***
To było
w przeddzień mojego wyjazdu. Przed domem czekała taksówka. Gdy
zbiegłam na parter, spotkałam listonosza. List był od ciebie. Nie
wiedziałam, co to znaczy. Wsiadłam do samochodu.
W
pośpiechu rozdarłam kopertę. Pisałeś na komputerze. Tylko podpis
jest własnoręczny. Choć tyle.
Nie, to
nie jest koniec świata, jak wtedy tamten telegram.
A
nawet, jeśli tak kończy się świat, nie wiem o tym.
Po
twarzy płyną mi łzy, to bez znaczenia.
Wszystko
jest bez znaczenia.
Dokąd
iść?
Zgubiłam
się w lesie. Nie ma tu nawet wilka, żeby mnie pożarł.
***
Gdy
lecę do Paryża, chmury nad Europą są szare, choć z góry wydają
się piękne jak ośnieżone góry. Nie wiem już, po co mi Paryż,
po co mi podróż. Nie wiem, po co mi życie.
Chodzę
po tym mieście. W deszczu nie widać łez. Zresztą nikogo to nie
obchodzi, mogę płakać. Mogę iść bulwarami przed siebie,
pozwalając, by deszcz padał mi na głowę, albo osłonić się
parasolką i zatrzymywać przed wystawami, udając, że oglądam te
wszystkie zbędne przedmioty, którymi pragną mnie zachwycić.
Tak
jakby można było wypełnić rzeczami pustkę.
Nic nie
chcę.
Tylko
ciszy.
(...)
***
Opowiadam
sobie baśnie. Dlaczego nie miałaby to być baśń o jednorożcu?
Jak
wyglądał? Biała sierść o srebrzystym połysku. Różowo -
popielaty pyszczek. W oczach wyraz błagania - tak opisuje go Rilke.
Mieszkał
w lasach. Trudno było go wytropić.
Zdarzyło
się to w pewnym kraju, którego nazwę już dawno zapomniano. Żyła
tam dama, posiadająca rozległe włości. Mieszkała w zamku o
siedmiu wieżach. Dlaczego siedmiu? Nie mam pojęcia.
Jak
miała na imię? Nie wiem.
W fosie
zamkowej nie było wody: jej porośnięte trawą dno zamieniono na
zwierzyniec. Łowcy ściągali z odległych stron z wozami pełnymi
klatek, w których wieźli złapane zwierzęta. Pani na zamku
wybierała najpiękniejsze z nich, by zatrzymać je w swoim ogrodzie.
Były tam lwy i tygrysy, niedźwiedzie i jelenie. Były turkawki i
papugi, i sokoły. Na trawie pasły się zające i sarny. Były psy
do polowania i małe pieski pokojowe. Była też oswojona małpa i
dziki gepard.
Nie
było tylko jednego zwierzęcia, o którym krążyły legendy. Wielu
mówiło, że je widzieli, jak cicho przemykało w leśnych ostępach,
ale żaden z nich nie miał wówczas towarzysza, który mógłby
potwierdzić jego słowa. Myśliwi spędzali całe miesiące w leśnej
głuszy, by to zwierzę wytropić i zabić, lecz żadnemu z nich się
to nie udało. Nikt za pamięci żyjących nie upolował jednorożca.
Panowało
przekonanie, że jednorożec pozwoli się pojmać, a nawet zabić,
tylko w obecności kobiety. Nie było zgody co do tego, czy powinna
ona być dziewicą, czy wystarczy, by była piękna. Powszechnie
uważano, że zwierzę nie potrafi się takiej kobiecie oprzeć i
poddaje się, kładąc łeb na jej łonie.
Nietrudno
się domyślić, że dama, mieszkająca w zamku o siedmiu wieżach ze
swoją menażerią, marzyła o tym, by wśród jej zdobyczy znalazł
się jednorożec. Wiedzieli o tym myśliwi i tropiciele, lecz nic nie
mogli wskórać. Aż pewnego dnia...
Wczesnym
rankiem do wrót zamkowych zaczął dobijać się jakiś mężczyzna.
Gdy powiedział, z czym przychodzi, niezwłocznie dopuszczono go
przed oblicze pani.
-
Widziano jednorożca! - wykrzyknął wpadając do jej sypialni.
-
Gdzie? Mów! - wykrzyknęła odpychając służącą, która czesała
jej włosy.
- W
puszczy nadmorskiej, na skraju urwiska.
- Któż
go widział?
- Dwaj
rybacy wyciągający sieci.
- Czy
można im wierzyć? - zwątpiła dama.
- To
rozsądni ludzie. Byli trzeźwi.
-
Wyruszamy jeszcze dziś - zdecydowała.
I
wyruszyli konnym orszakiem, strojni w barwne, haftowane szaty. Konie
dumnie kroczyły, podnosząc nogi jak baletnice. Psy niespokojnie
rwały się naprzód. Czarna ściana lasu była coraz bliżej.
Na
skraju puszczy zatrzymano się. Tropiciele z psami ruszyli pierwsi.
Pozostali nasłuchiwali w ciszy. Nasłuchiwały też z trwogą leśne
zwierzęta, ukryte w norach, jamach i gdzie kto mógł. Lecz tym
razem nie o ich nędzne skóry i mięso chodziło myśliwym. Gra
toczyła się o bezcenną zdobycz.
Nagle...
ten niezapomniany głos. Śpiew psów, które zwęszyły trop. Serca
myśliwych zadrżały. Dla takiej chwili warto żyć.
Ruszyli.
Pani jechała pierwsza, na białej klaczy. Przedzierali się przez
gąszcz, przywoływani wrzaskiem psów.
To była
polana w głębi lasu. Pośrodku stał on. Jego biała sierść
wilgotna była od potu. Ciężko oddychał. Psy, przytrzymywane przez
tropicieli, rwały się ku niemu z pianą na pyskach. On stał,
drżący.
Pani
zsiadła z konia i weszła na polanę.
Jednorożec
spojrzał na nią i w jego wielkich, wilgotnych oczach pojawił się
lęk. A potem jego spojrzenie zamgliło się, zmiękło. Niepewnie
przestąpił z nogi na nogę.
Pani
zatrzymała się.
Biały
zwierz poruszył się i powoli, krok po kroku, zaczął iść.
Wszyscy
wstrzymali oddech.
Pani
usiadła na trawie.
Zwierzę
podeszło do niej, przyklękło i położyło łeb na jej kolanach.
Spojrzała
mu w oczy. Była w nich miłość i lęk, rezygnacja i pragnienie
ucieczki. Pogłaskała czule jego grzywę, a potem zdecydowanym
ruchem sięgnęła do kieszeni i wyjęła złotą obrożę, wysadzaną
rubinami i diamentami. Zapięła ją na smukłej szyi zwierzęcia.
Myśliwi
podnieśli wrzawę. Głośno wiwatowali, aż któryś zaintonował
pieśń. Śpiewał o wielkim dniu, kiedy pojmano jednorożca, by go
zniewolić.
Orszak
wracał do zamku, a jednorożec, prowadzony na postronku przez pazia,
wzbudzał podziw i zachwyt wszystkich, którzy go widzieli.
Lecz on
sam był smutny. Stąpał powoli, ze spuszczonym łbem.
W
zwierzyńcu przygotowano dla niego zagrodę, otoczoną wysokim
płotem. Pilnował jej strażnik. Miał strzec jednorożca przed
tymi, którzy mogliby próbować go zabić, by zagarnąć jego
bezcenny róg o niezwykłych właściwościach. Powiadano, że
proszek z niego sporządzony pozwala rozpoznać zatruty napój.
Strażnik miał też za zadanie bronić jednorożca przed innymi
zwierzętami.
Lew,
ulubieniec damy, zapałał nienawiścią do nowego mieszkańca.
Uznał, że tamten zagraża jego pozycji i zamierzał zgładzić
uzurpatora. Warczał i ryczał przez całą noc, nie pozwalając
zasnąć innym zwierzętom.
Biały
zwierz także nie spał. Stał w kącie zagrody ze spuszczonym łbem.
Jego wielkie, wilgotne, ciemne oczy zasnute były mgłą. Czuł w
piersi wielki ciężar i nie wiedział, dlaczego. Przez głowę
przepływały mu obrazy z przeszłości, ale nad żadnym nie umiał
się zatrzymać. Chciał, by dama znów pogłaskała jego grzywę,
lecz ona nie powtórzyła tego gestu.
Po
przyjściu na zamek został zamknięty w zagrodzie. Dano mu siana i
wody, ale nawet ich nie tknął.
Stał
tak całą noc. Płakał.
_____________________
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz