piątek, 5 sierpnia 2016

Przepis na szczęście?








Nie wiem, czy istnieje przepis na szczęście, ale na pewno są miejsca, gdzie łatwiej w to uwierzyć.


















Do Forcalquier trafiliśmy przypadkiem. Spędziliśmy tam cztery tygodnie. Spacerowaliśmy z psem, czytaliśmy, I. pracował. Słuchaliśmy ptaków i żab. Pojechaliśmy do Colmars-les-Alps, Le Thoronet, Senanque, Luberon.

















Aż przyszedł poniedziałek. Dzień największego w Prowansji targu.
Chcecie zobaczyć szczęśliwych Francuzów?























Stragany zajmowały cały Place du Bourguet, wspinały się na wzgórze zamkowe.
Barwy, zapachy, smaki! Atmosfera pikniku, spotkania towarzyskiego, bo przecież i kupujący, i sprzedający się znają, choć wielu przyjechało z daleka.




















Targ ma tradycje sięgające średniowiecza, gdy miasto - wówczas liczące kilka tysięcy mieszkańców - było  ośrodkiem władzy, jedną z siedzib hrabiów Prowansji.





poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Chłodnym okiem?


UMRZEĆ ZA SELFIE?

To już nie jest sensacja, co roku ginie w ten sposób kilkunastu, niekoniecznie młodych ludzi. Chwila internetowej sławy, nominacja do Nagrody Darwina - pragnienie zaistnienia bywa silniejsze niż rozum.

Fotografuję, więc jestem. Kiedy to się stało? Zrodziło się na naszych oczach, z Facebookiem i smartfonami. Fotografuję siebie, swoje otoczenia, to co jem i co widzę. Już, teraz, natychmiast, by w czasie rzeczywistym otrzymać potwierdzenie: tak, jesteś. Widzimy cię i zazdrościmy!
Dobrowolne niewolnictwo. Aparat na wysięgniku, już nie patrzę na świat inaczej, niż fotografując go lub filmując. Nie żyję inaczej, jak w nieustannej łączności ze „znajomymi”. Na ulicy, na wakacjach, w kuchni i łazience. Mieć czy być? Jedno i drugie! Ilość odsłon i lajków jest miernikiem mojej wartości.

Jeszcze niedawno fotografia, choć powszechnie obecna, była niemal ekskluzywnym hobby. Zmieniły to cyfrówki, ale definitywnie zakończyły smartfony i media społecznościowe.
Fotograf, fotografik, reporter, grafik. Zdawałyby się, że dziś każdy może to robić. Niemal.
Czy potrzebny jest profesjonalizm i dobry sprzęt, by sfotografować coś, co się dzieje na naszych oczach? Czy potrzebne są kontakty w redakcjach, które kupią zdjęcie? Czy trzeba jechać daleko, by sfotografować dzianie się Historii?
Nasza mobilność, globalna sieć informacyjna oraz tani sprzęt stworzyły świat, w którym każdy ma szansę na pięć minut sławy. Być w odpowiednim czasie we właściwym miejscu - czasem to wystarczy.

OFIARNIK

Co się więc stanie z heroiczną legendą fotoreporterów? Tych co czasem giną nie za selfie, ale za zdjęcie. Choć, na dobrą sprawę, czyż nie każde zdjęcie jest jednak... selfie?
Spokojnie, legendzie nic nie grozi. By pojechać w regiony objęte wojną, trzeba mieć pasję, determinację, żądzę przygód. I szczęście. Ale nie tylko wojna jest niebezpieczna dla dziennikarzy i fotoreporterów. Według Commitee to Protect Journalists od 1992 roku do dziś, kiedy to piszę (11 lipca 2016 roku) zostało zabitych 1197 dziennikarzy w tym: 39 % na wojnie, 47% z przyczyn politycznych, 20% zajmujących się problemem korupcji. Najbardziej niebezpiecznym krajem był Irak - 174 ofiary. Najgorszym rokiem 2012 - 74 zabitych, z tego 31 w Syrii. 88% zginęło we własnych krajach...

Bohater powieści A.J.Quinnela „Reporter” ma szczęście. Posiada też umiejętność dogadywania się z ludźmi, intuicję, refleks i odwagę. Staje się postacią kultową. Jego charyzma zjednuje mu i podziw, i zazdrość. On i jego Nikon, przedłużenie oka. Nie ma granicy między podmiotem a narzędziem, ich łączność jest magiczna.
Dlaczego więc nagle rezygnuje z fotografowania? Sprzedaje swój aparat, znika? Czy to, co było szczęściem, zemściło się na nim? Co zobaczył gdy z małym oddziałem wyruszył do wietnamsko - laotańskiej dżungli?
Co czuł? Czy był, jak sądzono, kimś kto „nie ma serca i nie ma duszy”? Kto fotografuje okropności wojny, nie angażując się emocjonalnie, przekonany, że tylko pozostając bezstronnym świadkiem może uczciwie pokazać to, co widzi?

W POGONI ZA PRAWDĄ

Iluzja. Złudne przekonanie, że fotografia pokaże prawdę o świecie. Kiedy się narodziła, tak wiele nadziei z nią wiązano. Szybko się okazało, że fotografia nie rejestruje obiektywnie obrazu, wpadającego przez soczewkę. Że aparat fotograficzny jest jeszcze jednym narzędziem kreacji, nawet gdy obiektem są nieożywione przedmioty. A gdy są nim ludzie?

Jest wiele sposobów pokazywania ludzi w sytuacjach ostatecznych, ale dziś najpowszechniejszy jest ten, który określiłabym jako pornografię przemocy.
Czy naprawdę nie ma innego wyjścia? A może nasz sprzeciw i jednocześnie fascynacja budzącymi grozę obrazami są jedyną szansą by - zobaczyć?

Opowiedz o nas” - mówią do Patricka Chauvela uciekinierzy z Haiti, stłoczeni pod pokładem śmierdzącej łajby.
Chauvel wyznaje zasadę, że „jest się raczej odpowiedzialnym za to, czego się nie pokazuje”. Boli go odmowa redakcji, gdy materiał jest zbyt okrutny. On dla tych fotografii ryzykował własnym życiem. Lub cudzym, choć nie był tego świadom. Kruchość ludzkiego życia poznaje już jako siedemnastolatek, gdy ucieka z wolontariatu w kibucu na wieść o wybuchu wojny, nazwanej później sześciodniową.
Czy zdjęcie tego człowieka, umierającego z powodu rany w głowie odda czternaście lat cierpień Erytrejczyków? Czy wzbudzi jakiekolwiek współczucie w starej, zadowolonej z siebie, żyjącej w stanie stagnacji Europie?” Ranny zostaje pogrzebany żywcem w skalnej rozpadlinie. Nadchodzi wojsko, tak musi być.
Po Erytrei Chauvel przeżyje załamanie.
A co ja powiem? „Filmowaliśmy wszystko, aby dać świadectwo...” Zdjęcia nie oddadzą zapachów. A przecież wojsko pachnie krwią, prochem, ogniem, spalonymi ciałami. To właśnie budzi największą grozę, nie ma tego na naszych zdjęciach. Brakuje w nich woni okrutnej śmierci”.

Niedoskonałość przekazu. Ułomność zawodu fotografa.
Napisz to wszystko, idioto, i wyświadcz nam tę łaskę: bądź dziennikarzem, żebyśmy mogli cię nienawidzić!” - mówi do niego amerykański porucznik po zabiciu wietnamskiego jeńca.
Już nie byłem ich kumplem. Poczułem się bardzo, bardzo samotny.”
Chauvel miał wtedy 22 lata.

OFIARY

Internet łaknie krwi. Pragnie ran, okaleczeń, strachu, łez. Czy ta siedząca na chodniku kobieta, którą wybuch bomby odarł z ubrań, godzi się na to, by ją fotografowano i pokazano całemu światu? Czy mężczyzna tulący zabitego przez terrorystów brata ma prawo do prywatnej żałoby? Czy rodzice martwego dziecka leżącego na plaży po zatonięciu uchodźczej łodzi chcą, by zdjęcie ich syna pozostało na zawsze w internecie? Czy zakładnik poddany poprzedzonej torturami egzekucji zgadza się na to, by jego ostatnie chwile oglądał każdy, kto zechce?

To, co czujemy patrząc na ich zdjęcia, ma być katharsis? To nie jest litość i trwoga. Katharsis ma przekształcać, przemieniać człowieka. A może oglądanie takich zdjęć nie zmienia widza na lepsze, lecz na gorsze? Budzi głód coraz mocniejszych wrażeń, nie budząc współczucia. Budzi ślepy strach, ślepą nienawiść, ślepą pogardę. Ślepą furię.

Weganie fotografujący horror przemysłowej hodowli, potworność rzeźni mówią, że najtrudniej jest patrzeć na cierpienie zwierząt i nie móc nic zrobić. Czy reporterzy wojenni czują to samo? I czy można z tym żyć?
Medycyna zna odpowiedź. Zespół stresu pourazowego dotyka nie tylko żołnierzy. Także reporterów wojennych i… ich rodziny. Grażyna Jagielska napisała o tym książkę. O kochaniu za bardzo i braniu na siebie traumy męża, aż do samozniszczenia, aż do dramatu rodziny.

Ale czy jest jakieś wyjście? Ktoś to musi robić, prawda? Fotografia i film, potężne narzędzia perswazji, mogą zmienić naszą świadomość. Czy zmienią świat? Skoro nawet odnalezieni i napiętnowani sprawcy pozostają bezkarni? Z zabójców wspomnianych 1197 dziennikarzy tylko 4% zostało skutecznie ukaranych.

NARZĘDZIE

Młotkiem można zabić albo zbudować stół.
Facebook może posłużyć do zaszczucia kogoś albo uratować mu życie.
Aparat, kamera, smartfon bywają świadkami - i zdrajcami.

W powieści Milana Kundery Teresa dowiaduje się, że jednego z uczestników praskiej wiosny aresztowano na podstawie zdjęcia w amerykańskiej gazecie. Jest przerażona: to mogło być jej zdjęcie, jedno z tych, które rozdawała cudzoziemcom, czasem nawet niewywołane. Tylko tak świat mógł dowiedzieć się prawdy, ale kto wtedy myślał o tym, że świadectwo może stać się donosem?

Livestream: śmierć na żywo. Kobieta filmuje śmierć swojego partnera z ręki policjanta. A potem inna transmituje smartfonem z okna biurowca w Dallas zemstę czarnoskórego weterana na policji. Kamera monitoringu daje odpowiedź, kto zabił. Dron śledzi i zabija.

Narzędzie bywa świadkiem - bez udziału człowieka. Rejestruje bez wyboru wszystko, co znajdzie się w kadrze.
Bywa podglądaczem. Zdrajcą.
Konieczne straty?
Wojna wszystkich ze wszystkimi?
Czy wybraliśmy taki świat?
Czy się na niego godzimy?

JĄDRO CIEMNOŚCI

Ta wojna dzieje się za naszą zgodą i wiedzą, na nasze życzenie. Każdego dnia pochłania miliony ofiar. Więzionych, torturowanych w najwymyślniejszy sposób, zabijanych. Śmierć jest ich wybawieniem.
Sprawcy nigdy nie zostaną ukarani, nie staną przed międzynarodowym trybunałem.

Jakie są najpilniej strzeżone obiekty? Gdzie fotograf nie ma prawa wejść, a jeśli wejdzie, musi się liczyć z pobiciem, a nawet śmiercią? Albo z tym, że każą mu bezradnie patrzeć na tortury? To miejsca, gdzie prowadzony jest chów przemysłowy zwierząt. I rzeźnie.
Kogo boją się sprawcy?
Nie wrogów. Nie ofiar. Świadków.
Dlatego zastraszają, grożą śmiercią, biją, odbierają sprzęt.

Marc Ching dokumentuje to, co widzi i to, co robi. Tylko w ten sposób może ratować. Wchodzi w paszczę piekła.
To jest to, co robię. Oto kim jestem. To jest moje poświęcenie. Mój krok poza krawędź Ziemi w nocy. Za dwa tygodnie zaczynam projekt Współczucie. Moją najdłuższą podróż. Piętnaście dni. Pięć krajów. Osiem regionów.
Każdego dnia tej podróży Marc fotografuje. Pisze. I woła o pomoc.
Nikt nie wie jak to jest. Nikt nie wie, jaki ciężar dźwigam. Umarłem więcej razy niż to można sobie wyobrazić. I jestem na krawędzi, w miejscu, gdzie już nie mam wpływu moje życie.”
Wkracza do piekła, by z nim walczyć.
Widzę to, gdy zamknę oczy. Nocą, kiedy świat przestaje oddychać - rozpadam się na kawałki. Ich skowyt. Śmierć nigdy mnie nie opuszcza.”
Dlaczego?
By dać świadectwo.
By być wzorem dla swoich dzieci.
By uratować choć garstkę istnień.

Marc Ching ratuje przed niewyobrażalnymi torturami psy przeznaczone na mięso: z „festiwalu” w Yulin, z psich rzeźni. Takich jak on jest wielu, więcej niż sądzicie. Pokazują to, czego nie chcecie oglądać. Wołają o współczucie. O pomoc.

RATUNEK?

Czy natłok obrazów nie czyni nas obojętnymi?
Czy pornografia przemocy nie znieczula nas na cudze cierpienie?
Czy obchodzą nas ofiary - i te fotografowane, i te po drugiej stronie?
Czy zamykamy oczy? Ściszamy dźwięk?

Nie znam waszych odpowiedzi. Mogę mówić za siebie.
Nie odważyłabym się być na ich miejscu. Idą tam za mnie, ale i dla mnie.
Chcą, bym spojrzała ich oczami. Patrzę, choć boli.
Straciłam złudzenia i naiwną wiarę, że człowiek jest dobry.
A jednak nie oddałabym już tej wiedzy.
Prawda fotografii, filmu, choćby ułomna, może jednak pozostać prawdą.

Fotografia to szkoła widzenia. Szkoła uczuć. Bo - jak powiada Peter Adams - w doskonałej fotografii chodzi o głębię uczucia, nie o głębię ostrości



_____________________________

Szkic do katalogu LAF 2016 

Honorarium za ten tekst przeznaczam na pomoc zwierzętom - w Chinach, Korei, Polsce.
Jeśli choć trochę was poruszył, proszę pomóżcie im także. Mają paypal:
Lub jakiejkolwiek innej organizacji, która budzi Wasze zaufanie.
Dziękuję.

________

 A.J. Quinnell "Reporter" tłum. Jan Zakrzewski i Ewa Krasnodębska
Patrick Chauvel "Reporter wojenny" tłum. Wiktoria Melech
Milan Kundera "Nieznośna lekkość bytu" tłum. Agnieszka Holland



Jak chłopiec staje się meżczyzną: nasza jawa jest czyimś snem

"Pisanie, wyobrażałem sobie, jest jak wynoszenie rzeczy do piwnicy. To mniej niż używanie ich dalej, ale więcej niż wyrzucenie do śmieci. Niektóre jednak wracają. Wspinają się uporczywie po schodach i za którymś otwarciem drzwi wpełzają z powrotem do przedpokoju. Na półpiętrze leżą pod ścianami, jakby niczyje, ale ledwie minąć je z nieuwagą, podejmują swoją nielegalną wędrówkę."
Tak pisze Jerzy Sosnowski. Czuję to samo - moje też wychodzą z piwnicy i jest ich coraz więcej, jakby mówiły: na nas czas.


***
Przed kilku laty, zastanawiając się nad pomysłami na kolejne edycje Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu, z którą od początku współpracuję, napisałam do grupy mężczyzn, również zaangażowanych w jej organizację, taki list:

"Drodzy Koledzy,
W programie najbliższej letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu może się znaleźć blok filmów zatytułowany „Wzorce męskiej inicjacji”. Jego idea to pokazanie filmów ważnych dla Was – zaproszonych do współtworzenia programu przyjaciół LAF. Ważnych dlatego, że obejrzeliście je w okresie, gdy formował się Wasz charakter, intelekt, osobowość. Lub tych obejrzanych później, lecz równie ważnych. Dlatego że odnaleźliście w nich własne doświadczenie – intelektualne, emocjonalne, społeczne. A może dlatego, że chcielibyście, by młodsi mężczyźni zobaczyli je i przeżyli?


Rozpoczynam właśnie przygodę z pisaniem przewodniego eseju i będę Wam wdzięczna, jeśli zechcecie się ze mną podzielić własnymi sugestiami. Jakie książki, filmy, spotkania z ludźmi wpłynęły na wasze życie? Dlaczego?


Wiem, że to osobiste pytania, i tym bardziej cenne byłyby odpowiedzi.

Chcę spojrzeć na problem inicjacji, czyli przemiany chłopca w mężczyznę w sensie społecznym, jako na problem realnie istniejący współcześnie, wobec zaniku rytuałów inicjacyjnych i zmianę roli mężczyzny. A także na to, co określane jest jako popęd inicjacyjny, a co, nieuregulowane społecznie, przybiera formy - czasem ekstremalnej - samoinicjacji.

Interesuje mnie też to, co w doświadczeniu inicjacyjnym wspólne dla mężczyzn i kobiet, będąc inicjacją nie w męskość / kobiecość, lecz w dojrzałe człowieczeństwo."

Czy należy się dziwić, że otrzymałam jedną odpowiedź?
"Ależ trudne zadanie! Bo to, wiesz, bardzo intymne sprawy są, a faceci nieszczególnie lubią się wywewnętrzniać;) No i chyba łatwiej byłoby mi wskazać "inicjacyjne" książki niż filmy, ale pomyślę i dam znać..."

"wiem... nawet zastanawiałam się czy w celu uzyskania odpowiedzi nie powinnam z Wami - wszystkimi razem i za każdym z osobna - wypić morza wódki
Ale bez Waszej współpracy nie będzie takiego wątku na LAF, a szkoda by było!
Macie możliwość powiedzieć coś od siebie. Wystąpić w roli autorytetu. Wiesz, jakie to jest cenne, i jak bardzo potrzebują tego młodsi mężczyźni?
Ze swej strony obiecuję całkowitą dyskrecję.  Mnie też nie jest łatwo mówić wprost o swoich uczuciach, dlatego wybieram esej, który pozwala ukryć się za cudzymi słowami i  dziełami.
Napisz, co tylko zechcesz na ten temat, za każdą wskazówkę - interpretacyjną, psychologiczną, jakąkolwiek - będę wdzięczna."  


Minęło kilka miesięcy...
"już po LAF, a skoro w tym roku się udało, uda się w następnym Proszę o tytuły, nad rekomendacją będziecie mieli czas się zastanowić."

"Myślałem o ZMORACH, ale już są.Zatem dzisiaj decyduję się na:

SAMOTNYCH, bo najpierw mnie niezwykle bawił, a gdy niedawno obejrzałem go znowu, będąc już w wieku jego bohaterów, dostrzegłem w nim gorycz i smutek oraz niezwykłą trafność obserwacji, a też i element, hmm, lustra, w którym przejrzeć się mogę ja i moi znajomi, co wcale nie jest radosną informacją...

OGRÓD - bo to faktycznie film o facecie, który dowiaduje się, co w życiu ważne, a to pozwala swoje życie przewartościować (wybacz truizm), bo jest w tym filmie stosowna dawka surrealizmu i magii, która mi bardzo odpowiada, bo jest to najlepszy film reżysera, który artystycznie i po ludzku jest mi bliski, bo często mam ochotę uciec, na przykład do takiego domu i sadu, jak bohater filmu, no i mieć okazję skwitować coś tak: "Nareszcie wszystko jest tak, jak ma być".

"Bardzo to pięknie napisałeś. Szczególnie "Ogród" jest mi bliski i patrzę na niego podobnie jak Ty. Coraz bardziej marzę o takim ogrodzie, ale na razie same przeszkody".
I tak to się skończyło. Szkoda.

***
Wczoraj czytałam "Sen sów"  Jerzego Sosnowskiego. Intelektualny bildungsroman. Lubię tego autora, choć nie czytam go regularnie. W "Apokryfie Agłai" pochłonęła mnie aura, i tutaj obecna: pogranicze jawy, wyobraźni i snu, w pętlach czasu. 
Lata 70. widziane oczami ośmio - szesnastolatka. Wakacje, czas graniczny, czas przyspieszonego wzrostu. Zawsze we wrześniu byliśmy inni i inny był świat wokół nas. 
Lata w Kołobrzegu to dla Jarka czas miłości i lektury, rozmów i pisania. 
Inicjacji? Bez wątpienia.



***
I oto w tej powieści pojawia się... powieść inicjacyjna: "zielona broszura, na której skrzydełku znalazł informację, że to interesujący debiut, prezentujący awangardowy nurt polskiej powieści". 
Ha, myślę sobie, skądś to znam. Wiem, jaka to książka! Odwracam kartkę i rozpoznaję fabułę. W istocie, to wczesna powieść autora, który kilka lat przede mną był uczniem mojego liceum. Miałam ją nawet, ale nie wróciła do mnie, pożyczona przez A. któremu się nie podobała, ale oddać nie chciał. Ten sam autor wydal po latach jeszcze jedną powstałą w młodości powieść - nasze rodzinne miasto nosi w niej inicjały GT, a szkołą, o której mowa, jest oczywiście nasze liceum.
Tropy wiodące do tamtych lat, tamtych miejsc. Lektura ostentacyjnie nieschlebiająca czytelnikowi. Jeszcze inny wzorzec inicjacji, inna o niej opowieść. 

***
Nie będzie na LAF bloku filmów "Wzorce męskiej inicjacji" ani mojego eseju. Szkoda. 
Dziś usłyszałam do P.: są tematy których tylko ty się podejmujesz. To prawda
Lubię krainy nieznane, przygody umysłu. 
Przygodą byli "Inni?" Była "Pustynia"
Wyzwaniem byli "Kuglarze" - o cyrku, którego nie lubiłam w jego tradycyjnej postaci.
Tylko szkic o Marguerite Duras czekna filmy... 
Za chwilę kolejny. 

Jerzy Sosnowski "Sen sów"
Donat Kirsch "Liście Croatoan", Pasaż"