niedziela, 23 listopada 2014

Spotkałam nawet szczęśliwych Francuzów (1)





Byłam tam wielokrotnie. Po raz pierwszy w 2005 roku, na chwilę. Potem coraz częściej i dłużej.  



Stara Nicea uwodziła mnie powoli i teraz - po ponad dwu latach od ostatniego spotkania - tęsknię za nią. Za jej barwami, światłem, zapachami. 



Za tempem życia, w którym jest czas na staranne wybieranie warzyw na targu, na pogawędkę w sklepie ze słodyczami, lekturę przy kawie, obiad w restauracyjnym ogródku. 



Gdzie życie toczy się na zewnątrz przez cały rok, a domy i ludzie przyciągają wzrok. 



Spotkałam nawet szczęśliwych Francuzów! W południe, w słoneczny kwietniowy dzień, gdy powietrze wypełniały aromaty zbliżającego się obiadu, usłyszałam śpiew, dochodzący przez otwarte okno na piętrze kamieniczki, głos młodego mężczyzny, bel canto, tak naturalne i radosne jak swobodny oddech. Zajrzałam: wąska, spiralna, średniowieczna klatka schodowa, budynek w remoncie. Śpiewak, który tynkował czy malował ściany, obdarzył i mnie swoją radością życia, rozświetlił -  i tak słoneczny - dzień.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz