poniedziałek, 15 grudnia 2014

Pamiętasz? Fragmenty (50)

Znów chodzi po Paryżu wdychając jego wonie, zatrzymując się przy straganach. Radość sprawia jej rytuał zakupów, planowanie posiłków. Gdy pada, idzie do Luwru albo Musee d’Orsay.
- Nas razie rozpoznaję teren, są dla mnie za duże. Tylko Musee de Cluny jest w sam raz. Chyba pójdę jeszcze raz odwiedzić jednorożca.
- Zakochałaś się w nim? - pyta Kazimierz ze śmiechem.
- Już dawno. Nie wiedziałeś o tym?
- Takie zwierzę nie istnieje.
- Skąd wiesz? A jeżeli nawet, to co z tego? - robi zadziorną minę.
- Uciekasz przed rzeczywistością.
- Co to jest rzeczywistość? To, o czym czytasz w gazetach?
- Po części tak.
- Media są narzędziem szatana, dobrze o tym wiesz. Nawet jeśli szczegóły są prawdziwe, obraz jest fałszywy.
- Naiwna idealistko...
- Wolę swoją naiwność niż twój pesymizm.
- Nie widzisz, dokąd to wszystko zmierza? Teraz znów wybuchła afera z chorobą szalonych krów.
- Co mi chcesz udowodnić?
- Że nie ma się z czego śmiać.
- Masz kaca, czy co?
- Mam kaca od czasu, kiedy zacząłem samodzielnie myśleć.
- To ty jesteś naiwny. Nie ty myślisz, ale ciebie myślą.
- Ciekawe kto?
- Wielki Brat czy jak mu tam. Jesteś ofiarą manipulacji. Neurotyczny pracoholik, który sądzi, że jest wolnym człowiekiem. Jesteś mięsem armatnim, Kaziu.
On wstaje i idzie po butelkę i korkociąg. Różowe, miodowo - cierpkie wino Tavel.
- Za wolność - wznosi toast Olga. - Za uwolnienie zniewolonych facetów.
- Jest nas więcej? - drwi mężczyzna.
- Obchodzi cię to? Założysz partię? Kolejna rewolucja? Nie masz dosyć partyzantki po słodkich latach osiemdziesiątych?
- Nie odbieraj mi najlepszych wspomnień mojego życia.
- Wybacz - Olga zmienia ton. - Te klimaty są mi obce. Sama byłam wtedy zniewolona, dosłownie, i psychicznie też. Czasem tego żałuję.
- Czego?
- Że nie miałam dość odwagi, by to wszystko rzucić. A potem przychodzi refleksja, że nie chciałabym tutaj przeżywać tego, co wy. Kiedy słucham tych opowieści: o całych miesiącach niemal bez grosza, bez mieszkania i, jak się łatwo domyślić, bez bratniej duszy, myślę, że uciekłabym. Jeśli mówię, że żałuję, to tylko w związku z Jeanem. Ale przecież na niego też nie mogłam liczyć.

- Nie wiadomo, jak by się zachował, gdybyś przyjechała.
- Nic nie wiadomo. A teraz on jest zniewolony.
- Tak sądzisz? Nie przyszłoby mi to do głowy.
- Tak, przez swoją rolę społeczną. I własne wyobrażenia o tym, kim powinien być i jak postępować.
- Co ci zrobił?
- Nic.
- Nie spotka się z tobą?
- Wiesz, że nie.
- Uważasz, że został do tego zmuszony? - drąży Kazik. - A jeżeli on sam wybrał?
- Sądzisz, że wybierając jesteśmy wolni?
- Tak mi się wydaje.
- Nie do końca.
- Nie do końca. Ale to do nas należy decyzja.
- Wiem.
- Bardzo cię zabolało? - pyta Kazimierz z troską w głosie. - Przecież wiesz, ile ma do stracenia.
- Rozumiem jego decyzję. Ja postąpiłabym tak samo.
- Więc?
- Boli.
- Co mogę zrobić?
- Nic.
- Chcesz jechać na weekend?
- Tak.
- Dokąd?
- Gdziekolwiek.
- Nad morze?
Zapalają się jej oczy. Z uśmiechem podchodzi i całuje go w policzek.
- To znaczy? - pyta.
- Honfleur? Etretat? Nie za daleko.
- Jesteś kochany. Zrobię kolację. Może być risotto?

Wyjeżdżają w piątek wieczorem, więc pierwszy nocleg wypada już w Vernon. Właścicielka hotelu, młoda czarnowłosa piękność, pamięta ich sprzed tygodnia. Są stałymi klientami, co za przyjemność! Telefonuje do restauracji z pytaniem, czy dostaną jeszcze coś do jedzenia; jest po dziewiątej. Tak, tylko trzeba pójść od razu.
W restauracji też ich poznają. Jedzą rybę w białym sosie i piją wino. Na deser czekoladowo - waniliowe lody. Olga planuje sobotnią trasę.
- Omijamy Rouen, nie lubię go.
- Dlaczego?
- Po prostu mi się nie podoba. Poza tym kiedyś zaszkodził mi tam obiad.
- To rozumiem. A może wtedy po prostu chorowałaś z obżarstwa?
- Nie choruję z tego powodu. A swoją drogą, popatrz, jakie to niesprawiedliwe. Krowa, na monotonnej w końcu diecie, ma kilka żołądków. A człowiek, z takimi możliwościami gastronomicznymi, tylko jeden.
- Co byś zrobiła mając kilka żołądków?
- Zjadłabym kilka obiadów.
- Jesteś głodna?
- Nie. Ale ciekawe jak smakują inne potrawy.
(...)
Antykwariusz także ich poznaje. Kiedy Kazik odsuwa razem z nim meble zagradzające dostęp do kredensu, Olga ogląda jakieś drobiazgi. Mebel jest ładny, ale Kazik postanawia poczekać z decyzją.
- Chodź tutaj, coś ci pokażę - słyszy.
- Znów coś znalazłaś? Chyba nie to masz na myśli? - wskazuje na niewielki gobelin, niezbyt udane naśladownictwo „Damy z jednorożcem”.
- Popatrz - Olga podaje mu niewielką mosiężną figurkę. - Czekał tu na mnie.
To jednorożec, wspięty na tylnych nogach. Dumny, z rozwianą grzywą i sterczącym do góry rogiem. 
   

Jadą nad rzeką, dalej wśród lasów i znowu nad rzeką. Honfleur w mglisty dzień jest czarujące. Wokół portu wąskie, wysokie domy o krytych łupkiem fasadach. Strome uliczki w szarym świetle jesiennego popołudnia i jasno oświetlone sklepy z pamiątkami, galerie, restauracje.
Wchodzą do kościoła, zaintrygowani tą przedziwną, dwunawową budowlą. Właśnie odbywa się ślub. Gdy panna młoda zaczyna powtarzać słowa przysięgi małżeńskiej, głos jej się załamuje. Potem jest jeszcze gorzej. Doszedłszy do wierności wybucha głośnym szlochem. Uczestnicy ceremonii i przypadkowi turyści z trudem tłumią śmiech.
- To z radości czy z rozpaczy? - pyta Olga.
- No wiesz: aż do śmierci.


_____________________________
© 2014 Alina L


Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz