wtorek, 16 grudnia 2014

Pamiętasz? Fragmenty ( 52)


***
To było w przeddzień mojego wyjazdu. Przed domem czekała taksówka. Gdy zbiegłam na parter, spotkałam listonosza. List był od ciebie. Nie wiedziałam, co to znaczy. Wsiadłam do samochodu.
W pośpiechu rozdarłam kopertę. Pisałeś na komputerze. Tylko podpis jest własnoręczny. Choć tyle.

Nie, to nie jest koniec świata, jak wtedy tamten telegram.
A nawet, jeśli tak kończy się świat, nie wiem o tym.
Po twarzy płyną mi łzy, to bez znaczenia.
Wszystko jest bez znaczenia.
Dokąd iść?
Zgubiłam się w lesie. Nie ma tu nawet wilka, żeby mnie pożarł.

***
Gdy lecę do Paryża, chmury nad Europą są szare, choć z góry wydają się piękne jak ośnieżone góry. Nie wiem już, po co mi Paryż, po co mi podróż. Nie wiem, po co mi życie.
Chodzę po tym mieście. W deszczu nie widać łez. Zresztą nikogo to nie obchodzi, mogę płakać. Mogę iść bulwarami przed siebie, pozwalając, by deszcz padał mi na głowę, albo osłonić się parasolką i zatrzymywać przed wystawami, udając, że oglądam te wszystkie zbędne przedmioty, którymi pragną mnie zachwycić.
Tak jakby można było wypełnić rzeczami pustkę.
Nic nie chcę.
Tylko ciszy.

(...)

***
Opowiadam sobie baśnie. Dlaczego nie miałaby to być baśń o jednorożcu?

Jak wyglądał? Biała sierść o srebrzystym połysku. Różowo - popielaty pyszczek. W oczach wyraz błagania - tak opisuje go Rilke.
Mieszkał w lasach. Trudno było go wytropić.

Zdarzyło się to w pewnym kraju, którego nazwę już dawno zapomniano. Żyła tam dama, posiadająca rozległe włości. Mieszkała w zamku o siedmiu wieżach. Dlaczego siedmiu? Nie mam pojęcia.
Jak miała na imię? Nie wiem.

W fosie zamkowej nie było wody: jej porośnięte trawą dno zamieniono na zwierzyniec. Łowcy ściągali z odległych stron z wozami pełnymi klatek, w których wieźli złapane zwierzęta. Pani na zamku wybierała najpiękniejsze z nich, by zatrzymać je w swoim ogrodzie. Były tam lwy i tygrysy, niedźwiedzie i jelenie. Były turkawki i papugi, i sokoły. Na trawie pasły się zające i sarny. Były psy do polowania i małe pieski pokojowe. Była też oswojona małpa i dziki gepard.
Nie było tylko jednego zwierzęcia, o którym krążyły legendy. Wielu mówiło, że je widzieli, jak cicho przemykało w leśnych ostępach, ale żaden z nich nie miał wówczas towarzysza, który mógłby potwierdzić jego słowa. Myśliwi spędzali całe miesiące w leśnej głuszy, by to zwierzę wytropić i zabić, lecz żadnemu z nich się to nie udało. Nikt za pamięci żyjących nie upolował jednorożca.
Panowało przekonanie, że jednorożec pozwoli się pojmać, a nawet zabić, tylko w obecności kobiety. Nie było zgody co do tego, czy powinna ona być dziewicą, czy wystarczy, by była piękna. Powszechnie uważano, że zwierzę nie potrafi się takiej kobiecie oprzeć i poddaje się, kładąc łeb na jej łonie.
Nietrudno się domyślić, że dama, mieszkająca w zamku o siedmiu wieżach ze swoją menażerią, marzyła o tym, by wśród jej zdobyczy znalazł się jednorożec. Wiedzieli o tym myśliwi i tropiciele, lecz nic nie mogli wskórać. Aż pewnego dnia...

Wczesnym rankiem do wrót zamkowych zaczął dobijać się jakiś mężczyzna. Gdy powiedział, z czym przychodzi, niezwłocznie dopuszczono go przed oblicze pani.
- Widziano jednorożca! - wykrzyknął wpadając do jej sypialni.
- Gdzie? Mów! - wykrzyknęła odpychając służącą, która czesała jej włosy.
- W puszczy nadmorskiej, na skraju urwiska.
- Któż go widział?
- Dwaj rybacy wyciągający sieci.
- Czy można im wierzyć? - zwątpiła dama.
- To rozsądni ludzie. Byli trzeźwi.
- Wyruszamy jeszcze dziś - zdecydowała.

I wyruszyli konnym orszakiem, strojni w barwne, haftowane szaty. Konie dumnie kroczyły, podnosząc nogi jak baletnice. Psy niespokojnie rwały się naprzód. Czarna ściana lasu była coraz bliżej.
Na skraju puszczy zatrzymano się. Tropiciele z psami ruszyli pierwsi. Pozostali nasłuchiwali w ciszy. Nasłuchiwały też z trwogą leśne zwierzęta, ukryte w norach, jamach i gdzie kto mógł. Lecz tym razem nie o ich nędzne skóry i mięso chodziło myśliwym. Gra toczyła się o bezcenną zdobycz.

Nagle... ten niezapomniany głos. Śpiew psów, które zwęszyły trop. Serca myśliwych zadrżały. Dla takiej chwili warto żyć.
Ruszyli. Pani jechała pierwsza, na białej klaczy. Przedzierali się przez gąszcz, przywoływani wrzaskiem psów.

To była polana w głębi lasu. Pośrodku stał on. Jego biała sierść wilgotna była od potu. Ciężko oddychał. Psy, przytrzymywane przez tropicieli, rwały się ku niemu z pianą na pyskach. On stał, drżący.
Pani zsiadła z konia i weszła na polanę.
Jednorożec spojrzał na nią i w jego wielkich, wilgotnych oczach pojawił się lęk. A potem jego spojrzenie zamgliło się, zmiękło. Niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
Pani zatrzymała się.
Biały zwierz poruszył się i powoli, krok po kroku, zaczął iść.
Wszyscy wstrzymali oddech.
Pani usiadła na trawie.
Zwierzę podeszło do niej, przyklękło i położyło łeb na jej kolanach.
Spojrzała mu w oczy. Była w nich miłość i lęk, rezygnacja i pragnienie ucieczki. Pogłaskała czule jego grzywę, a potem zdecydowanym ruchem sięgnęła do kieszeni i wyjęła złotą obrożę, wysadzaną rubinami i diamentami. Zapięła ją na smukłej szyi zwierzęcia.

Myśliwi podnieśli wrzawę. Głośno wiwatowali, aż któryś zaintonował pieśń. Śpiewał o wielkim dniu, kiedy pojmano jednorożca, by go zniewolić.
Orszak wracał do zamku, a jednorożec, prowadzony na postronku przez pazia, wzbudzał podziw i zachwyt wszystkich, którzy go widzieli.
Lecz on sam był smutny. Stąpał powoli, ze spuszczonym łbem. 
W zwierzyńcu przygotowano dla niego zagrodę, otoczoną wysokim płotem. Pilnował jej strażnik. Miał strzec jednorożca przed tymi, którzy mogliby próbować go zabić, by zagarnąć jego bezcenny róg o niezwykłych właściwościach. Powiadano, że proszek z niego sporządzony pozwala rozpoznać zatruty napój. Strażnik miał też za zadanie bronić jednorożca przed innymi zwierzętami. 

Lew, ulubieniec damy, zapałał nienawiścią do nowego mieszkańca. Uznał, że tamten zagraża jego pozycji i zamierzał zgładzić uzurpatora. Warczał i ryczał przez całą noc, nie pozwalając zasnąć innym zwierzętom.
Biały zwierz także nie spał. Stał w kącie zagrody ze spuszczonym łbem. Jego wielkie, wilgotne, ciemne oczy zasnute były mgłą. Czuł w piersi wielki ciężar i nie wiedział, dlaczego. Przez głowę przepływały mu obrazy z przeszłości, ale nad żadnym nie umiał się zatrzymać. Chciał, by dama znów pogłaskała jego grzywę, lecz ona nie powtórzyła tego gestu.
Po przyjściu na zamek został zamknięty w zagrodzie. Dano mu siana i wody, ale nawet ich nie tknął.
Stał tak całą noc. Płakał.

 _____________________
© 2014 Alina L


Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz