środa, 23 stycznia 2019

Najjaśniejsza



W miastach nadmorskich światło jest pomnożone. Na wyspach tym bardziej. A Wenecja jest wyspą niemożliwą, krainą dziesiątek wysp, które nie istniały. Zbudowana na wodzie, z kamienia i drewna, powierzyła swój żywot morzu.


Światło nadmorskie jest inne niż na stałym lądzie. Inne jest tu powietrze, przesycone wilgocią, poddane mgłom i wiatrom, sztormom i burzom.


Nad kanałami jest pomnożone o swoje odbicie, o zmarszczki na wodzie, refleksy na murach domów, poblask na sufitach pokoi. Ten poblask – o czym pisze Erica Jong w Serenissimie - ma w dialekcie weneckim własną nazwę – fa la vecchia. Czy jest spojrzeniem wścibskiej staruszki, podglądającej kochanków?


W San Marco jest blaskiem złota mozaik. Na Piazzetcie odbiciem słońca w białych płytach placu i refleksami na wodzie Bacino.


U Carpaccia ma barwy dojrzałych owoców, złocistość i stłumiony oranż.
Po jaskrawobłękitnym niebie na obrazach Veronesego gnają puszyste obłoki.
Tycjan spowija sceny plenerowe w złociste światło popołudnia.
Malarze weneccy dawali pierwszeństwo barwie przed konturem, ich pędzel jest spontaniczny - tak malował Tintoretto, tworzący wielkie obrazy w kilkanaście godzin.


To światło malował Turner, spowijając widoki miasta w świetliste woale. Na jego obrazach to ono jest prawdziwym tematem. Ku temu zresztą zmierzało jego malarstwo, ku owym paintings of nothing, czystemu światłu.


To miasto jest dziełem sztuki, natchnioną improwizacją człowieka, jak pisze Ackroyd. Jego zabytki to imitacje, symulakry, falsyfikaty. XIX-wieczne renowacje – często w duchu Viollet-le-Duca – były po prostu kolejnym etapem budowy, kolejną warstwą na wielu poprzednich. To samo dotyczy współczesnych: powstało miasto urojone, wyidealizowane, abstrakcyjne. A jednak wciąż fascynujące.


O każdej porze - dnia czy roku - jest inne. 



sobota, 5 stycznia 2019

W zwierciadle




 Wenecja ogląda swoje odbicie w wodzie. Od wielu stuleci siedzi pogrążona w głębokiej refleksji.- pisze Peter Ackroyd. - (…) Korzeń narcyzmu tkwi w lęku i obawie przed rozpadem, które uśmierzyć może widok własnego odbicia.

Powierzchnia wody to pierwsze zwierciadło. Szkło to zatrzymana woda. Królowa mórz, Wenecja pozostaje z wodą w odwiecznym splocie miłości i lęku. Morze ją chroniło, ale i zagrażało. Doża poślubiał je w corocznym rytuale, lecz acqua alta upominała się o swoje, do dziś to czyni.



Teatralna, fasadowa wenecka architektura dosłownie wyrasta z wody kanałów. Kiedy patrzy się w dół na wodę, można pomyśleć, że Wenecja nie ma innych fundamentów oprócz odbić. Tylko one są widoczne. Wenecja i jej obraz są nierozdzielne.


Czym jest lustro? Najciekawsze odpowiedzi to te nieoczywiste.

Kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po „Złodzieja luster”, nie przeczytałam go. Rzecz zaczyna się w Las Vegas, mieście, którego z całą pewnością nie chciałabym zobaczyć. Potem Venice Beach lat 50. Tu jest pozornie ciekawej, choć środowisko bitników, oglądane oczami młodocianego oszusta, to nie mój klimat. I wreszcie Wenecja, koniec wieku XVI. Crivano, medyk, szpieg i zabójca nie jest na tyle sympatyczny, by mnie obeszły jego przygody... przewertowałam książkę i zapomniałam.


Wróciłam do niej po jakimś czasie, tym razem z zamiarem uważnej lektury. Początkowo nie było łatwo, powoli jednak dostrzegłam zamysł, który nie do końca jasny, był jednak obecny w całej książce, w trzech nieprzystających do siebie opowieściach, połączonych - jak cienką nicią - książką. I w tym pozornym dysonansie, gdzie jedynym, jak się wydaje, uzasadnieniem są trzy Wenecje - ta prawdziwa i te amerykańskie - tkwi siła książki. Trzy historie są brutalne. Niewiele tu miejsca na uczucia. Każdy z bohaterów jest w nieustannym zagrożeniu, ale i wychodzi mu naprzeciw.

Wątek wenecki, najbarwniejszy i najbardziej tajemniczy, jest opowieścią o próbie wywiezienia z miasta utalentowanych rzemieślników, producentów luster z Murano. Nie mieli oni prawa opuszczać miasta! Groziły za to galery, konfiskata majątku, represje wobec rodzin. Takie historie - dotyczące założenia manufaktury luster we Francji Ludwika XIV – opowiada też Sabine Melchior-Bonnet. W powieści Martina Seaya vitrieri mają wyjechać (o czym nie wiedzą) do Stambułu.


Ale lustro w powieści to nie tylko - rzadki i cenny - przedmiot pożądania.

Najpierw były krótkie wycieczki, na kilka sekund: wchodziłeś i wychodziłeś. Potem dłuższe pobyty, gdy głębiej zanurzałeś się w nie-przestrzeń (...) Tym, co najbardziej zapadło ci w pamięć z wypraw na drugą stronę, jest jej ogrom. I jedność: po powrocie wszelka myśl o odrębności obu światów staje się śmiechu warta.


Wenecja po drugiej stronie lustra wody pojawia się w „Wysokich pokojach” Piotra Wojciechowskiego. Całe dzielnice zamknięte w wielkich kesonach, w cuchnącej, toksycznej wodzie laguny. Powieść powstała krótko po wielkiej powodzi, gdy zdawało się, że dla miasta nie ma ratunku. 


O lagunie często pisano, że przypomina roztopione szkło i materiał ten stał się metaforą Wenecji (…) Szkło nie ma treści. Całe jest powierzchnią, niekiedy pofałdowaną i pozakręcaną, a to, co w środku, jest zarazem na zewnątrz (…) Innymi słowy, szkło jest jak Wenecja – jest z morza. (Ackroyd)



Peter Ackroyd Wenecja. Biografia przełożył Tomasz Bieroń
Martin Seay Złodziej luster przełożyła Aleksandra Wolnicka
Sabine Melchior - Bonnet Narzędzie magii. Historia luster i zwierciadeł przełożyła Barbara Walicka
Piotr Wojciechowski Wysokie pokoje