środa, 24 czerwca 2015

Lubelskie anioły: Jakby wchodził do królestwa niebieskiego...


Wierny wchodzi do świątyni, jakby wkraczał do królestwa niebieskiego... Kto to powiedział? Nie pamiętam.



Czasem tak się tu czuję, zwłaszcza gdy towarzyszy mi muzyka. Wczoraj chór Kairos i pieśni cerkiewne, z zachwycającym Kyrie elejson, kiedyś równie piękne głosy w koncercie "Sacrum i profanum". I wiele innych koncertów, których tu słuchałam.


Po raz pierwszy byłam tu przed laty - trwała wtedy wieloletnia konserwacja, a kaplicę wypełniały rusztowania. Pokazano nam, uprzywilejowanym, fragmenty fresków.
Zadziwiające...
























Wnętrze jest pełne aniołów. Są tu serafiny, cherubiny, trony. Na sklepieniu prezbiterium czterej archaniołowie. Są  też aniołowie niższych chórów.




















Pośrodku kaplicy filar w kształcie palmy. 


Kaplicę Trójcy Świętej zbudowano w XIV wieku, freski ufundował Władysław Jagiełło. Ukończono je w  roku 1418.
Przez prawie 100 lat pokryte były warstwą tynku, następne 100...  zajęła ich konserwacja.

_____________________________

Kyrie..  Kairosa można posłuchać   tu

O kaplicy więcej tu



wtorek, 16 czerwca 2015

Święta Alina, moja patronka - i co mam z nią wspólnego

Dziś I. zapytał mnie, czy mam świętą patronkę.
Oczywiście!



Święta Alina żyła w VII wieku w Brabancji, w Dilbeek koło Brukseli. Zmarła jako męczennica około 640 roku, a kanonizowano ją w 1193. Co mówi o niej legenda?

Alina (znana też pod imieniem Alena) była córką możnowładcy Levoldusa i jego żony Hildegardy.
Pewnego dnia Levoldus podczas polowania spotkał w lesie chrześcijańskiego pustelnika. Gdy wrócił do domu, opowiedział o nim rodzinie.
Zaciekawiona Alina poszła potajemnie do pustelni. Wkrótce bez wiedzy rodziców przyjęła chrzest. Regularnie uczęszczała na nabożeństwa do pustelni w lesie, lecz ojciec - dla którego chrześcijaństwo było religią słabych - zabronił jej tego. Alina przekupiła strażnika, dając mu swoje perły, i uciekła z domu do leśnej pustelni.
Gdy Levoldus dowiedział się o tym, wysłał za nią strażnika. Tymczasem dziewczyna przekroczyła rzekę - nie był to jej pierwszy cud - a strażnik pozostał na brzegu, bo nie było w tym miejscu łodzi ani mostu.
Gniewny Levoldus, gdy o tym usłyszał, wysłał swoich ludzi z bronią, aby przyprowadzili córkę siłą. Dziewczyna bezskutecznie próbowała wyrwać się z ich rąk. Alina błagała żołnierzy ojca, aby pozwolili jej odejść, a kiedy nie chcieli, uchwyciła się z całej siły pnia topoli. Tak utraciła rękę i zmarła z upływu krwi. 


Pogrzebano ją w pobliżu małego kościółka świętego Dionizego, gdzie dziś znajduje się jej kaplica, słynąca z cudownych uzdrowień.

Levoldus pożałował wkrótce swojej zapalczywości i przyjął wraz z żoną chrzest.


Lubię moją patronkę i  mam z nią wiele wspólnego.
Ciekawość.
Nieposłuszeństwo.
I wierność temu, co dla mnie ważne.
___________________________________
Ilustracja Ikona św. Aliny
Alina jest czasem przedstawiana bez ręki.
Legenda i ilustracje Legenda św. Aliny  
Tu więcej o św. Alinie Sainte Aline

niedziela, 14 czerwca 2015

Lubelskie anioły: cerkiew greckokatolicka Narodzenia NMP

Długo nie wiedziałam, że Lublin jest miastem aniołów. Nawet gdy mi się śniły lecące w kluczu nad dziwnym i pięknym miastem, nie sądziłam, że to moje miasto.
Klucz aniołów  leciał nad domami ze złocistego kamienia, na granatowym niebie. Anioły miały długie włosy, koszulki z różowej koronki i chude nóżki. Patrzyłam na nie z zachwytem i mówiłam do mojego towarzysza: Patrz, anioły!
Aż którejś nocy - chyba to była Noc Kultury -  zobaczyłam moje miasto innymi oczami i zrozumiałam, że te złociste mury i granatowe niebo są właśnie tutaj. I że jest tu pełno aniołów.

Teraz zaczynam je tropić. Za jakiś czas będę chciała pokazać je innym, choć wiem, że wybór będzie trudny. Dzisiaj się dowiedziałam, że tylko w jednym kościele jest ich 112!


To anioł z ikonostasu cerkwi greckokatolickiej w Lublinie.
Jej losy ( dwukrotnie ją translokowano) można prześledzić tu.
A oto co widzimy:
Po upływie szabatu, o świcie pierwszego dnia tygodnia przyszła Maria Magdalena i druga Maria obejrzeć grób. A oto powstało wielkie trzęsienie ziemi. Albowiem anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim. Postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg. Ze strachu przed nim zadrżeli strażnicy i stali się jakby umarli.
Anioł zaś przemówił do niewiast: «Wy się nie bójcie! Gdyż wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powiedział. Chodźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał. A idźcie szybko i powiedzcie Jego uczniom: Powstał z martwych i oto udaje się przed wami do Galilei. Tam Go ujrzycie. Oto, co wam powiedziałem». Pośpiesznie więc oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i biegły oznajmić to Jego uczniom. 

 ______________________
Biblia Tysiąclecia, Ewangelia wg św. Mateusza 28, 1-8

czwartek, 4 czerwca 2015

Patrząc na fotografie


Przeglądam stare zdjęcia. Nie mam ich zbyt wiele. Tak jakby  najważniejsze wydarzenia pozostawały jedynie w pamięci. Może to lepiej? Teraz, wśród tysięcy elektronicznych plików tak trudno znaleźć to jedyne.
Tych fotografii jest kilka. Przypominają mi o kimś, kto pozostał na zawsze w czułej pamięci. Kiedyś już pisałam o nim.



Głupiutka wtedy byłam, choć już nie nastolatka, i tak zajęta własnym dramatem, że nie umiałam nawet powiedzieć, jak bardzo zachwyciły mnie jego obrazy, pejzaże w aurze nostalgii i tajemnicy.

Pokazywał mi ikony - był konserwatorem zabytków - i stare freski w cerkwiach. Słuchał. Żartował. Pocieszał. Fotografował.


Z jego przyjaciółmi w letnie wieczory piliśmy wino, jedliśmy oliwki (których dużą beczułkę przysłała mu rodzina  z Grecji) i własnoręcznie złowione omułki.

Potem każde z nas poszło swoją drogą. Niewiele o nim teraz wiem, bo nawet sieć niewiele mówi. Zmieniła się ulica, przy której miał pracownię w starej kamienicy, od pokoleń należącej do jego rodziny. Pamiętam jeszcze mały sklepik naprzeciwko, w którym sprzedawano karmę dla ptaków, nasiona i orzeszki. I zaniedbany, uschnięty ogródek. 

 
Wiem, że był wielokrotnie na Górze Atos, że tam pracował. 

Dobrze, że cię wtedy spotkałam, Janaki.  







Dziewczynka: fotografia

Młodym kobietom potrzebna jest nieuczciwość, to jedna z nielicznych form obrony. Potrzebna jest gruboskórność, potrzebna niewiedza. Spacerują w ciemności na skraju urwiska, nucąc pod nosem, wierząc, że nic ich nie zrani.

Margaret Atwood Kocie oko




Fotografia nie jest w kolorze sepii. Nie jest też banalnie czarno - biała. Lekko pożółkła. Jeden róg nieco zagięty. Takie robiono w zakładach fotograficznych. Lampa, jasna parasolka rozpraszająca światło. Dyżurne zabawki. Dzieci przyprowadzane do zdjęcia przez rodziców, dziadków...
Kto i kiedy przyprowadził dziewczynkę do fotograficznego atelier? Ile miała wtedy lat? Mogło to być przed albo po tej zmianie w jej życiu.
Jeśli przed: czy coś przeczuwali? A może po prostu uznali, że trzeba dziecku zrobić zdjęcie. Zatrzymać czas, w ten niedoskonały sposób.
Jeśli po: czy te zdjęcia miały być dla nich, dla tamtych, pociechą?
Fotografia ma ząbkowany brzeg, jak wiele zdjęć z tamtych lat. Wykonano ją na sztywnym, matowym papierze o formacie pocztówki.
Dziecko patrzy w górę. Ma ogromne, smutne oczy.
Oczy są najważniejsze w tej twarzy.
Nosek zadarty i małe usteczka. Nie śmieje się. Czy fotograf próbował ją rozbawić? A inni, obecni w zakładzie? Czy prosili: uśmiechnij się ładnie? Mały uparciuch nie chciał?


Co wiem o tym dziecku?
Ma na sobie letnią sukienkę: jasną, na karczku, od którego zaczyna się marszczony dół. Krótkie rękawy - motylki, wszyte z wąską falbanką. Gładko pod szyję, bez kołnierzyka.
Sukienka jest z jasnej tkaniny w kwiatki. Nie jest drogi materiał, raczej dość zwyczajny. Ale to prawdopodobnie najładniejsza sukienka tego dziecka, wybrana specjalnie do zdjęcia.
Na głowie słomkowy kapelusz. Z tych zwykłych, tanich. Był w zakładzie czy należał do dziewczynki?
Spod kapelusza - odsuniętego w tył głowy, tak że widać tylko spód ronda - jasna, lśniąca grzywka. Włosy są ścięte krótko, tak jak wówczas strzyżono chłopców: tył i nad uszami krótko, grzywka do połowy czoła. Nikt nie strzygł tak dziewczynek. 


W prawej ręce dziecko coś trzyma. To pluszowy miś. Dyżurny miś fotograficzny, czy jej ulubieniec? Widać tylko łapę. Dziewczynka zapomniała o nim: patrzy na coś w górze. Czy fotograf powiedział; uważaj, wyleci ptaszek? Uwierzyłaś mu?
Patrzy uważnie. Jest ciekawa świata, ale mu nie ufa.
Patrzy, lecz wie swoje. Nie jest to wiedza radosna.
Światło pada z jej prawej strony. Oświetla ucho - to ucho jest duże, nie należało tak bezlitośnie ścinać włosów! Lewe ramię i policzek dziecka toną w półmroku. 

 
Zdjęcie zostało wyretuszowane. Dziewczynka naprawdę ma dołek w brodzie. Fotograf usunął tak istotny szczegół. Fotografowie bywają tak rozpaczliwie przyziemni!
Ile lat ma to dziecko z buzią pełną nadziei i smutku? Trzy albo cztery. Nie więcej.
Ma trzy lata. Wiadomo to, bo tamtego dnia zrobiono więcej zdjęć. Jedno z nich odnalazło się z dedykacją.
Zostało zrobione w lipcu. Kilka tygodni później dziecko skończyło trzy lata. Czyli to było przed. Przedtem.
Kiedyś o tym opowiem. Kiedyś...