poniedziałek, 29 września 2014

Pamiętasz? Fragmenty (11)




(...)
***
Słowa. Puste, głupie, pospolite słowa.
Gdzie jesteś, Zielonooka. Pod dziwnym niebem, zamknięta w zdumiewającym życiu.
Nasza noc wkrótce się skończy, a przed wschodem słońca jest zwykle najzimniej i najciemniej.
Na ścianie mojej sypialni wisi mały skarb: żółty klucz, po prostu kawałek metalu. Ale to klucz magiczny.

Zachód słońca na jesiennym niebie. Plami krwią czarną linię gór, a strzępy czerwonej koronki rozdzierają chmury. Gdybym był Stwórcą, ofiarowałbym je tobie dziś wieczorem.

Chmury odpływają
i ukazuje się słońce
oświetlając horyzonty odległych krain
Trzymasz mnie za rękę
i jak bogowie
spacerujemy po wodzie
z oczami pełnymi światła

Jest to wieczór bez daty
Wiem tylko
ze byliśmy razem niedawno
widzę noc, pulsujące gwiazdy
na płótnie bez dna i las
szeleszczący tysiącem sekretnych hałasów

Pozwól mi wierzyć
że ludzka istota śpiąca w nas
nie zwycięży.
Pragnę ci także powiedzieć
że cię kocham
Powiedzieć to tysiąc
i tysiąc razy
za każdym razem inaczej
I ty powiedz mi
że zawsze będzie
tak samo
chociaż
wciąż na nowo.

Jean pisze wiersze. Czytam je z zachwytem i irytacją. Nic nie mówią o jego życiu, o sprawach praktycznych. Nie wiem, dokąd jadę. Już wkrótce dostanę paszport, trzeba jechać po wizę. Mam zgodę na dwa tygodnie urlopu bezpłatnego po świętach, więc zarezerwowałam już bilet na 23 grudnia.
Życie w Polsce jest coraz trudniejsze. Izoluję się. Potrafię obyć się bez mięsa, masła, słodyczy, kawy. W ten sposób wszystko staje się prostsze. Nie chcę się zmagać ze światem.
Ale potrzebuję nadziei. Jean zbudował zamek ze słów, zamknął mnie w nim. A ja zawsze stąpałam po ziemi. Jest coraz trudniej.
I co potem? Kiedy już tam będę?

List, list od ciebie.
I natychmiast jestem szczęśliwy, mimo wszystko. Nie wyobrażasz sobie, jak szalone miałem myśli.
Wiem, jak ci ciężko, po prostu uwierz, ze twój ból jest moim.
Czy rozumiesz?
Czekam na ciebie.
I będę czekać, dopóki trzeba.
Napisałem do ciebie całe strony w tym tygodniu. I w końcu wysyłam tylko tych kilka słów...
Powiedz, że kochasz życie tak jak ja w tej chwili. I jesień. I jesienne słońce. I jej senne, długie noce. Jej niebo usiane mnóstwem gwiazd, małych okienek otwartych na nieskończoność.

Życie bez ciebie jest jak zimny, brudny dom. Ten kraj jest straszny. Nikt nie wie, co jeszcze się zdarzy. Mam wszystkie potrzebne papiery i właściwie mogłabym wyjechać. Może to byłoby rozsądne?
Żyć bez ciebie? To jakby mieszkać w pokoju z oknem wychodzącym na wysoki, ponury mur.

Jest grudzień. Liczę dni w kalendarzu. Zaznaczyłam środę 23 grudnia. Tego dnia mam samolot. Już kupiłam bilet.
Przyjechała mama. Wie, że mogę nie wrócić. A ja? Boję się zatrzasnąć za sobą drzwi.  A może jednak udałoby się wyjść, zamykając je cichutko, nie paląc mostów.

Jest niedziela. Budzimy się rano. W radiu mówią coś dziwnego. Włączam telewizor. Facet w mundurze. Nie rozumiem. „W dniu dzisiejszym...” Jakby ścinał się nade mną lód.

Do wieczora wyjaśnią nasze wątpliwości. Granice zamknięte. Żadnych telefonów. Cenzura korespondencji. Godzina milicyjna. Przepustki na podróż do innego miasta.
Lód ścina się, coraz grubszy.

Jak on sobie z tym poradzi?

_____________________________

W dniu dzisiejszym na terytorium PRL...  przemówienie generała Jaruzelskiego na okrągło transmitowane w telewizji i radiu 13 grudnia 1981;  tekst dostępny w: „Historia 1789-1990”  PWN 1995 s.287



© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Pamiętasz? Fragmenty (10)


***
Próbowałem się zabić.
Płacz. Oboje płaczemy w słuchawki. Trwa to godzinę i trzy minuty. Telefonistka włącza się kilkakrotnie, ale bez słowa rezygnuje. Po zakończeniu rozmowy mówi, wcale nie zagniewana: „Zawaliła mi pani całą Europę”.


To jest zakręt. Dotąd były tylko słowa. Dzieje się coś, co przekracza moją zdolność pojmowania.


Po latach, gdy przeczytam „Zieloną Kopułę” Herlinga - Grudzińskiego,  zrozumiem, że klucz do Giovanniego leży w jego sycylijskim pochodzeniu, że Sycylia odcisnęła na nim piętno i że zawsze, a zwłaszcza w sprawach ostatecznych, pozostanie kimś stamtąd, dla kogo śmierć jest czymś przerażającym i równocześnie bez znaczenia.

Kocham cię bardziej, niż moje własne życie.

Telegram: PLEASE GREEN EYES DO NOT BE ANGRY TRY TO FORGIVE MY DESPAIR AND MY DOUBT NEED ME IT IS MY ONLY STRENGTH.



Oleńko, kocham cię. 
Nic więcej nie mogę powiedzieć, albo raczej o wiele więcej.
Dostałem wczoraj twój telegram, dwa słowa, jedno pytanie: WHAT HAPPENED?
Wszystkie znane mi słowa i wszystkie możliwe odpowiedzi nie wystarczą.
Ale spróbuję, ponieważ cię kocham.
Byłem dzieckiem, Oleńko, dzieckiem bezgranicznie inteligentnym, ale wciąż dzieckiem.
A dziecko nie musi zbyt dobrze radzić sobie ze światem.
Nie wierzyłaś.
Powiedziałaś mi: jesteś dorosły, jesteś dość silny, dasz sobie radę ze wszystkim. A oczy miałaś tak piękne, że ci uwierzyłem.
Pamiętasz ten zachód słońca w twoim lubelskim mieszkaniu.
Nie dostrzegłaś, jak ważne były dla mnie te chwile.

Wróciłem do Francji z tą nową miłością. I przez trzy tygodnie dzień i noc „reiten, reiten, reiten”. Budowałem nasz świat mając oczy dziecka, serce dziecka i szaloną, dziecięcą siłę woli.
Czasem przychodziły listy, początkowo pełne nadziei, potem coraz bardziej bojaźliwe. Pisałaś: „Zdaję sobie sprawę, jakie to może być trudne”, „Obawiam się, że czas zniszczy nas i naszą miłość”.
Zrozum, Oleńko: dla dziecka nie istnieje czas, przestrzeń, ryzyko - tylko dzika potrzeba bycia
kochanym. Oczywiście, wierzę, że mnie kochasz, ale potrzebuję miłości silniejszej niż absurd, niż śmierć. 
Kochaj mnie tak albo zabij.

Od chwili, kiedy wróciłem, ciężko pracowałem, i gdybyś przyjechała teraz, wszystko jest gotowe, byśmy mogli żyć razem, wszystko oprócz mojego zdrowia.
Niewiele ci mówiłem o problemach z Mireille i całą jej rodziną, ale musiałbym napisać książkę, żeby przedstawić tę obrzydliwą historię, a poza tym to już nie nasza sprawa.

No więc: „co się stało?”
W niedzielę zamówiłem rozmowę o 13.00. Czekałem do 22.00 i wówczas powiedzieli mi w centrali telefonicznej, że nie ma połączenia z Warszawą.
Żyłem trzy tygodnie w piekle, ale to było za wiele dla dziecka. Ilekroć do ciebie dzwoniłem, prosiłem cię, żebyś przyjechała, a ty...
Co tam.

„Co się stało”, Oleńko?
Wziąłem samochód i pojechałem do miasta. Byłem tam o 23.30 i postanowiłem opuścić ten wstrętny, brudny świat. Połknąłem sporą dawkę różnych trucizn, napisałem ostatni list i ruszyłem w miasto.

„Co się stało?”
Obudziłem się w środę na oddziale intensywnej terapii. Przez trzy dni i trzy noce byłem bliższy śmierci niż życia. Widzisz teraz, do czego zdolne są dzieci? Nie osądzaj mnie, proszę.
Tyle się nauczyłem, odkąd znowu żyję. Może trochę „dorosłem”, ale miną jeszcze dwa tygodnie, zanim wyzdrowieję. Teraz jestem w domu mojej siostry, cudownie cichym. 


Kiedy powiedziano mi, co ludzie  zrobili w ciągu tych trzech dni i nocy, zacząłem płakać. Nie zdawałem sobie sprawy, że tyle osób mnie kocha. Pięknie jest o tym wiedzieć.

Kiedy opuszczałem szpital, przyszło tam 40 osób, tylko po to,  żeby mnie ucałować, uścisnąć, i nikt niczego nie komentował. Nie sądziłem, że jestem dla nich tak ważny. A oni zawsze byli przy mnie, gotowi do pomocy. 

Jestem dzieckiem, tylko dzięki miłości mogę dorosnąć.
Zielonooka, proszę, nie osądzaj mnie.
Przyjedź jak najprędzej.
 

A gdyby mu się udało?

____________________________
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.


niedziela, 28 września 2014

Pamiętasz? Fragmenty (9)

 (...)
Jest koniec września.
- Czy to możliwe, żebyśmy byli razem? Czy chciałabyś zamieszkać we Francji? - pyta Jean, z niepokojem patrząc jej w oczy.
- Tylko jako twoja żona - mówi Olga poważnie. - Nie chcę, żebyś czuł się do czegokolwiek zmuszony, ale nie potrafię wyjechać, rzucając wszystko, co teraz mam. A zostając we Francji nielegalnie, ryzykuję, że nie będę mogła nawet tu przyjechać. Mam tu rodzinę, przyjaciół, rozumiesz, prawda?
- Ale przecież ja chcę, żebyś została moją żoną.
Więc to już? Czy to prawda?
- Zróbmy tak: przyjadę do ciebie na Boże Narodzenie - proponuje Olga - i załatwię sobie urlop bezpłatny, żeby być z tobą dłużej. Wtedy o wszystkim zadecydujemy.

Zawsze byłam rozsądna. Ta karuzela kręci się za szybko.

Jean odjeżdża taksówką do Warszawy. U lubelskiego taksówkarza kosztuje to 10 dolarów. Odwożę go na rogatkę. Idę do szkoły.

***
 
Tam. Jest noc, a ty jesteś tutaj. Nie śpię. Jestem taki zmęczony. Mogę ci to wszystko napisać, nawet jeśli potrwa parę tygodni, zanim dostaniesz ten list - ponieważ jutro, niezależnie od okoliczności, nadal będzie we mnie to cierpienie, które spala mnie dziś wieczorem.
Kocham cię tak mocno i beznadziejnie. Nie wiem, czy kocham cię bardziej niż siebie. Jestem pewien, że kocham cię bardziej, niż moje własne życie.
Pisałem do ciebie i piszę to znów, muszę cię widzieć, muszę czuć twoją obecność, twoje spojrzenie, słuchać, jak do mnie mówisz, potrzebuję twojego ciepła, twojej skóry, twojego śmiechu, twojego zapachu, twoich dłoni.
Dziś wieczorem, Oleńko, płaczę. Nie z powodu długości rozstania. Płaczę z miłości, to wszystko. Płaczę z radości i bólu.
Jesteś tutaj. Czuję cię w sobie. Zamykam oczy. Jesteś tak blisko. Pieszczę cię. Ale poza zmysłowością jest między nami coś tak potężnego...

(...)
Nie odrzucaj mojej miłości, proszę, nie spraw mi zawodu, a jeśli nie jesteś pewna, powiedz to teraz, nie czekaj, bo jeśli nam się nie uda, jeśli nie będziesz mnie kochać naprawdę, zabiję się. Jesteś moim ostatnim kwiatem.

Nie ma ciebie. Tak dziwnie pusto jest w domu. Wszystko mi cię przypomina. Twoja zapalniczka. Chleb na kuchennym stole. Puste łóżko i twoja poduszka, ciągle wilgotna od łez. Nie mogę uwierzyć, że jesteś tak daleko. Może za chwilę wejdziesz... Trzy miesiące.
Przecież kochasz mnie i wszystko zmierza ku temu, byśmy byli razem.
Jak zasnę bez ciebie? Nie mogąc wtulić się w twoje ramiona? Jak to będzie, gdy obudzę się nocą, nie napotykając twojego spojrzenia? Niechbyśmy się kłócili, co mi tam.

Jesteś wiatrem - ja jestem trawą. Jesteś deszczem - ja ziemią. Jesteś huraganem - ja drzewem. Jesteś burzą...
Sprawiłeś, że żyję.
Na ustach, na opuszkach palców czuję dotyk twojej skóry.
Jak ci to wszystko napisać, gdy jedynym językiem, jaki znam, jest język mojego ciała, w którym nie ma liter? Obejmuję cię, idąc spać: tym, co obejmuję, jest pustka.
Szary sweter ciągle pachnie tobą. Śpię z nim.

Wiesz, o czym marzę co wieczór, kładąc się spać? O ciepłym gniazdku pod twoim ramieniem, w które się wtulam i zasypiam w nim. Uwielbiam cię, mój piękny kochanku.
Wiem, ponad wszelką wątpliwość, że jesteś tym, na kogo czekałam.

(...)
Szanuj naszą miłość
nie chciałbym jej nigdy utracić
byliśmy u wrót piekieł
w dniu próby
Szanuj naszą miłość
pragnę pokazać ci, jak jej używać,
przeszliśmy wiele cierpień
i pozostały nam blizny

Dziś wieczór byłem niebem kołyszącym gwiazdy
i wiatr pieścił moje bezgraniczne ciało
Dziś wieczór bryza osuszyła moje łzy
Tam, tam daleko, za ciemnym, tajemniczym masywem gór
moja mała śpi. I ją kocham.

Pamiętaj, cokolwiek ci mówię
i powtarzam ci znów, bo to prawda
kiedy jesteś samotna i pełna obaw
zachowaj wiarę

Zachowaj wiarę.
Zachowuję, cokolwiek to oznacza.
Nadaję twoje imię całemu światu. Patrzę twoimi oczami. Dzielę się z tobą, bo zawsze jesteś przy mnie. Razem ze mną patrzysz na liście opadłe z drzew, słuchasz ich szelestu, kiedy idziemy razem przez park, wdychasz ich gorzkawą woń. Patrzymy w słońce, coraz niższe i chłodniejsze, coraz bledsze. Razem jemy kolację przy kuchennym stole, a ja pytam: czy ci smakuje? Chciałbyś jeszcze? I kładziemy się spać, a wtedy tęsknota za tobą jest tak dojmująca, że z rozkoszą mieszają się łzy i nie mogę uwierzyć, że to mnie spotkało, i że może być aż tak, tak boleśnie słodko, tak strasznie, jakby już nic nie istniało, tylko przepaść, w którą spadam. Nie wiem, dlaczego to się nam zdarzyło, ale wiem, że to mnie przeraża. Jak uniesiemy ten ciężar, nie z tego świata?

(...)
Nigdy nie kochałem z taka słodyczą, wściekłością i krzykiem. 
(...)

Wszystkie niedziele października Olga spędza w mieszkaniu Magdy, czekając na telefony Jeana. Zwykle na połączenie trzeba czekać 2-3 godziny. Litania wyznań, zaklęć, próśb i zapewnień, na zawsze, już wkrótce, kocham, jeszcze tylko dwa miesiące.

Nie powiedział ani nie napisał o pustce, w której się znalazł, o towarzyskim ostracyzmie, który był karą za porzucenie Mireille.

25 października, niedziela. Wszystko odkurzone, kwiatki podlane, na lekturze nie sposób się skupić. Telefon nie dzwoni. Po całodziennym czekaniu, późnym wieczorem Olga usiłuje zamówić rozmowę, ale telefonistka mówi, że nie ma szans. Pełna niepokoju wraca do domu.
Wysyła telegram: WHAT HAPPENED?

Mijają trzy dni. Telegram przychodzi w czwartek.
PHONE ME URGENTLY. I nieznany numer telefonu. Kierunkowy do miasta, gdzie mieszka jego siostra.

Siedem godzin czekania na połączenie.

Próbowałem się zabić.
___________________

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

sobota, 27 września 2014

Zaduma



Tyniec, 20 września 2014

Pamiętasz? Fragmenty (8)

***
W dniu przylotu Jeana Olga nie może być na lotnisku, nie zna zresztą godziny. Praktyczna strona życia jest Jeanowi obca, w telegramie jest tylko data, nie wiadomo skąd i o której przylatuje jego samolot. Olga czeka w mieszkaniu, w rozterce: czy da sobie radę? Czy go nie okradną? Jak dotrze do Lublina? Czym przyjedzie z dworca? Kiedy wreszcie tu będzie? Gdy o 23.00 Jean staje w jej drzwiach, oboje mają łzy w oczach. Już dobrze. Nareszcie.

Ile to tygodni? Trzy, cztery? Jego twarz, którą poznawać trzeba na nowo. Włosy długie, za długie. Zapach, który przyniósł ze sobą, to woń pociągu, podróży. Tylko usta tak samo zachłanne. Jesteś. Jesteś.

- Przepraszam, nie mogłam być na lotnisku. Bardzo się o ciebie martwiłam. Jaką miałeś podróż? - Olga widzi, że Jean jest zdenerwowany, nie jest to zwykłe zmęczenie. - Czy coś się stało?
- Nie spodziewałem się tego. Nie rozumiem.
- Czego nie rozumiesz?
- Ten kraj. Tu jest koszmarnie. Dworzec w Warszawie jest straszny, straszny! - wybucha Jean. - Brudno, okropni ludzie, niegrzeczni. Nie można się dogadać w żadnym języku.
- Ale jakoś dałeś sobie radę. A w Lublinie?
- Pokazałem taksówkarzowi kartkę z adresem.
- Mądry chłopczyk. Usmażę ci befsztyki - Olga wyciąga z lodówki garnek z zabejcowaną wołowiną. Jean patrzy z przerażeniem na zielonkawe mięso.
- Nie jestem głodny - protestuje nieśmiało.
Olga wybucha śmiechem.
- Nie bój się, to tylko marynata. Musiałam tak zrobić, bo mięso udało mi się zdobyć trzy dni temu. Jeśli będzie niesmaczne, to po prostu nie zjesz, dobrze?
Jean odprężony, zajada befsztyki z ryżem. To pierwszy posiłek, jaki dla niego przygotowała.
- Kiedy czekałem na dworcu, zauważyłem, że wielu ludzi ma bardzo stare torby plastikowe. Dlaczego?
Olga wzrusza ramionami.
- A jak jadłem banana, wszyscy się na mnie gapili. Wytłumacz mi, o co chodzi?
- Myślę, że ostatnio jedli banany na Boże Narodzenie. Jak mieli szczęście.

Olga wychodzi do pracy na parę godzin dziennie, zaleta bycia nauczycielką. Jean zwiedza miasto, a potem zasypuje ją dziecinnymi pytaniami.
- Jak to możliwe, że w sklepach nie można nic kupić? Dlaczego ludzie stoją w kolejkach, skoro nic nie ma? Zrobiłaś zakupy? Jak ci się udało?
Któregoś dnia czeka przed szkołą, z tajemniczą miną trzymając coś za plecami.
- To dla ciebie - uśmiecha się. - Szukałem czegoś ładnego.
Mały fioletowy flakonik z bukiecikiem sztucznych fiołków.

Bazar, oaza obfitości w powszechnej nędzy: olbrzymie soczyste gruszki, różnobarwne śliwki, papryka, orzechy, pomidory. Jean odprężony.
- Czy nie można tu kupić wina?
Więc do Peweksu. Już przy wejściu podchodzi do Olgi daleki znajomy, raz spotkany w towarzystwie kolegi.
- Może masz sprzedać bony, trzeba mi na szampon dla dziecka. Tylko 80 centów - nalega widząc jej wahanie.
- Tyle mogę ci sprzedać - Olga zgadza się bez entuzjazmu.
Finalizują transakcję pod niechętnym okiem kasjerki. Jean wybiera Beaujolais, kawę, słodycze, papierosy. Kiedy wraca do Olgi, jej rozmówca nagle staje się natarczywy.
- Ty, słuchaj, to jest cudzoziemiec? To może macie więcej do sprzedania?
- Nie.
- Dobrze płacę.
- Słuchaj - cedzi Olga - odejdź. Sprzedałam ci bony tylko dlatego, że jesteś kolegą Marka. A teraz zostaw nas w spokoju.
Jean jest zirytowany.
- Czego on chciał?
- Niczego, daj spokój, nic się nie stało. Znajomy kolegi, ale już nie mój.
- Dlaczego mi nic nie chcesz wyjaśnić? - złości się Jean.
- Posłuchaj, jest tu masa takich ludzi, ale oni nie muszą nas obchodzić. To był głupi facet. Wziął mnie za kogoś, kim nie jestem. Już o nim zapomniałam.
- To jest okropne i niemoralne! - Jean ma zaciśnięte szczęki, jest wściekły.
- Co? Ten facet? Co on cię obchodzi?
- Ten sklep! Dlaczego tu jest wszystko, a w innych sklepach nie ma nic? - gorączkuje się.
- Może powinieneś się cieszyć, że kupiliśmy wino?
- Ale czy nie widzisz, że to jest niesprawiedliwe i niemoralne?
- Pewnie masz rację - Olga mówi zmęczonym głosem - ale czasem robię w takich sklepach zakupy. Dla mnie lepiej, że istnieją. Wyobraź sobie, że nie mam ochoty stać w kolejkach. A bez pewnych rzeczy czasem trudno się obejść.
- Zawsze jestem przeciwko władzy. Zawsze jestem w opozycji!!!
- Uważasz, że ja też powinnam być w opozycji? Strajkować, rozlepiać plakaty? Może pikietować Peweksy - ironizuje Olga. - Ale wtedy nie miałabym czasu dla ciebie.

Jak mu cokolwiek wytłumaczyć, skoro sama niewiele rozumiem. Powiedziałam: przyjedź, zobacz. Przyjechał, zobaczył, jest oszołomiony. Nigdy dotąd nie interesował się ani historią, ani geografią, a wobec polityki wystarczało mu być na „nie”. Więc jak mu wytłumaczyć, że życie może być codzienną walką o przetrwanie, że zaspokojenie elementarnych potrzeb wymaga nakładu energii, której nie starcza już na to, by się nad czymkolwiek zastanawiać.

Oczywiście, są ci, którzy się buntują. Którzy są przeciw. Niektórzy z nich pakują walizki, inni już wyjechali. Jak Konstanty.

Można też ćwiczyć się w sztuce ascezy.

Więc zamiast mu objaśniać świat, zamykam się z nim w moim podniebnym azylu z muzyką i książkami. 
 
- A to znasz? - Olga bierze z półki dwujęzyczne wydanie „Pieśni o miłości i śmierci korneta Krzysztofa Rilke”. - Proszę, przeczytaj mi na głos. Tu w Polsce wielu ludzi nie lubi brzmienia języka niemieckiego, a ja zawsze wtedy myślę o Rilkem.
Reiten, reiten, reiten, durch den Tag, durch die Nacht, durch den Tag.
Reiten, reiten, reiten.”
Konno, konno, konno - tak przez dzień, tak przez noc, znów przez dzień”
On czyta, ona słuchając spogląda na tekst na sąsiedniej stronie.
- Teraz ja ci coś przeczytam. W innym nielubianym w Polsce języku.
Nie żaleju, nie zowu, nie płaczu
Wsio projdiot, kak s biełych jabłoń dym...”
- Przetłumacz.
- To o przemijaniu. Zabił się, mając 30 lat. - Olga znajduje wśród papierów zdjęcie pięknego, smutnego chłopca. - Opowiedz mi o swoich lekturach - prosi.
- Alain - Fournier, czy coś ci to mówi?
- Nie.
- Jego powieść, „Le Grand Meaulnes”. Bardzo piękna, chciałbym, żebyś ją przeczytała.
- Nie wiem, czy była tłumaczona. Poszukam.

- Słuchałem radia, ale ciągle gadali. Dlaczego nadają tak mało muzyki? I ciągle używali jednego słowa : „skiego”. Co to znaczy? Ciągle mówili „skiego”.

Kiedy to się stało? Chyba w taksówce, gdy płaciła za przejazd. Siatki, torebka. Pierścionek był luźny.
- Kupię ci nowy.
- Nie o to chodzi.
Jakby ktoś ścisnął serce żelazną obręczą.

- To jest ważne i muszę ci to powiedzieć. Rozmawiałem z Mireille. To było straszne. Muszę odejść z pracy, nie mogę tam pozostać. Nie możemy pracować razem.
- Dokąd odejdziesz?
- Poprosiłem ją i zgodziła się mi pomóc, ma znajomego w ministerstwie. Może coś znajdzie. Nie w Strasburgu. Muszę do niej zadzwonić, ale jak to zrobić? Mam iść na pocztę?
- Czekałbyś godzinami na połączenie. Zadzwonimy od Magdy.

Z rozmowy telefonicznej nic nie wynika. Odpowiedź przyjdzie za 3 dni. Mireille wyśle telegram.

AUTRE POSSIBILITE TERRES AUSTRALES
- Co to takiego? Australia?
- Tak. Nie, dalej na południe. Jak to się nazywa?
- Antarktyda?! - Olga blednie.
- Cicho, już dobrze, nigdzie nie pojadę, nie pojadę na Antarktydę, nigdy! - Jean całuje jej usta, oczy, włosy.
 
Jego skóra ma zapach miodu i ziół, zapach trawy wysuszonej wiatrem i piniowego lasu. Zatracamy się w sobie, nasze ciała nie rozpoznają już swoich granic, jesteśmy jednym, jesteśmy oceanem, powolnym rytmowi przypływu. Jak długo to może trwać? Czy może nie kończyć się nigdy? Nie zasypiajmy, nie odchodźmy jeszcze. Moja skóra jak najcieńszy jedwab, gładka i matowa, zatrzymuje twoje dłonie, prosi o więcej.

Wieczór. Na ścianę pada cień głowy Jeana. Olga bierze ołówek do powiek i grubą kreską obrysowuje kontury. 

_________________________________
 
Reiten... Rainer Maria Rilke „Pieśń o miłości i śmierci korneta Krzysztofa Rilke” s.8 i 9, przekład Adama Włodka, Wydawnictwo Literackie 1976
Nie żaleju... Sergiusz Jesienin „Poezje” Wydawnictwo Literackie 1975 s.80; poniżej przekład Tadeusza Nowaka:
Nie przeklinam, nie płaczę, wyklęty,
Wszystko minie jak z jabłoni dym...
Alain-Fournier „Le Grand Meaulnes”; edycja polska „Mój przyjaciel Meaulnes” w przekładzie Anny Iwaszkiewiczowej PIW 1988

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

piątek, 26 września 2014

Pamiętasz? Fragmenty (7)

- Ale was wzięło - śmieje się Magda. - Takiego klasycznego coup de foudre nie widziałam jeszcze na własne oczy. Wydzwaniał do mnie codziennie, żeby rozmawiać o tobie. Chciał wiedzieć wszystko. Musiałam się bardzo pilnować, żeby czegoś głupio nie chlapnąć. Ci Południowcy to szaleńcy. Dostają furii z zazdrości. Słuchaj, przecież wy będziecie chcieli jakoś się kontaktować. Zostawię ci moje klucze, możesz korzystać z telefonu, a jeśli zechcesz zadzwonić, ceny rozmów i tak będą wyszczególnione na rachunku.
- Już wyjeżdżasz? - zdumiewa się Olga.
- Tak, pojutrze na tydzień do Berlina Zachodniego, a stamtąd do Sztokholmu.
- Berlin? A to coś nowego. Przyznaj się, co tam knujesz.
- Pamiętasz Gunthera? - Magda uśmiecha się tajemniczo.
- A, „raz ją ujrzał pewien malarz...”
- „..który często pijał alasz”. Wydarł mój sztokholmski telefon od mamy, która zawsze miała do niego słabość - wiesz, ona ciągle jest niespełnioną artystką, namawiam ją, żeby znów zaczęła malować - i tak długo mi się naprzykrzał, aż przyjęłam jego zaproszenie.
- Ja też go zawsze lubiłam. Uściskaj go ode mnie. A właściwie dlaczego to się miedzy wami skończyło?
- Myślę, że byliśmy za młodzi. Ale nic na siłę nie zamierzam reanimować.

- Dziękuję za klucze. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę - Olga sprząta talerzyki po sałatce i parzy kawę. - Szarlotka jest jeszcze ciepła, nie przeszkadza ci to?
- Wręcz przeciwnie. A co do wdzięczności - zastanawia się Magda - zaprosisz mnie na wesele.
- Myślisz, że się ze mną ożeni?
- A chcesz tego?
- Chyba zwariowałam. Miesiąc temu nie uwierzyłabym, że mogę aż tak stracić głowę. Teraz gotowa jestem wyjechać z Polski, zmienić nazwisko...
- I co jeszcze? - pyta cicho Magda.
- Wolę nie myśleć. Odebrało mi rozum, ale nie do końca. Nie spalę za sobą mostów. Za dużo w życiu widziałam i wiem, że trzeba mieć dokąd wrócić. - Olga otrząsa się. - Spójrz na zachód słońca. Cokolwiek byś powiedziała o tym miniaturowym mieszkanku, widok jest piękny. Siedzę na kanapie, słucham muzyki i marzę. I tak co wieczór. Napijmy się.

Kiedy wieczorem, odprowadziwszy Magdę na przystanek, wraca do domu, kartki zapełnione drobnym pismem Jeana czekają na biurku. Do poduszki „Let it Be” i listy. Jak dobrze jest zasypiać z jego słowami. Dać się ukołysać muzyce. Let it be.

Ilekroć do ciebie dzwonię, ktoś nam przeszkadza. Dziś ta głupia kobieta w centrali telefonicznej. Chce mi się płakać. Proszę, przyjedź! Boję się, że coś się zdarzy. Że nie przyjedziesz. O niczym innym nie umiem myśleć. Życie tutaj to udręka; terror rzeczy nieważnych, a koniecznych. Nie chcę ci o tym mówić. Chciałabym, żebyś tu był, żebyś mnie mocno objął i powiedział: nie smuć się, Zielonooka.
Róża w moim flakonie. Zbyt doskonała. Zbyt piękna. Może dlatego rani mi palce. Piękno jest okrutne: tak się broni przed podłością świata.

- Iza! Nareszcie! - Opalona, w obszernej sukience z surówki wykończonej koronką, z wielką, kolorową torbą, Iza stoi w drzwiach. - Wchodź. Kiedy wróciłaś?
- Wczoraj Marek przywiózł nas z Kazimierza. On sam już pracuje od tygodnia, a my mamy wolne. Ale dziś tatuś zajął się synem. Spóźnione, ale szczere życzenia, skoro upierasz się, by obchodzić urodziny.
- Dziękuję, że pamiętałaś. Piękny wisior! No i muszę podziękować ci za poncho i torebkę, sprawdziły się fantastycznie.
- Opowiadaj! Co się zdarzyło? Wyglądasz kwitnąco. I jakoś podejrzanie inaczej. Mężczyzna? - Iza sadowi się w fotelu, uważnie przyglądając się Oldze.
- „Nowy kochanek nadaje jej nową duszę”, skąd to było, nie pamiętasz?
- Kochanek! - Iza unosi brwi - Umieram z ciekawości.
- Chyba go wkrótce poznasz. Ciemnowłosy, ciemnooki, nieco egzotyczny - Olga zawiesza głos.
- Arab?!
- Nie, spokojnie. Powiedzmy, Francuz - mówi Olga z miną niewiniątka.
- No! Skąd się wziął? - ożywia się tamta.
- Magda go poderwała.
- Odbiłaś jej faceta? - oburza się Iza.
- Za kogo ty mnie masz? Nikogo jej nie odbiłam. - Olga zastanawia się przez chwilę. - A może i masz rację. Chyba mi do głowy nie przyszło, że on jej mógł się też spodobać, ale kiedy zobaczyła, co się święci, nawet się nie zająknęła - wzrusza ramionami. - Nie sądzę, by miała teraz o to żal. Pojawił się Gunther, pamiętasz go? - wychodzi do kuchni, wnosi paterę z szarlotką.
- A któż by nie pamiętał Gunthera. Świetny facet. Spokój i wolne ruchy. Nie szykuj nic do jedzenia, jestem i tak za gruba - protestuje Iza. - Albo daj kawałek szarlotki, ale nie za duży.
- A jak się miewa twoje maleństwo? Ale ze mnie gapa. Mam coś z niemowlęcych kosmetyków dla Maksia - Olga sięga na półkę po pakiecik. - Zdecydowałaś się na urlop wychowawczy?
- Nie, ułożą mi tak zajęcia, że będę miała trzy wolne dni w tygodniu, Marek ma jeden, a poza tym przyjedzie moja mama. Nie chcę przerywać pracy, sama wiesz, jak trudno się zmobilizować siedząc w domu. Zaczynam na dobre pisać doktorat i potrzebna mi jest dyscyplina, bo inaczej zatonę w papierach. Im mniej czasu wolnego, tym lepiej.
- Przerażasz mnie. Nie mogłabym tak żyć.
- Mogłabyś, gdybyś musiała. Zresztą naprawdę liczę na mamę, wiesz, że prowadzenie domu to nie moja specjalność. Zgrzeszę, ale zjem jeszcze kawałek. Dasz mi przepis? Kiedy do nas przyjdziesz?
- Jak najprędzej. Chcę zobaczyć Maksia.
- Marek jakiś sfrustrowany. Chce rzucić pracę w szkole, tylko nie ma pomysłu, dokąd pójść. Mam wrażenie, że chciałby wyjechać do Stanów. Ma tam wujka i rodzina go namawia do wyjazdu.
- A co ty na to?
- A co ja mam do gadania? Jak zechce, to pojedzie - Iza wzrusza ramionami.
- I co wtedy zrobisz?
- Nie wiem. Na razie nie wyjeżdża. Może mu się odechce.
- Smutne to wszystko. Rozumiem, że chciałby lepiej żyć...
- Nie masz przypadkiem papierosów?
- Są tu jakieś Piasty. Nikt ich nie chciał, więc jeśli naprawdę musisz...
- W domu mi nie pozwalają. Tfu, ale świństwo. Zaraz zgaszę, jeszcze wytrzymaj - śmieje się Iza widząc zmarszczony nos przyjaciółki. - Z twoim Francuzem to na serio? Wyjechałabyś do niego?
- Nie pytaj. Mam mętlik w głowie. To stało się za szybko i od razu osiągnęło taka intensywność, że zupełnie się pogubiłam. Myślę, że jestem kimś innym. Na pewno nie jestem sobą.
- Ależ jesteś. Przestałaś się kontrolować, i tyle. Przestałaś się asekurować.
- Nie chciałam utracić kontroli nad swoim życiem, to prawda. I mam wrażenie, że ciągle jej nie tracę. Nie popełnię szaleństwa, nie ja.

Nie popełnię szaleństwa?
Może to błąd? Może powinnam rzucić wszystko i nie oglądając się pobiec do ciebie?
Jeśli teraz tego nie wiem...
Powinnam to zrozumieć, zanim będzie za późno. 

_______________


© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
 

środa, 24 września 2014

Pamiętasz? Fragmenty (6)

 
***
Polska. Sierpień 1981. Kraj, w którym spełniło się życzenie „obyś żył w ciekawych czasach”. Przystanki i mury oklejone hasłami i rysunkami. W dzienniku telewizyjnym pierwsze informacje to strajki, żądania, rozmowy. Ci, co w tym tkwią, sądzą, że tworzą historię. A historia ma na ten temat własne zdanie.

Jak opisać Polskę tamtego czasu? Kraj smutnych, zmęczonych ludzi, kobiet stojących w kolejkach, dźwigających torby pełne zakupów. Chaos, nadzieja, lęk. Znużenie. Czy to jeszcze można opisać? Tak łatwo się zapomina...
(...)

Na początku września w dniu urodzin Olgi Magda telefonuje do szkoły.
- Spełnienia marzeń, moja droga. Mogę przyjść jutro?
- Przyjdź dzisiaj, będzie wesoło.
- Nie dam rady, wczoraj wróciłam. Chcę posiedzieć z mamą i babcią.
- Oczywiście. Jutro jest O.K. Jestem w domu od trzeciej.
- Czwarta, piąta? Jak mi się uda dojechać. Co tam do ciebie kursuje, 26?
- I nic więcej. Będę czekać, do zobaczenia.

Tegoż wieczoru, kiedy mocno podochoceni goście kończą piekielnie ostre risotto, rozlega się dzwonek do drzwi.
Telegram: HEUREUX ANNIVERSAIRE MON AMOUR. Bez podpisu.

Uśmiechnięta Magda  z pakiecikiem w ozdobnym papierze. Pomadka Bourjois w odcieniu zgaszonego różu.
- Jaka piękna!
- I jeszcze to - wyciąga z torebki koperty. Kartki niestarannie wydarte z notatnika.


Napisać do ciebie? Nie!
Mówić, że cię kocham
opisać smak wieczornych łez
powiedzieć, że czuję się pokonany

nasze  spotkanie, to było tak dawno temu  
dziś wieczorem, Olgo, pragnę cię bezgranicznie
dziś wieczorem, Olgo, pragnę cię boleśnie
dziś wieczorem, Olgo, pragnę cię całkowicie
dziś wieczorem, Olgo, nie wierzę ci

W ciemności mego szaleństwa
zbuduję zamek
jego jedynym światłem - zielone oczy dziecka
jedynym murem - jej skóra
będę słuchać jej głosu, śmiechu
szeptu

Dziś wieczorem moja mała odeszła
pada deszcz w moim zamku
zielone oczy płakały
nie płacz maleńka

Noc, nieważne kiedy

Kocham cię, Zielonooka


Opowiedz o jutrze
jesteś tak daleko
opowiedz o sobie
o kamieniach, o które się potykasz
o radości
o łzach
opowiedz o tych olśniewających szczytach
które osiągasz
nie mogąc ich dotknąć

Twoja krew płynie we mnie; i nawet jeśli cierpimy
to cierpienie jest piękne, ponieważ płaczemy z miłości
wiesz, czasem zwątpienie osacza mnie, ale jestem
zbyt spragniony czystości i cudów: nikt i nic
nie potrafi zniszczyć mego snu

Słońce znów przyszło
śniłem na samotnej plaży
potem kochałem się z wiatrem, morzem i słońcem
i wyłem twoje imię
mewy zachowały ciszę
rysowałem nieskończone arabeski i zrywałem
kwiaty, by ofiarować je falom

Opowiem ci swoją miłość
wciąż nową, wciąż odmienną

Cierpię, moja bliźniacza duszo
nie dla długości rozstania
ból jest ten sam, gdy opuszczasz mnie
na godzinę czy na rok

Pamiętam tę pierwszą noc, którą spędziliśmy razem
jak kwiat dopełniający bukiet
czego się boisz
chcę tylko trzymać cię za rękę
czuć złocistą woń twoich włosów
palić papierosa w świetle twego spojrzenia
rozśmieszać cię
biec z tobą
iść z tobą

Ale muszę się przyznać uczciwie do innych pragnień...
Przytulić cię mocno, pieścić cię, całować cię...

Muszę się przyznać i jest to smutne, że nic nie zrobiłem od twojego wyjazdu (tylko pracowałem).
To trudne, wiesz. Naprawdę nie przywykłem do tych głupich, okropnych, ale niezbędnych czynności.
Nie wiem, jak sobie z tym dam radę, ale jest pewne: będę w Warszawie 18 września 1981, jeśli nie zmienisz zdania (jesteś wolna, niezależnie od wszystkiego, nie zapominaj o tym, nigdy!!!).
Je t’aime, je t’embrasse...

_________________
Letters published with the Author's permission.
To be continued. 
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.