(...)
Nie
nazywasz mnie dawnymi imionami. Nie mówisz: Zielonooka. Nie mówisz:
Oleńko. Mówisz: Olgo, czule i miękko. Ale nie mówisz do mnie
imieniem małej dziewczynki, którą byłam w twoich ramionach.
Boisz
się, wiem. Boisz się, że czułość cię pochłonie. Ona jest jak
morze, jak ruchome piaski. Bo pożądaniu można się oprzeć. Ale
nie czułości. Nie pragnieniu, by patrzeć w te oczy, dotykać
włosów. By słuchać, tylko słuchać. I mówić, najcichszymi
słowami. Dlatego nie zwracasz się do mnie moim dziecięcym
imieniem. Oleńko.
Jeśli
zawędrujemy tam... tam czyhają pułapki, które nas nie wypuszczą.
(...)
***
Tęsknota
powoli cichnie. Już nie budzę się w nocy.
Odbieram
z poczty przesyłkę. To kaseta z filmem. „Oczy czarne”
Michałkowa. Dzwonię do twojego biura, żeby ci powiedzieć o
nadejściu przesyłki. Jesteś uprzejmy, lecz trochę
zniecierpliwiony. Ja chyba też. Szybko kończysz rozmowę.
Twój
uprzejmy chłód gwałtownie ostudził także moje uczucia. Chcę już
ochłonąć. Chcę iść dalej. Do innych przygód, innych książek.
Trochę mi żal tego, co mogłoby nam się przydarzyć, ale czy
naprawdę pragnę by porwała mnie ta lawina rozkoszy i łez?
(...)
Jestem
Anną, masz rację. Jestem taka, jak ona. Niezbyt piękna, lecz w
jakiś sposób czysta i uczciwa. Naiwna. Kochająca.
Ale w
takim razie ty musisz być Romano? Czy naprawdę jesteś tym żałosnym
kabotynem, kłamcą i tchórzem? Czy to ty, Jean?
Dlaczego
chciałeś, bym zobaczyła ten film? Co czułeś wtedy, gdy sam go
oglądałeś? Czy teraz miał to być rodzaj usprawiedliwienia? A
może chciałeś, bym wreszcie zrozumiała, kim jesteś naprawdę?
Biedaku,
udało ci się.
Rozmawiam
z mężczyznami. Pytam ich: powiedz, czy naprawdę wszyscy tacy
jesteście? Niechętnie przyznają mi rację. Więc nie ma już
żadnej nadziei.
Czym
jest więc męska odwaga, jak nie bezsensowną brawurą w obliczu
spraw nieistotnych? Skoro musi zabraknąć jej wówczas, gdy chodzi o
rzecz najważniejszą. Może tylko dla nas.
Irracjonalny
lęk przed kobietą, która mogłaby wami zawładnąć. Paraliżujący
strach, że się nie sprosta, więc lepiej nie ryzykować. Cóż za
pycha, nie dopuszczać myśli o klęsce. Łatwiej jest ranić,
prawda? Chyba uwierzyłam w bajki, skoro nie umiem tego zrozumieć.
Przepraszam,
ty się zmieniłeś. Dlatego się ze mną nie spotkasz, choćbym cię
o to błagała. Nie błagam.
Dobrze,
że dopiero teraz obejrzałam ten film, bo miałabym może chęć
napisać zupełnie inną książkę. Niech już zostanie taka, jaka
jest. Naiwnie liryczna. Niech już Jean będzie w niej facetem wartym
miłości.
Mogliśmy
byli przeżyć we dwoje tę cudowną przygodę: życie. Ale widocznie
miało być inaczej. Tylko jakoś trudno mi uwierzyć, że jesteś
szczęśliwy. Gdybyś naprawdę był, nie dzwoniłbyś do mnie.
Tam,
gdzie twoja żona mówi, że nie czuje się bezpieczna, ja robię
dziką awanturę, a potem wybucham płaczem. To straszne, prawda? Nie
do wytrzymania. Nie boję się uczuć ani swoich, ani cudzych. Boję
się czasem ryzyka, ale je podejmuję. Nie pozwoliłabym innym
decydować o moim życiu.
***
Obejrzałam
film.
Dzwonię
do Kazimierza, którego miałam odwiedzić już miesiąc temu, ale
odwołałam swój przyjazd. Nie mogłam przecież wyjechać, skoro
tutaj zaczęły się takie historie. Kazik zrozumie wszystko, tak
sądzę. A jeśli nie? No cóż, utracę przyjaciela. Ale co miałam
zrobić?
Więc
dzwonię do Kazika i mówię mu, że ogień gaśnie, bo tak już u
mnie jest, ostro i krótko, dużo ognia i dymu, a potem kupka
popiołu, nie bardzo jest co zbierać. Śmieje się. Mówię, że
już niedługo przyjadę. Teraz wreszcie będzie to możliwe.
(...)
***
-
Dostałem twój list. Bardzo oficjalny - mówi Jean z wyrzutem,
- Tak
jak twój - odparowuje Olga.
-
Napisałaś, że twoje listy parzyły mnie w ręce. To nieprawda.
Wcale nie chciałem się ich pozbyć.
- Nie
martw się, u mnie są bezpieczne.
-
Obejrzałaś film?
-
Dlaczego chciałeś, żebym go zobaczyła?
- Bo to
dobry film, nie?
- Tak,
piękny. Ale tyle jest dobrych filmów. Dlaczego ten?
- Jest
trochę podobny do naszej historii.
- To
jest nasza historia, Jean - mówi Olga z naciskiem. - Ale skoro ja
jestem Anną, to ty musisz być Romano?
On
milczy.
- Czy
naprawdę jesteś tym komediantem, kłamcą i tchórzem?
-
Myślę, że tacy są mężczyźni. Powinnaś to przyjąć do
wiadomości, Olgo.
- Więc
nie ma już żadnej nadziei.
(...)
Kupiłam
dziś bilet do Paryża.
To nie
jest bilet do ciebie. Nie przyjedziesz tam.
Będziemy
dalej grać w tę grę.
Czego
się boisz, powiedz.
Swoich
emocji?
Jej
reakcji?
Jej
zemsty?
Wyrzutów
sumienia?
Mnie?
Tego,
że cię wykorzystam?
Powiedz,
czego?
Ja,
kiedy się boję, biorę swój strach za rogi. Życie nigdy nie jest
takie straszne, jak lęk przed nim.
Nie
namawiam cię do grzechu, tylko analizuję.
Kobiety
uważają, że nie należy mężczyzn wystawiać na próbę. Milcząco
zakładają, że żaden z nich nie jest zdolny jej sprostać. Może
mają rację. Ale ty, jak dotąd, dobrze sobie radzisz. Jesteś
nadzwyczajny.
Uczucia
są jak chmury, przepływają przeze mnie, pojawiają się nowe.
Jest
prawie wieczór, kiedy do mnie dzwonisz.
Jestem
oszołomiona.
Nie
zasnę potem przez całą noc.
Więc
mogę cię o to spytać: czego się obawiasz?
Siebie,
mówisz.
To
znaczy czego?
Że
potem nie będę tym samym człowiekiem.
I wtedy
mówię, bo mnie o to pytasz, co zrobiłabym na twoim miejscu. Gdybym
była zakochana, gdybym żyła w szczęśliwym związku, nie
podtrzymywałabym tego kontaktu. Po pierwszym telefonie, który był
przyjacielską rozmową, nie dzwoniłabym więcej.
Ale
gdybym nie była szczęśliwa, wtedy tak, wtedy dążyłabym do
spotkania.
Denerwujesz
się: więc uważasz, że nie jestem szczęśliwy.
Ależ
Jean, mówię, wierzę ci, że jesteś, skoro tak twierdzisz. Mówię
o sobie. Ja bym tak postąpiła. Może mężczyźni są inni.
Nie
wiem, dlaczego do ciebie telefonuję, mówisz. Myślę, że po to, by
dowiedzieć się czegoś o sobie. Kim jestem. I czego brak w moim
życiu.
Brak ci
namiętności, mówię.
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz