji zawodowych. Czy jest szczęśliwa? A jakie to ma znaczenie?
Teraz będzie w Europie. Więc może się spotkamy?

Promenada nad morzem, taras kawiarni. Szarlotka na ciepło i kawa. Morze wzburzone jesiennym wiatrem, sinoniebieskie. Popołudniowe słońce; w czystym powietrzu połyskują białe skrzydła mew. Ich krzyk. Jest dawno po sezonie, na plaży ludzie i psy, i dwa osiołki wyprowadzane na spacer przez opiekunów.

- Nie jestem jeszcze gotowa. Ani na spotkanie, ani na odmowę. Nie wiem, co bym z tym zrobiła - stwierdza Olga, patrząc na morze, przeczesywane przez wiatr.
- Nie boisz się? - Iza odsuwa pusty talerzyk, sięga po kawę. - Sporo ryzykujesz.
- Boję się, ale nie tego, o czym pewnie myślisz ty i inni. Kiedy zwierzyłam się Kazikowi ze swoich planów, przeraził się, usłyszawszy, ile już lat upłynęło. Prosił mnie, żebym zrezygnowała, bał się, że zostanę zraniona. Ale przecież to miałoby znaczenie tylko wówczas, gdybym chciała ekshumować ten romans.
- A nie chcesz? - pyta z niedowierzaniem Iza.
- Oczywiście, zdarzają się nieoczekiwane powtórki z przeszłości. Ja po prostu chcę coś zrozumieć - wzdycha Olga, bawiąc się widelczykiem do ciasta.
- I myślisz, że jak się z nim spotkasz, on ci to wyjaśni? - głos Izy jest pełen ironii.
- Myślę, że może zrozumiem i bez jego wyjaśnień. Liczę na olśnienie - uśmiecha się Olga.
- A czy brałaś pod uwagę taką możliwość, że znów się w nim zakochasz? Albo on w tobie? Albo oboje? A jeśli ma swoje życie, rodzinę, dzieci?
- Droga Izuniu, sprzeciwiam się całym swoim jestestwem traktowaniu dorosłych ludzi jak istot niespełna rozumu - w głosie Olgi brzmi irytacja. - Pan Bóg dał człowiekowi rozum i wolną wolę.
- Mężczyznom też? - dziwi się Iza.

(...)

Dlaczego jednak, choć byłoby to najłatwiejsze, nie wybiorę innej drogi: rezygnacji. Po co mi to spotkanie? Po co ten zamęt, który nic nie zmieni? Wiem, po co. Przeżyliśmy coś wspólnie, a przecież jego doświadczenie nie przylega do mojego. Znam tylko własną wersję. Chciałabym choć spróbować poznać to, co zdarzyło się jemu. I myślę, może się myląc, że teraz, po latach, jest to możliwe.

A na dodatek te emocje myśliwego - tropiciela. Nie powiedziała Izie prawdy. Ma swój scenariusz. Jeden z wielu.
 
Świeci słońce. Przy kawiarnianych stolikach siedzą urzędnicy, leniwie przeglądając gazety i pijąc kawę. Zaraz skończy się przerwa na lunch i wrócą do biur. Czy ten szpakowaty mężczyzna w cieniu to on? Wiec jednak przyszedł. Olga uśmiecha się, choć serce podeszło jej do gardła.
- Witaj, Jean.
Jest równie skrępowany i zakłopotany jak ona.
- Dziękuję, że przyszedłeś. Obawiałam się, że odmówisz. Chciałam z tobą porozmawiać... po tylu latach. Zawsze czułam, że powinnam o tym napisać. O nas. Właściwie napisałam już parę stron. To ma być powieść. Nie, jeszcze nic nie opublikowałam. Nie wiem nawet, czy będę miała odwagę poszukać wydawcy. Ale wiem, że muszę to zrobić. Dlatego chciałam cię spotkać, żeby zapytać o listy. Twoje listy. Czy mogę je wykorzystać... cytując? Obszerne fragmenty. I jeszcze jedno. Co się stało z moimi listami? Czy mogłabym je zobaczyć? Jak cię znalazłam? Wynajęłam detektywa.
Przykro mi, ale sprytnie zatarłeś ślady. Zależało mi, żeby cię spotkać. W końcu chodzi o twoje listy, byłoby nie fair robić z nich użytek bez twojej wiedzy. To właściwie wszystko. Dziękuję ci.

A teraz: ciemne oczy wilgotnieją, zachodzą mgłą, a muzyka, solo na skrzypcach, wznosi się coraz wyżej, drżąc, bolesna i piękna nie do wytrzymania. Ręce odnajdują się po omacku, zaciskając się spazmatycznie. Ciemność. Napis: The End.

Przecież tandetne powieści też musi ktoś pisać. 

 ______________________________________
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

poniedziałek, 27 października 2014

Pamiętasz? Fragmenty (23)

(...)

Gdzie była Olga przez te wszystkie lata? Skąd przychodzi, wciąż ta sama dziewczyna, ta sama młoda kobieta, a przecież nie ta sama. Zmarszczki wokół oczu, gdy się uśmiecha. Krótkie blond włosy bez śladu siwizny. Czy lekko przeskoczyła przez przepaść tych kilkunastu lat, nie muskając ziemi?
Olgo? Gdzie byłaś?

Czy warto o tym mówić?

O ufności, z jaką weszłaś w nowy związek? I o tym, jak stał się więzieniem? O smutku lat, kiedy mówiłaś sobie, że jesteś spokojna i szczęśliwa. Ileż to trwało? Szpitale: dzieci, których nie mogłaś urodzić, bo twoje ciało uparcie mówiło: nie. Czekanie - na co? Czy warto opowiadać o katastrofie twojego małżeństwa?
Teraz wiesz, że cokolwiek nam się zdarza, czemuś służy. I że tylko słuchając uważnie świata możemy usłyszeć głos Boga.
 
Idę przed siebie. A czasem oglądam się wstecz.

Wyjęłam z pudełka jego listy. Lotnicze koperty rozdarte w pośpiechu, cienkie bibułki: drobne pismo zajmuje niewiele miejsca, marginesy są szerokie. Czytam i płaczę. Czytam tyle razy, że zaczynam żyć tamtym czasem i zasypiając czuję, że te lata wcale nie minęły. A kiedy mija fala splątanych, niejasnych emocji, wszystko zaczyna się układać. I po raz pierwszy myślę: może miałam szczęście, że tak się skończyło.
Ale to tchórzostwo tak myśleć.

Miał wszystkie cechy, których teraz nie chcę u mężczyzn (dlaczego więc go pokochałam?) Niedojrzały, egzaltowany, neurotyczny, niezdolny do samotności i - zdaje się - wierności, choć nie wątpię, że długo był mi wierny. Miał skłonność do alkoholu i wybuchów złości. Klasyczny wizerunek niewłaściwego kochanka.

Ciekawe, kim jest teraz. Jak wygląda. Czy ma dzieci i czy się o nie troszczy. Bo że jest z kobietą, to nie ulega wątpliwości. Nie umiał i nie chciał być sam. Codzienność go przerastała.

I ciekawe, jak się zachowa, gdy go poproszę o spotkanie. Czy zrobi unik? Odmówi wprost? Zgodzi się i będzie skrępowany? A może spotka się ze mną jak gdyby nigdy nic i roztoczy cały swój czar?

Chcę i muszę teraz to zrobić. Teraz jest czas, by uwolnić się od swoich demonów. Kiedyś myślałam o nich jako o demonach, a to są małe diabełki na sznurku. Jeśli teraz uwolnię się od nich, być może dowiem się, co dalej.

Może tamto jest odległe i niezrozumiałe, jak Atlantyda. Może nie warto otwierać tego okna w przeszłość. Schować listy do pudełka. Wzruszyć ramionami nad galijską egzaltacją i dziewczęcą naiwnością. Żyć dalej. 

Ale te listy nie pozwalają mi na to. Proszą, by się nad nimi pochylić. Jak nad źródłem. Jak nad zwierciadłem.

Spoglądam na tamtych nas przez szybę akwarium. Toniemy w niepamięci. Nawet ten zapis nie jest ratunkiem, bo nie ma powrotu. A jednak przeszłość istnieje.

Patrzę na tamtych nas, niepojętych. Dwoje neurotycznych dzieci z rozpaczliwą determinacją poszukujących bezwarunkowej miłości i pokonanych przez los, który przybrał postać historii.

Dwa motyle przejechane przez czołg.

Być może ten związek zniszczyłby mnie. Być może życie z Jeanem byłoby trudniejsze niż bez niego. Nie miałam szansy tego sprawdzić.

Topielcy w rzece czasu.

______________________________________


© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Pamiętasz? Fragmenty (22)

 (...)
A wtedy Magda i Gunther powiedzieli: jeśli chcesz, możemy go dla ciebie odnaleźć. Tak. Nie. Dobrze, ale chcę tylko wiedzieć, czy żyje, gdzie mieszka. Nic więcej.
 
Zacząłeś mi się śnić.

Sny przychodziły z niesamowitą intensywnością, seria co parę miesięcy. Mówiłeś o swojej rodzinie, dzieciach. Panował w nich nieokreślony smutek, ale i pogodzenie ze światem. Lubiłam ciebie z tych snów. Byłeś spokojny, smutny i bardzo odpowiedzialny. Nie byłeś już moim kochankiem.

Któregoś poranka obudziłam się z piosenką Cohena:
And what can I tell you my brother my killer
What can I possibly say
I guess that I miss you, I guess I forgive you
I’ m glad you stood in my way”


 My lover my killer.

(...)


W pewnym momencie, w środku życia, na kolejnym zakręcie uświadomiłam sobie, że czas, który minął, minął bezpowrotnie, oddalając mnie od poczucia spełnienia. Spostrzegłam, że błądząc zgubiłam gdzieś sens i jeśli go nie odnajdę, nie zrozumiem, co jest dla mnie ważne i nie dowiem się, co mam do zrobienia na tym świecie, reszta mojego życia będzie równie próżna i bezużyteczna. Skoro to, co mi się przydarza, ma czemuś służyć, chcę wiedzieć, co właściwie mnie spotkało. I dlaczego ciągle czuję się jak w poczekalni. Nie chodziło tylko o Jeana, ale od niego wszystko się zaczęło. Przez długi czas tylko ta historia była prawdziwa. Budziłam się z przekonaniem, że moje życie jest gdzie indziej. Że trafiłam do niewłaściwego świata. I być może wystarczy znaleźć te ukryte drzwiczki w murze i otworzyć je, by znaleźć się w swoim własnym życiu.

Zdałam sobie sprawę, że dopóki go nie zobaczę, nic nie zrozumiem. Pojęłam, że bez rozmowy z nim nie będzie to możliwe. Na to pytanie, które rzucałam w ciemność przez tyle wieczorów, musi być jakaś odpowiedź. Może irytująco banalna i oczywista. I choć teraz, po latach, mogłabym ją znaleźć sama, ciągle nie mam pewności, że byłaby bliska prawdy. Nagle zrozumiałam, że nic o nim nie wiem. Chcę i muszę go zobaczyć, by się od tej dręczącej niewiedzy uwolnić.

Byłoby to jednak trudne, gdyby nie Gunther, niestrudzony poszukiwacz przygód i detektyw - amator.

(...)
 Magda i Gunther prowadzą z przyjaciółmi galerię. Są tam obrazy, tkaniny, ręcznie malowane meble. Gunther projektuje też wnętrza, a nawet współpracuje ze znajomymi reżyserami przy niekomercyjnych filmach. Magda oprowadza Olgę po Berlinie. Lubi to wesołe miasto, jego swobodę, kosmopolityzm, jego zawikłaną historię. Już podczas pierwszego pobytu, na początku lat 90, Olga „musiała koniecznie” zobaczyć wszystko: tu był mur, tu trwały demonstracje, a to Checkpoint Charlie... Teraz spacerują po sklepach, polują na wyprzedaże, odwiedzają muzea. W galerii greckich posągów podziwiają niezliczone postacie pięknych mężczyzn, ale najdłużej pozostają w małej salce z rzeźbą lwa: duży kotek, trochę smutny, a trochę znudzony, leżący z pyskiem na łapie. Siadają w cukierni przy ciastkach i kawie, i rozmawiają, rozmawiają. Wieczorem jadą do Poczdamu i oglądają jego pałace w żółtym świetle latarni. Krążą po rondzie wokół Siegessaule zadzierając głowy. Jedzą sushi w japońskiej restauracji, wstępują na drinka do któregoś z setek barów. Trzeba wracać do Polski, gdzie Olga ma już nową pracę i nowe mieszkanie, ale teraz jest to tak blisko... parę godzin. 
(...)
 
Minie jednak kilka tygodni, zanim przyjdzie list od Magdy, a z nim raport Gunthera. 

(...)
 
Gunther chciał zadzwonić sam, by oszczędzić mi ryzyka, bólu, rozczarowania. Właściwie zrobił to. Usłyszał zapowiedź z sekretarki, męski głos, mówiący po francusku. Potem głos kobiecy, dużo młodszy: dobra angielszczyzna. Zatelefonował do mnie. Może podać mi numer. Nie chciałam go poznać. „Nie teraz” - powiedziałam. To było za trudne. Potrzeba mi było nocy i następnego dnia, by podjąć decyzję. Zadzwoniłam do Berlina. Tak, chcę ten numer telefonu. Dziś. „Ty narkomanko” - śmieje się Gunther.
 
(...)

To jest moje i chcę to przeżyć sama.
Zadecydować, czy i co z tym zrobię, i w jaki sposób. Chcę tego doznać, cokolwiek to będzie: wahanie, lęk, euforia lub może porażka, niepewność albo radość, może rozczarowanie. Może obojętność. To jest moje życie i nie potrzebuję asekuracji. I choć lękam się, że dla Jeana tamto jest tylko odległym wspomnieniem, aby się o tym przekonać, muszę to zrobić sama.

Fascynuje mnie, że mogę to zrobić. I może to wystarczy?

(...)
 
A jednak ciągle myślę, że istnieje tamten Jean, taki kruchy i niepewny, choć na pozór silny. Zepsuty i zdolny do szaleństwa. Być może najpiękniejszy mężczyzna, jakiego spotkałam, a może najpiękniejsze moje złudzenie.

(...)

Próbował mnie porzucić, zabijając się. Wtedy zaczęłam podejrzewać, że będzie trudno. Ale w pewnym momencie przestało to mieć znaczenie. Potem, kiedy to zrobił naprawdę, przez półtora roku świat był dla mnie czarną dziurą, przerażającym miejscem. Nie chciałam nikogo. Cztery ściany i muzyka, ja i kosmos. Noce za oknem, kiedy nie zasypiałam do rana, a lato było upalne. 
 
Nic nie jest na zawsze. Tamto minęło. Minął ból, ale pozostała jego cząstka we mnie. Iskierka. Czy zapłonie?

___________________________
 
And what can I tell you... Leonard Cohen „Famous Blue Raincoat” z „Songs of Love and Hate”; w przekładzie Macieja Zembatego brzmi to tak:
Cóż mam ci powiedzieć, mój bracie, mój kacie? Sam nie wiem, czy pisać, czy nie... Brakuje mi Ciebie. Przebaczam od siebie. To dobrze żeś w drogę mi wszedł. Cytuję za: Leonard Cohen „Muzyka nieznajomego” Da Capo 1999 s.167
 
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.


niedziela, 26 października 2014

Pamiętasz? Fragmenty (21)

(...)

Olga będzie sama jeszcze przez długi czas. Praca, błahe spotkania, wyjazdy na krótko - wszystko to wypełni jej czas, ciągle jednak będzie w niej głębokie przekonanie, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. Minie zima, następna wiosna i przyjdzie lato. Wtedy polecą z Izą do Bułgarii.

 (...)
W maleńkiej cerkwi poznają kilku brodaczy, odnawiających dziewiętnastowieczny ikonostas. Konserwatorzy zabytków i malarze, spędzający tu wakacje. Dzięki nim Olga i Iza zobaczą więcej: cerkiewki przesycone wonią płonących świec, ciche ulice i stare domy Burgas, wioski w górach, gdzie nie trafiają turyści.

Wtedy też jeden z nich, wesoły malarz smutnych pejzaży, powie Oldze: „Każda miłość coś ci daje, każda cię wzbogaca. Weź to i idź dalej, nie oglądaj się.”
Po powrocie Olga będzie gotowa iść dalej. I kiedy wyruszy w dalszą wędrówkę, zdarzenia z przeszłości zblakną, oddalą się, utracą znaczenie. Choć czasem jeszcze pojawi się jakiś znak. 

 Leżący w księgarni „Mój przyjaciel Meaulnes” przypomni jej pewną rozmowę o książkach. I czytając będzie starała się zrozumieć, dlaczego ulubiony bohater Jeana to młodzieniec chimeryczny i egzaltowany, który porzuca ukochaną dla mrzonki? Urojonego obowiązku? Właściwie dlaczego?
A kiedy po latach w kinach pojawi się „Imperium zmysłów” Oshimy, które chłonąć będzie w hipnotycznym zachwyceniu, zda sobie sprawę, że o tym właśnie filmie mówił Jean jako o najpiękniejszym, jaki widział.

Któregoś lata Olga napisze do Jeana. Będzie to kartka z pozdrowieniami ze Stanów. Wie, że on odczyta to jednoznacznie. Pomyśli, że tam została. I będzie się mylił.

Przyjdzie czas, gdy będzie otrzymywała listy, które choć pisane na grubym, kremowym papierze, a nie na lotniczych bibułkach, przypomną jej coś. Znajoma francuska składnia w angielskim tekście. Figury retoryczne, tylekroć powtarzane... Kiedyś była przekonana, że tylko on tak pisze. A to potrafi każdy Francuz, który zdał maturę.

Wzruszy ramionami: „galijska egzaltacja”.

Aż kiedyś zacznie o nim śnić.

 
***

A jednak nic się w życiu nie kończy. Ginie gdzieś, zapomniane, i czasem po latach wraca. Być może śmierć jest jakimś zakończeniem, ale i to nie jest pewne.

Wiele lat później, kiedy już runą mury i stara Europa odzyska swą dawną twarz, a może tylko tak nam się będzie zdawało, Olga pojedzie w stronę zachodzącego słońca.
  
Później wielekroć będzie pokonywała tę trasę samochodem, połykającym czarną wstęgę autostrady, widząc zmieniające się krajobrazy, coraz to inne drzewa i domy, i mając silne aż do bólu poczucie jedności, przynależności, bliskiej więzi z tą ziemią. Rodzinna Europa. Pierwsze kadry „Lisbon Story” przypomną jej kiedyś to wzruszenie i zachwyt. Jestem u siebie. Jak mogłam o tym dotąd nie wiedzieć?

Ojciec powiada, że to Europa.
W dnie jasne całą widać jak na dłoni,
Dymiącą jeszcze po wielu potopach,
Mieszkanie ludzi, psów, kotów i koni.”
 
I samolotem, gdy w bezchmurnym niebie obniżając lot pozwoli jej objąć wzrokiem Amsterdam, wybrzeże Holandii, Londyn przecięty krętą wstęgą Tamizy - będzie brać w posiadanie to wszystko, szeroko otwartymi oczami chłonąc urodę świata.

To miasto, w którym miała kiedyś zamieszkać, leży na rozstaju dróg. Także dróg historii. Nie sposób je ominąć. Więc któregoś dnia Olga stanie przed katedrą o jednej wieży, na której fasadzie flirtują kamienne lwy. Wejdzie w półmrok wnętrza i stanie oniemiała przed złocisto - mrocznym, niemal bizantyjskim prezbiterium. Pójdzie nad rzekę wąskimi uliczkami wśród domów z pruskiego muru i usiądzie na skwerze w cieniu wysokich drzew, by wypić szklaneczkę „biere blonde”. Będzie słuchała Haendla w maleńkim sklepie z płytami, nazwanym „Harmonia mundi”, a potem, mijając przeglądające się w wodzie pałace eurozłudzeń i europychy, trafi do parku pełnego bocianów.
A wieczorem góry na zachodzie będą spowite w czerwone koronki.

Przecież nie można oprzeć się pokusie.

Ale on już tu nie mieszka.

(...)
 _________________________________________________
 
Ojciec powiada... Czesław Miłosz: „ Z okna” z cyklu „Świat. Poema naiwne” w: „Wiersze” Wydawnictwo Literackie 1987 t.1 s.121
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.


Pamiętasz? Fragmenty (20)

(...)

Kiedy już minie pierwszy szok, niedowierzanie, kiedy zrozumiem, że to już się stało i nic nie da się zrobić, wówczas odnajdę oparcie nie w ludziach, lecz w sztuce.

Ból odrzucenia i zawodu musi kiedyś minąć. Wiem, że tamto nie wróci. Nie walczę z bezsilnością, akceptuję ją. Tylko tak mogę odzyskać siły, choć na długo zostaną ze mną cicha rozpacz i lęk, moi wierni towarzysze.

(...)

Od kilku dni znów czytam Rilkego. I zdumiewające - właśnie on przynosi mi teraz uspokojenie, zrozumienie, pewność.
Czy nie czas już, byśmy kochając
oderwali się od przedmiotu miłości i drżąc mu sprostali.”
Więc: by miłość była więcej niż tylko pragnieniem posiadania - ciała, duszy, myśli drugiej istoty.
Więcej: dopiero miłość odrzucona staje się sobą w całej pełni. Wznosi się ponad to pragnienie. Wiedziałam o tym. Wiedziałam i czułam to przed kilku miesiącami. Wówczas ta świadomość pozwoliła mi kochać i zachować spokój mimo kilkutygodniowego braku listów. Ale wtedy była to miłość przeciwko losowi, historii, Bóg wie czemu jeszcze.
Ale wy, którzy z zachwycenia drugiej istoty
czerpiecie siłę, dopóki ta druga was nie pokona...
którzy niekiedy giniecie, tylko dlatego, że jedno bywa silniejsze...”

Miłość, jego miłość dała mi siłę i wiarę. Bez podstaw, bez sensu.
Lecz któż by się odważył przeto aż istnieć ?”
Mówię słowami Rilkego, jego pierwszej i drugiej elegii. I o tym, co te wiersze dla mnie znaczą, potrafię powiedzieć tylko jego słowami:
Teraz odnalazłem się na nowo. Dopóki nie było „Elegii”, czułem, jakbym miał serce okaleczone.
One są. Istnieją.”
Daleka jestem od ich rozumienia i być może nie zrozumiem do końca nigdy. Ale one są. Istnieją. Czytam je po raz setny lub dwusetny. I za każdym razem jest to odkrycie. 
 
Teraz wracam do sztuki, tylko ona trwa. Miłość, przyjaźń - nie trwają, nie w tym sensie. W chwilach dramatów pozostajemy samotni. Przyjaźń z kobietami uniemożliwiają dzieci i mężczyźni, z mężczyznami - płeć. Jedyne, co pozostaje nam wierne we wszystkich kataklizmach - to sztuka.

Nowe książki na moim biurku, jak wierne zwierzęta. Jak zaproszenie. Jest to radość nie do wyrażenia: są tu blisko, można je wziąć do ręki, czekają tylko, by otworzyć się jak okna na nieznane widoki. Każda nowa miłość jest takim oknem. Ale czy warto wchodzić w świat, jaki przed nami otwiera? Czasem widok przez uchylone okiennice bywa piękniejszy...

Oczywiście, on wciąż istnieje.
Choćby wtedy, gdy wracając do domu zastaję znów pustą skrzynkę na listy.
 
Ale żyję. Czuję i żyję. Jeśli mam cierpieć - trudno. Może warto zapłacić taką cenę.
Za barwy życia.

(...)

Wesele Piotra i Ewy było dla mnie ciężkim przeżyciem. Nie chciałam jechać, próbowałam się nieudolnie bronić. Wobec emocjonalnego szantażu jestem jednak bezsilna. Daleko od domu i jakiejkolwiek jego namiastki: donikąd ucieczki. Pozwalam sobie robić wiwisekcję, tylko po to, by nie zranić nikogo odmową. Ciągle jestem grzeczną dziewczynką, bezbronną wobec tak zwanych najlepszych intencji.
Jak bardzo niestosowna jest dzisiaj żałoba! Nie należy wprawiać otoczenia w zakłopotanie, okazując ból. Nawet po śmierci bliskich czas żałoby trzeba możliwie skrócić. A po miłości? Nie wstyd tak się z tym obnosić? To niesmaczne. Jak najprędzej wypada zacząć się z kimś - z kimkolwiek - prowadzać: patrzcie, nie zostałam porzucona, to ja zmieniłam partnera! Po śmierci  bliskich nikt nie zmusza przynajmniej do balowania. A może się mylę? 

(...) 
 
Ból będzie ciągle silny. I potrzeba samotności. Ponieważ trzeba czasu i odosobnienia, by pogodzić się ze stratą. Obecność ludzi niezbędna jest tylko na początku, kiedy rozpacz może nas zniszczyć. Ale potem... Doznać prawdziwego kontaktu ze sobą, zrozumieć, co się stało - we mnie i poza mną. Każde ważne doświadczenie niesie ze sobą więcej znaczeń, które aby pojąć, trzeba przeżyć samemu wszystko: lęk, poczucie utraty, upokorzenie, odrzucenie, żałobę. I wówczas dopiero, gdy tego doznam, być może zrozumiem. Wszelkie próby ratowania się, wypełniania pustki, prowadzą tylko do przedłużania, rozkładania na raty cierpienia. 
 
 (...)

***
Kartka od Jeana jest odpowiedzią na prośbę o zwrot listów.

Pozwól mi je zatrzymać. J.

Odpisać? To takie trudne. Co chciałabym uzyskać? Wszystko.

Czy wiedząc, jaką cenę zapłacę, chciałabym przeżyć to jeszcze raz? Wiedząc, że skończy się moją klęską? Tak. Myślę, że tak.
 ____________________________
 
Czy nie czas już... Rainer Maria Rilke „Pierwsza elegia” s. 138 Ale wy... „Druga elegia” s.141
Poezje wybrane” w przekładzie Mieczysława Jastruna, Wydawnictwo Literackie 1964

 
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.


Radość pisania

Wracam do mojej opowieści. 

Pamiętasz?

Ta eskapada w czasie wiedzie nie tylko do odległej przeszłości, tak odległej, że dla wielu jest tylko historią. To także powrót do przygody z pisaniem. Odkrycia. Niezwyklej, zaskakującej radości, jaką mi dało.

"Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las?"

Pisałam ten tekst kilkanaście lat temu. Najpierw oglądając się wstecz, potem... potem wszystko zaczęło się dziać TERAZ. 

Nie wiedziałam, choć przeczuwałam, że tak będzie - że moje postacie zaczną żyć własnym życiem. Że będę musiała ich słuchać, nie one mnie, bo inaczej w tekst wkradnie się fałsz. 

"Pisać to próbować dowiedzieć się, co by się napisało, gdyby się pisało..."

Olga, pozostając mną, jest też sobą. A inni? Moi bohaterowie żyją po swojemu. Robią rzeczy, których dla nich nie planowałam. I one właśnie odsłaniają mi prawdę, której pisząc poszukiwałam.

"Pisanie jest rozmową z duchami. Niczego nie wyraża: ani świata, ani – broń Boże – „ja”. Pisanie jest polowaniem, czyhaniem, tropieniem. Jestem myśliwym, łowię przemilczane słowa. Jestem dzieckiem – uczę się mówić.  Jestem starym graczem – gram w dziady."

___________________________

Dokąd biegnie ta napisana sarna ... Wisława Szymborska Radość Pisania

Pisać to próbować dowiedzieć się... Marguerite Duras Pisać przełożyła  Magdalena Pluta
 
Pisanie jest rozmową z duchami... Krzysztof Rutkowski za: http://www.literaturajestsexy.pl/pisanie-jest-polowaniem-czyhaniem-tropieniem-rozmowa-z-krzysztofem-rutkowskim/

niedziela, 19 października 2014

Awinion, wieczór wrześniowy





W Awinionie jesteśmy pod wieczór. Ruch, tłok i hałas trochę męczą. Miedzy zabytkowe budynki wciśnięto wytwory architektury lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, okresu haniebnego braku gustu i panowania tandety. Dopiero przed pałacem papieskim, gdy stopniowo rozświetla go iluminacja, zaczyna do nas przemawiać atmosfera tego miasta. 
 



Błądzimy pustymi uliczkami i nagle przyciągają nas dźwięki muzyki. Na oświetlonym złocistym światłem placyku, przed kościołem świętego Piotra, gra akordeonistka, z ogródka restauracyjnego dobiega woń jedzenia i gwar rozmów. Prawdziwa, magiczna Francja.



Ale kościół! Płomienisty prowansalski gotyk, subtelność bez nadmiaru. Dwie wieże, rzeźbiarska dekoracja fasady i podwójne, czterometrowe drzwi z drewna orzechowego; na półkolumnie miedzy nimi Madonna. Na prawym skrzydle scena Zwiastowania, na lewym święty Hieronim z lwem oraz archanioł z mieczem uniesionym nad nagim, korzącym się mężczyzną – to najpewniej Julian Apostata.



Fotografie z 6 września 2005 
Tekst to fragment szkicu z Kwartalnika Literackiego Kresy nr 69/70

poniedziałek, 13 października 2014

Mitoraj: Zranione Piękno

W Mitoraju uderzyła mnie sakralność jego obrazowania. Idea piękna wiecznego i tajemniczego  które być może, a raczej na pewno jest cieniem Boga na ziemi - Antonio Paolucci.

Igor Mitoraj odszedł przedwcześnie. Myślałam o Nim jako o mężczyźnie w sile wieku, u szczytu możliwości twórczych. O artyście, którego najważniejsze dzieła dopiero powstaną. Miał tyle planów. Wielka wystawa w Pietrasanta, jego ojczyźnie z wyboru, miała się odbyć w przyszłym roku.



















Dziś pogrzeb, właśnie tam, gdzie Go kochają.
Dobrze, że nie w polskim piekiełku, pełnym zawiści śmiesznych, małych beztalenci.

























Na świecie go ceniono. Miał wszelkie warunki, by być celebrytą i bywalcem salonów. Olśniewającą urodę, wcześnie doceniony talent, przyjaźń sławnych i bogatych, pieniądze. A on pozostał skromnym, skupionym na pracy człowiekiem. Najbardziej lubił swoją pracownię w Pietrasanta, z której coraz rzadziej wyjeżdżał. Pozostał sobą - dzieckiem bez ojca, zranionym chłopcem, zranionym mężczyzną.
























To jest w jego sztuce. Zranione piękno.  
























Piękno jest niezbędne do życia. Jest życiem samym. A sztuka?
























Sztuka antyczna była i jest dla mnie ideałem, a także wiąże się z nostalgia za utraconym rajem (...) Nie wybrałem mojego stylu świadomie, to się samo stało, jakby wciągała mnie jakaś siła.

























Nie ufam twórcom, którzy z góry wiedzą, co stworzą. Są rzemieślnikami, nie artystami. Artysta to ten, który otwiera się na boski wiatr, na podszept dajmoniona. Jest narzędziem tej mocy, potem dopiero twórcą. Muzyka spływa sama na partyturę, słowa wiersza przynosi wiatr, marmur ujawnia, co kryje się w jego wnętrzu. Tak powstaje Sztuka.

















  


Moje rzeźby nie rodzą się w pracowni. Powstają raczej z przeżyć, ze stanów ducha, z uczuć, z napływu wspomnień, z rytmu onirycznego (...) Rodzą się w chwilach melancholii, w napadach lęku, biorą początek ze smutnych wspomnień (...) Rzeźbiarz jest człowiekiem, jak wszyscy. A sztuka to życie, prawdziwe życie.




















Kiedy zaczynam odczuwać potrzebę tworzenia, rzeźby pojawiają się we mnie same, ja zaś staję się narzędziem, czy, inaczej mówiąc, medium, za którego pośrednictwem nabierają one kształtu, stają się realnym bytem.


 

















Rzeźby Mitoraja są świadectwem niemożności tworzenia sztuki takiej, jaką tworzyli Grecy. Ale o tym zaświadcza cała sztuka współczesna, kontestując, dekonstruując, odrzucając kanony piękna.
Mitoraj inaczej: z czułością pochyla się nad pięknem zranionym, owija je w bandaże. Ratuje piękno. Ratuje siebie, bo jest w każdej ze swoich postaci - w Aniołach, Ikarach, Erosach.

 

Dla mnie idealne rozwiązanie polegałoby na tym, żeby zniknąć, żeby wręcz fizycznie scalić się z rzeźbą.






















Bandaże w moim poczuciu symbolizują jak gdyby osłonę przed rzeczywistością, która od najmłodszych lat wydawała mi się głęboko wroga. Są one dla mnie symbolem przeświadczenia, że jednak trzeba żyć dalej.



Sztuka na pewno chroni od agresji otaczającego nas świata (...) jest niezbędna do rozwoju intelektualnego i potrzebna, by czuć się dobrze. Osobiście potrzebuję sztuki w sposób absolutny. Sztuki rozumianej jako synonim piękna; bardzo dużo jej zawdzięczam. Ona mnie wzrusza, wzbija w powietrze, wtedy dzięki niej chodzę dwa metry nad ziemią.


Wierzę, że odszedłeś w krainę Piękna, do której okna otwierałeś swoimi rzeźbami.
Wierzę, że się spotkamy. Kiedyś.

__________________________________________ 

 Igor Mitoraj urodził się 26 marca 1944 w Oederan, zmarł 6 października 2014 w Paryżu.
Wystawa w galerii Sceny Plastycznej, Lublin 2008
Trudno uwierzyć, że ukazała się JEDNA ( nie licząc katalogów wystaw ) książka o Igorze Mitoraju:
Igor Mitoraj, Costanzo Costantini Igor Mitoraj o l'enigma della bellezza; w przekładzie Stanisława Kasprzysiaka Blask kamienia. Cytaty stamtąd.

środa, 8 października 2014

Wspomnienie z dzieciństwa



Tak było. To obraz, za którym tęsknię.

Przyjaźń i muzyka

Powiadają, że w wieku średnim nie zawiera się nowych przyjaźni. Nie mogę się z tym zgodzić.

Spotkałyśmy się jako dojrzałe kobiety i już dwunasty rok to trwa.
Nie tylko wsparcie w codziennych sprawach, w trudnych chwilach. Nie tylko wspólne radości i wspólne projekty.
Także dzielenie się myślami, przeżyciami, wzruszeniami. Lekturami. Muzyką.

Muzykę kocham, choć jej nie rozumiem. Odbieram ją emocjami, instynktem.
Iwona rozumie ją doskonale. A na dodatek wspaniale o niej pisze.

Zresztą - poczytajcie:
Dziennik Festiwalowy Iwony A. Siedlaczek


wtorek, 7 października 2014

Eutanazja, Zagłada

Moi Dziadkowie ze strony Mamy byli Ślązakami.  Byli też ofiarami zapomnianej Zagłady.

O Dziadku pisałam  tu: Dachau, cmentarz Leitenberg 

Teraz o Babci.

Do niedawna nie znałam nazwy Hartheim: zamku niedaleko Linzu, gdzie rozpoczęła się akcja T4. Choć nielegalna w świetle niemieckiego prawa, prowadzona była z niezbyt starannym zachowaniem pozorów. „Eutanazja” psychicznie chorych, a potem też wszystkich „ludzi zbędnych”: więźniów, starców, inwalidów, weteranów wojennych. Pisze o tym Tom Matzek. Wiele obozów nie miało komór gazowych czy pieców krematoryjnych. Niezdolni do pracy więźniowie Dachau byli transportowani pociągami do Hartheim, by tam zginąć. Hartheim było „placówką szkoleniową”, jak Dachau. Stamtąd wyszli Franz Stangl, późniejszy komendant Sobiboru i Treblinki i Christian Wirth, potem aktywny w Bełżcu, Sobiborze, Treblince i Lublinie. Martin Weiss, jeden z komendantów Majdanka, był wcześniej przez rok komendantem Dachau.

Losy mojej Babci to także historia niewiedzy i milczenia. Cytuję więc swój tekst sprzed lat kilku, nieznacznie tylko wystylizowany dla potrzeb większej całości, do której przynależy:

Niemcy przeprowadzili tam eutanazję, mówiła matka, nie wdając się w szczegóły. Może sama ich nie znała? Miała wtedy kilka lat. Może nie była w stanie o tym myśleć. Jak to było?

Teraz już wiem, że nigdy nie dowiedziała się prawdy. To, co wiemy, jest jej fragmentem. 
 
Moja Babcia na jedynym zdjęciu, jakie mam, patrzy w dal. Sprawia wrażenie kruchej i zagubionej, nieobecnej. Na co zachorowała po urodzeniu szóstego dziecka, mojej matki? Depresja poporodowa? Schizofrenia? Nie była w stanie udźwignąć życia. Jak to było? Przestała wstawać z łóżka? Siadała na krześle i patrzyła w przestrzeń? Zapominała, dokąd i po co idzie? Wpadała w gniew, krzyczała? Próbowała targnąć się na własne życie? Nic nie wiem. Musiało być źle, skoro szpital był jedynym wyjściem.
Jak wyglądały takie szpitale? Nadal tak wyglądają. Wielkie sale. Żadnej prywatności, nawet w łazience. Zdrowemu trudno uwierzyć, że kogokolwiek można w tych warunkach wyleczyć. Nie mnie o tym wyrokować. 
 
Eutanazja, powiedziała mama. Co za bzdura! To słowo szydzi ze swojej treści: dobra śmierć.
Robili to we wszystkich szpitalach psychiatrycznych. Wywozili ich samochodami, zamienionymi w komory gazowe, trując tlenkiem węgla lub spalinami. Rozstrzeliwali w lasach albo na miejscu, bywało, że na dziedzińcu szpitalnym. Truli lekami, zwłaszcza dzieci. A tych, których nie zamordowali, zabijał głód, choroby i strach. To była generalna próba Zagłady.

W drugim tomie skryptu Zdzisława Jaroszewskiego są listy zabitych; niekompletne. Nie ma tu mojej Babci.
Lebensunwerten Lebens. Istoty niewarte życia.
Po wkroczeniu Niemcy zarządzili częściową ewakuację chorych i personelu w nieznanym kierunku, pisze autor opracowania. Nie ma dowodów, by chorych wtedy zabijano.
Jak to? Był tam jej grób. Czy to też fikcja? Były takie miejsca, miejsca fikcyjnego pochówku chorych, zmarłych - według dokumentacji - w szpitalach. Rodzinom wysyłano nawet zawiadomienia. Masowe groby w lasach nie wszystkie zostały odkryte.
Ale jak, w jaki sposób mam spytać o to matkę i ciotki? 
 
Pojechali na pogrzeb. Dziadka z nimi nie było, już wtedy był w Dachau. Kto z nimi pojechał? Ciotka, sąsiadki. To pomieszczenie było pełne trumien. Trumnę otworzono. Babcia miała piękną, jasną twarz i czerwone usta. Kobiety odnalazły ślady zastrzyków.
Była dokumentacja. Kiedy jeździli na jej grób, podawali nazwisko i odnajdywano w księdze numer grobu. Więc dlaczego autor opracowania o tym nie pisze? Uznał tę śmierć za naturalną? Tylko dlatego, że tak zapisano w karcie?
Było tam wiele trumien, powiedziała ciotka.
Czytałem o tym w latach pięćdziesiątych, powiedział wuj. O ile pamiętam, było to jakieś czasopismo medyczne. A może książka? Zeznania świadków, sanitariuszy. Chorych zabijano zastrzykami z fenolu.

Wtedy, choć przeczytałam uważnie obie książki Jaroszewskiego, nie odważyłam się iść dalej. Nie byłam gotowa wyjść naprzeciw cierpieniu. Trzeba mi było jeszcze kilku lat. A teraz stoję przed ścianą, a niewiedza i milczenie spowijają mnie jak ściana mgły.

Fragment szkicu opublikowanego w Kwartalniku Literackim Kresy nr 65/66