niedziela, 29 czerwca 2014

Puma - towarzysz podróży (11)

W BELGII I HOLANDII

Wiosną znów pojechaliśmy do Brukseli. Puma rozpoznał hotel, a nawet apartament, ale tym razem zamieszkaliśmy od strony ogrodu, gdzie było ciszej i przyjemniej, a o świcie i o zmierzchu trwały ptasie koncerty. Pies został serdecznie powitany i szybko poczuł się jak w domu. Bez trudu się zadomowił. Uwielbiał park, gdzie mógł biegać luzem i spotykać inne psy. Tutaj też, o rzut kamieniem od naszego apartamentowca, były aż trzy muzea.

Chcieliśmy odwiedzić Z. w Hadze, ale obawialiśmy się, czy dogadają się nasze psy. Oskar był dużym krótkowłosym mieszańcem, o ciemnej, podpalanej sierści, znalezionym w lesie na jednej z afrykańskich wysp. Przywieziony do Europy razem z ich jamniczką, ciężko przeżył jej śmierć. 


Z. znalazła sposób, by psy nie walczyły ze sobą. Miała w kieszeniach smakołyki, które sprawiedliwie dzieliła, żądając najpierw, by pieski grzecznie usiadły. Miski podawała im jednocześnie, więc po zjedzeniu własnej porcji należało sprawdzić miskę kolegi. Przestrzegały etykiety – Puma ustępował z drogi, a Oskar nie był agresywny.

W parku Scheveningen Bojsje biegały obok siebie. Oskar sikał pierwszy, Puma po nim. Nasze psy rządziły. Warczały na intruzów. Oskar dawał znak, a Puma się przyłączał. We dwóch napędzili stracha dużemu, podobnemu do wilka białemu psu, który zmykał z podkulonym ogonem!
Gdy pojechaliśmy z I. do muzeum, psy zostały z Z. Położyły się razem na kanapie, a potem obszczekiwały przechodniów przez panoramiczne okno, wychodzące na chodnik, i złościły się na kota sąsiadów, przychodzącego do kuchennego ogródka.


Na plaży w Scheveningen kilka lat wcześniej, w listopadzie, obserwowaliśmy zgromadzenie wodołazów: szalały w wodzie, bawiły się na piasku. Wyglądały jak stado małych, czarnych, brązowych i rudych niedźwiadków. I zapach pięćdziesięciu mokrych psów!
Tym razem było pusto. Wiatr jest tam niezwykły, wysokie fale świetne dla windsurfingu, a szeroki pas białego, twardego piasku zachęca do gonitwy i skoków. Pies oszalał. Pędził, zataczał koła, skakał, powiewając uszami i ogonem. Fruwał!

Po powrocie do Brukseli był smutny. Tęsknił za Oskarem...




RYTUAŁY

Podróże to kilka tygodni w roku. A poza tym – codzienność. Rytmy. Rytuały.
Przebudzenie. Pies zastępuje mi barometr. Jeśli rano, gdy się budzę, nie podnosi nawet łba, znaczy to, że nie warto wstawać. Wstaje dopiero, gdy się ubieram i leniwie poleguje pod drzwiami, czekając na wyjście. Kiedy indziej słyszy, że się budzę i przybiega z drugiego pokoju, gdzie spał w fotelu, wskakuje na mnie i liże po twarzy. Kładzie się na grzbiecie i wyciągnąwszy tylne łapy na całą długość nadstawia brzuszek do głaskania. Na hasło: „wstajemy?” podnosi się i całym ciężarem przewraca na bok: „jeszcze trochę pieszczot”. Puma bywa najsłodszym i najpieszczotliwszym psem porannym. Gryzie mnie delikatnie, a potem biegnie w stronę balkonu, bo przecież trzeba sprawdzić, co się zmieniło od wczoraj. Przychodzi do kuchni i trąca mnie nosem, należy mu się przecież poranny herbatnik (a z nim tabletka). Idę do łazienki, on otwiera sobie drzwi: „dlaczego to tak długo trwa?”

Gdy się ubieram, przynosi pluszowego baranka albo pieska, zachęcając mnie do zabawy. Mam rzucać maskotkę, a on będzie ją przynosił. Nabiera do pyszczka białego sera i biega po mieszkaniu rozrzucając go po podłodze (ser, jak powszechnie wiadomo, kłuje w ząbki). Śpiewa z radości, kiedy zakładam mu smycz i ciągnie po schodach z całych sił. Jest moim ulubionym kumplem. Dobrze nam razem.

Jego najpiękniejsza poza: warowanie. Dywanik z pieska.

Któregoś wieczoru na spacerze był mocno spięty. Akurat była pora, gdy psy tłumnie wychodzą po raz ostatni. Znienacka rzucił się ku idącym z przeciwka dwom młodym mężczyznom, z tym swoim żartobliwie gniewnym warkotem, w odruchu „pasienia”.
-On zawsze się tak zachowuje – stwierdziłam zrezygnowana.
-To po sterydach – skonstatował jeden z nich.

W miarę upływu lat piesek jadł więcej, ale wymagania pozostały. Był - o zgrozo! - miłośnikiem tłoczonej na zimno oliwy z oliwek i serów pleśniowych. Ten pies jada lepiej niż ja! irytował się jeden z kolegów. Widocznie na to zasługuje. Życie bywa brutalne. Makaron z mięsem był OK, pod warunkiem, że polany oliwą, której należało dodać, gdy na dnie miski została reszta klusek. Kiedyś po jedzeniu przyszedł do pokoju, trącił mnie nosem. Stwierdziłam, że zjadł wszystko, więc nic nie dolałam. Pies ostentacyjnie wziął się za wylizywanie pustej miski, więc w końcu dostał oliwę. Następnego dnia znów mięso z makaronem i trącanie nosem. Idę do kuchni. Na dnie miski czekają cztery makaronowe muszelki, żebym nie miała wątpliwości, co się psu należy.

Odpoczynek w łóżku z książką: piesek wskakuje i całuje w ucho, po czym układa się tak, by mnie dotykać grzbietem. Leżymy, grzejąc się nawzajem.
Oglądałam na Animal Planet nieodżałowanego Steve'a pieszczącego małego kangura. Wołam Pumę: patrz, kangur! Spojrzał i pobiegł po jeża - zabawkę, żeby pokazać, że on też ma pluszaka.

Widok śpiącego psa. Czasem zwijał się w kłębuszek. Pan Kuleczka. To znów kładł się z łapą pod brzuszkiem, na pozór śpiąc, w rzeczywistości czuwając. W upalne dni leżał na boku z wyciągniętymi łapami... A jeśli tylko mógł, korzystał z poduszek.

Kiedy budziłam się w nocy, słyszałam psi oddech, chrapanie, poszczekiwanie, westchnienia, popiskiwanie przez sen. Czasem, gdy płakał, budziłam go. A czasem słyszałam ciche stukanie pazurków o podłogę.
Nie byłam sama.


STAROŚĆ

Młody piesek jest tylko zwierzątkiem. Rządzi nim instynkt. Potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, jedzenia, zabawy, pieszczot. Mijają jednak lata i pies, obcując z człowiekiem, uczy się go: dlatego, że kocha i dlatego, że jest od niego zależny. Zaczyna rozumieć znaczenie słów, odczytuje nasz język ciała, domyśla się intencji. Wielokrotnie miałam dowody na telepatyczną łączność z Pumą, gdy czułam niepokój, a po powrocie do domu okazywało się, że zachorował.

Aż zaczyna się starzeć. Słabnie wzrok i słuch, potrzeba więcej snu. Psuje mu się charakter: irytują go młodsze psy, zbyt ekspansywne i zagrażające jego pozycji. Częściej warczy, irytuje się, jest zgnębiony, smutny. Bywa zdezorientowany, wolniej reaguje, dłużej się zastanawia, zanim podejmie decyzję. Czasem odchodzi w kąt, nie chce głaskania. Jeszcze tylko spacer budzi żywsze emocje. Teraz lubimy leniwe popołudnia i weekendy, gdy leżymy w łóżku z książką. A że ja sama nie jestem zbyt towarzyska i potrzebę kontaktu z ludźmi w znacznym stopniu zaspokajam w pracy, spędzamy w ten sposób coraz więcej czasu. Dobrze nam razem.
Rozumiemy się bez słów.




SNY

Puma był obecny w moich snach. Najczęściej jako towarzysz wędrówki, gdy kluczyliśmy po tajemniczych labiryntach, ścieżkach, nad rzekami.

Pies jest ze mną w rozległym, prywatnym parku i goni koty. Wskakuje za nimi do basenu. Ochroniarz wyciąga pistolet i chce go zastrzelić. Krzyczę. Puma znika w głębi basenu. Wyławiam go, jest nieprzytomny, bezwładny. Chwytam go za tylne łapy i wytrząsam wodę. Krztusi się i zaczyna oddychać.

Ratuję go przed tygrysem, który chce go pożreć, chociaż sam jest pluszowy.

Wołam go, bo gdzieś przepadł i nie wraca. To jeden z najczęściej powracających snów.


MIŁOŚĆ
Kiedy się złoszczę, Puma przychodzi i przeprasza za wszystko i wszystkich. Kiedy jest mi smutno, wtulam twarz w miękką, pachnącą sierść na karku i ciepłe, jedwabiste uszy. Kiedy jestem znużona, idziemy na spacer. Kiedy się boi, przychodzi do mnie, bym go chroniła.
Nie zastępuje mi nikogo, jak sądzą niektórzy. Jest sobą. Jesteśmy towarzyszami podróży.

I to za nim, Pumą, teraz tęsknię.

Baśniowy dom - Kerylos

W Beaulieu-sur-Mer archeolog Theodore Reinach i jego żona Fanny Kann zbudowali dom swoich marzeń - willę w stylu greckim.



Architektem był Emmanuel Pontremoli. Dom powstawał w latach 1902 - 1908.



Kerylos to po grecku zimorodek, ptak dobrej wróżby. 





To dom z moich snów.





Fotografie z 23 września 2009

Rossinière - Rezydencja Króla Kotów


Chłopiec znalazł małego kotka, zaopiekował się nim, zabrał do domu. Mitsou, młody i ciekawy świata, nie był zbyt posłuszny, dlatego jego pan wyprowadzał go na spacery na sznurku. Nadeszło jednak Boże Narodzenie i kociak, wykorzystując nieuwagę chłopca, znikł. Nigdy już się nie odnalazł.

Historyjka obrazkowa o kocie Mitsou autorstwa dwunastoletniego Balthasara Klossowskiego de Rola ze wstępem Rainera Marii Rilkego zapoczątkowała wielką karierę Balthusa, docenianego bardziej przez kolekcjonerów, niż krytykę. Rilke był tym, kto dostrzegł w chłopcu autentyczny talent i wrażliwość, i w ostatnich latach swego niełatwego życia utrzymywał korespondencyjny kontakt z młodym artystą.

Balthus niejednokrotnie jeszcze malował koty. Autoportret Król kotów z 1935 roku przedstawia wysokiego, urodziwego młodego mężczyznę, o którego nogę ociera się kot. Mamy tu już wszystko, co będzie znakiem szczególnym jego malarstwa: pustawe wnętrze, rozproszone światło, stłumioną kolorystykę - i aurę tajemnicy.


Malarstwo Balthusa jest wyjątkowe, osobne. Nie przynależał do żadnych szkół malarskich, tworzył w samotności, zafascynowany freskami Piera della Francesca, pejzażami Claude’a Lorraina i Nicolasa Poussina, sztuką japońską. Za radą Pierre’a Bonnarda rodzice nie posłali go do akademii – kopiował starych mistrzów, aż stworzył własny, niepowtarzalny styl. Wiele warstw tempery kazeinowej lub farby olejnej nakładanych na płótno: technika pracochłonna, wymagająca skupienia i cierpliwości, jakże odległa od przygód sztuki dwudziestowiecznej!

Po raz pierwszy zobaczyłam jego obrazy na wystawie w Dijon, w lipcu 1999: pejzaże z Morvan i kilka owych dziwnych płócien, ni to zbiorowych portretów, ni obrazów rodzajowych o onirycznej, niepokojącej aurze.
Jestem malarzem religijnym – mówi Balthus w rozmowie z Françoise Jaunin. - Uważam, że malarstwo powinno być malarstwem religijnym – inaczej nie ma racji bytu. Malowanie tego, co ma się przed oczami, to sposób przybliżania się do boskości. Odkąd artyści przestali obserwować świat, sztuka utraciła poczucie sacrum.


Z głównej, choć wąskiej drogi zjeżdżamy kilkadziesiąt metrów w dół i oto wyłania się zza zakrętu: zdumiewający, ogromny, zachwycający dekoracją i proporcjami. Otoczony nieco zdziczałym ogrodem, w sąsiedztwie starych sosen, majestatyczny, jedyny w swoim rodzaju. Na bramie domu ręcznie wypisana informacja o wystawie i strzałka kierująca w prawo. Nagle drzwi otwierają się: staje w nich wysoki, siwowłosy mężczyzna o ciemnych oczach i drapieżnych rysach, a za chwilę młoda kobieta o orientalnej urodzie. Zamieniają parę słów z dziewczynami, siedzącymi na ławeczce przy stodole naprzeciwko, i odjeżdżają. Gdy minie oszołomienie, objaśnię memu towarzyszowi, że to syn i córka malarza.



Drewniany – z definicji – Grand Chalet na fasadzie ozdobiony jest malowidłami i sentencjami; pod dachem rok budowy: 1754. Dom ma czterdzieści pokojów i sto trzynaście okien. Balthus zawsze wybierał stare domostwa. Z pierwszą żoną, Antoinette de Watteville, matką Stanisława i Tadeusza, zamieszkiwał w Villa Diodati w Genewie i zamku w Chassy. Z Setsuko Idetą, matką Harumi, kupili zamek Montecalvello koło Rzymu, a w 1977 roku Grand Chalet.




Tuż za domem mała, stylowa stajnia, pełna uroczych drobiazgów: malowane skrzynie, figurki koni. Zwierzaki - ciemny i jasny - pasą się na łące pod sosnami, zbiegającej w dół wzgórza ku torom i małej stacyjce.



Ekspozycja jest niewielka, to głównie szkice i trochę fotografii. Można kupić książki, w tym tę, której jeszcze nie mam – katalog wielkiej weneckiej wystawy pośmiertnej z 2001 roku. Nie kupuję, wiedząc, że będę żałować. Tymczasem pies, uwiązany koło stajni, jak zwykle zjednuje sobie fanklub w postaci dziewcząt - jak się okazuje, Polek, wolontariuszek w Fundacji Balthusa. I kiedy rozmawiamy o psach i malarstwie, drzwi wielkiego domu znów się otwierają i widzimy drobną Japonkę z dużym, kudłatym, bardzo energicznym psem. Młodzik ciągnie panią do mojego Pumy, więc objaśniam, że ten jako starszy pan umie się bawić tylko z dziewczynkami. Madame Setsuko, hrabina Klossowska de Rola uśmiechnięta odchodzi ze swoim niesfornym towarzyszem na spacer.


Jestem polskim hrabią” – z dumą powtarzał Balthus. Choć nie mówił po polsku, te korzenie były dla niego ważne. Paradoksalnie, jeden z najdroższych już za życia malarzy dwudziestowiecznych (Grand Chalet kupiono za równowartość pięciu obrazów) jest niemal – poza gronem specjalistów – nieznany w Polsce. Dopiero niedawno częściowo wypełniły tę lukę dwie pozycje wydane przez Noir sur Blanc, ale ciągle czekam na choćby skromną prezentację jego malarstwa w formie albumu. Choć mogę przecież wrócić do Rossinière…

W starej stodole mieści się pracownia malarza. Spowita w półmroku – tak jak w półmroku czy może półcieniu spowite są wnętrza z jego obrazów. Te dziwne sypialnie, w których półsenne odpoczywają nagie dziewczynki, pokoje pełne ciszy niemal dotykalnej. Oskarżany o obsceniczność, Balthus twierdził, że maluje anioły. Nagość anioła jest niewinna, prawda?

W pracowni jest tak, jakby artysta wyszedł na chwilę: niedokończony wielki obraz na sztalugach – trudno zobaczyć, co przedstawia, bo wejść do środka nie można, jedynie zajrzeć przez drzwi – na poręczy fotela biało-różowy koc, na szezlongu poduszka i porzucony szlafrok. Półki pod oknem pełne naczyń z farbami, pęczki pędzli w słoikach. Poplamiony kitel zarzucony na puste sztalugi.

Gdy wychodzimy na drogę, w otwartym oknie na pierwszym piętrze wielkiego domu przysiada biały, puszysty kot o ciemnym pyszczku i przygląda się intruzom, spokojny i pewny siebie – jest przecież w Królestwie Kotów.



Fragment szkicu 2005: Dachau, Szwajcaria - Kwartalniku Literacki Kresy nr 55/56
Fotografie z 23 sierpnia 2005

piątek, 27 czerwca 2014

Marguerite Duras (3) - skandal bycia kobietą


To było w małym sklepiku ze starzyzną w Vernon, w Normandii. Padał deszcz, jak to zwykle bywa w tych stronach jesienią. Myszkowaliśmy wśród porcelany, starych mebli, bibelotów. Na małym regale - niewielkiego formatu książka wydrukowana na kremowym papierze. L’amant. Les Editions de Minuit, 1984. Dwadzieścia franków, dwie kawy. 
 
Des années après la guerre, après les marriages... czytam, w języku, którego przecież nie znam. Płaczę. Nie muszę zaglądać do tłumaczenia. Wiem, jak brzmią te słowa:  Wiele lat po wojnie, po małżeństwach, dzieciach, rozwodach, książkach, przyjechał do Paryża z żoną. Zadzwonił do niej. To ja. Poznała go po głosie. Powiedział: chciałem tylko usłyszeć pani głos. 
 
Dwoje starych ludzi. Ona jest światowej sławy pisarką, on zamożnym bankierem. Nic się nie liczy, tylko ten drżący głos w słuchawce telefonu: A później powiedział to. Powiedział, że było jak dawniej, że kocha ją jeszcze, że nigdy nie przestanie jej kochać, że będzie ją kochał do śmierci.

Tak kończy się Kochanek. Ale to nie koniec, sześć lat później autorka dopisze dalszy ciąg. Ten prawdziwy.
Usłyszał w słuchawce jej płacz.
A potem z daleka, zapewne z głębi pokoju, gdyż nie odłożyła słuchawki, słyszał ten płacz. Długo jeszcze nasłuchiwał, ale jej już tam nie było. Stała się niewidoczna, nieosiągalna. Wtedy zapłakał. Gwałtownym płaczem. Z całych sił.

Kiedy pisała te słowa, miała 77 lat. Od kilkunastu lat w jej życiu był obecny Yann Andrea.

***
Kiedy kobieta pije, to jakby zwierzę piło, albo dziecko. Alkoholizm kobiety jest gorszący, a kobieta alkoholiczka to poważna sprawa. To plama na boskiej części naszej natury. Uświadomiłam sobie zgorszenie, jakie wywołuję mówi pisarka w Practicalities.
Czy można coś dodać? Alkoholizm kobiety jest skandalem; może skandaliczne jest samo bycie kobietą w świecie zdominowanym przez mężczyzn? Uzurpowanie sobie prawa do postępowania jak mężczyzna, do swobody seksualnej, do twórczości, do uznania? 
Inwektywy, jakimi obrzucano Duras, nie spotykały mężczyzn - twórców. W podręcznikach historii literatury czy filmu w najlepszym razie traktowana jest marginalnie. To, co w ich przypadku jest nowatorskim eksperymentem, u niej nie zasługuje na uwagę. Jest kobietą, która wdarła się do królestwa mężczyzn. 
 Kobiecy punkt widzenia w patriarchalnym świecie nie jest wartością. Jest wyrazem naiwności lub irytującym kwestionowaniem jedynie słusznego stanowiska.
Pijaństwo kobiety jest skandalem, bo jest uzurpacją nienależnych praw.
***
Uważa się ją za przedstawicielkę écriture féminine, ale Duras nie obchodziły teorie, abstrakcje – dla niej było ważne jak najbardziej sugestywne wyrażenie poczucia krzywdy i wyobcowania, analiza fenomenu pamięci i zapomnienia. Odwieczny temat miłości i śmierci u Duras znajduje nowy ton. W Savannah Bay opowieść - wplątana w grę pamiętania / zapomnienia - mówi o miłości wypełniającej każdą chwilę ... Bez przeszłości... Bez przyszłości. O uczuciu, którego ostatecznym, jedynym spełnieniem staje się samobójcza śmierć.
Stara kobieta, aktorka i młoda – jej opiekunka czy wnuczka? Co jest rolą, maską, a co prawdą? Nic w tej sztuce nie jest jasne, dopowiedziane. Scena, odgrywana znów i znów, przypominana i zapominana. Fenomenalne studium starości i siły pamięci, która zaciera tożsamość bohaterów, pozostając wierna mocy i potędze uczuć.
Duetowi towarzyszy muzyka - obok piosenki Edith Piaf Les mots d’amour - Adagio z Kwintetu smyczkowego C-dur Franza Schuberta. Muzyka mówiąca o śmierci, jej pragnieniu i lęku przed nią. 
Amor – mort. A –mor. Śmierć jest brakiem miłości, czy raczej miłość chroni od śmierci?  Mężczyzna Chory na śmierć jest niezdolny do miłości:
Pyta ją pan, czy wierzy w to, że można pana kochać.
Mówi, że w żadnym razie nie można. Pan ją pyta: Z powodu śmierci? Ona mówi: Tak, z powodu tej bezbarwności, nieruchawości pana uczuć, z powodu tego kłamstwa, gdy mówi pan, że morze jest czarne. 
A potem milknie.
W dialogach u Duras nie jest ważne posuwanie akcji naprzód, lecz wyraz emocji, życie wewnętrzne postaci. Szczególnie wyraźnie można to dostrzec w sztukach teatralnych i scenariuszach filmowych, które sama realizowała. Były to produkcje niskobudżetowe, niekomercyjne. 
***
Yann Andrea Steiner zobaczył ją po raz pierwszy, kiedy miał lat 20. Zafascynowany jej twórczością, przyszedł na spotkanie autorskie. Ta kobieta po przejściach była najwybitniejsza francuską pisarką swego czasu.

Młody mężczyzna pisał do niej listy, nie otrzymując odpowiedzi. Wreszcie zaprosiła go do siebie. Rozmawiali długo. A potem powiedziała: zostań. 
Został jej sekretarzem, biografem i towarzyszem życia. W tym związku oboje byli sobie nawzajem potrzebni!

Marguerite Duras kochała słabych mężczyzn. Jak mały braciszek, Paulo. Jak Chińczyk. Jak Yann Andrea. 
 
Kochała miłością niemożliwą do spełnienia. Yann Andrea był homoseksualistą. Mam osiemnaście lat. Kocham mężczyznę, który nienawidzi mojego ciała – pisze stara kobieta.

To był burzliwy związek; jakiż mógł być? Picie – on też pił – ataki delirium. Jego przygody z mężczyznami, poznanymi w barach, z których wracał nad ranem; rozstania „na zawsze” i powroty. Wspólnie kręcone filmy – był jej aktorem. Książki: dyktowała mu swoje, on też pisał. Szpitale. 

Zmuszał ją, by poddała się leczeniu, trwał przy niej podczas ataków lęku i furii. Po jej śmierci napisał książkę, która została sfilmowana. W Cet amour-là, podobnie jak w Kochanku, rolę Duras kreuje Jeanne Moreau.

Był z nią, kiedy pisała Kochanka, a potem Kochanka z Północnych Chin
A także kiedy na trzy lata przed śmiercią powstał szkic Pisać, podsumowanie i zamknięcie jej całej twórczości:
Pisać to próbować dowiedzieć się, co by się napisało, gdyby się pisało – dopiero potem to wiemy – przedtem to najniebezpieczniejsze pytanie, jakie można sobie zadać.
Napisane pojawia się jak wiatr, jest nagie, jest z atramentu, jest tym czymś napisanym, i mija jak nic innego w życiu nie mija, nic więcej, z wyjątkiem jego samego, życia.


Pierwodruk: Kwartalnik Literacki Kresy nr 76 (4/2008)
Przedruk pod tytułem Kochankowie Marguerite Duras: Katalog Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu 2012
Książki Marguerite Duras przełożyli:
Pisać - Magdalena Pluta
Chory na śmierć - Bella Szwarcman – Czarnota
 


Marguerite Duras (2) - pisarka


Są więc we Francji: nastoletnia Marguerite, starzejąca się matka i jej dwaj synowie. Matka wróci zresztą do Indochin z Paulo, gdzie ten umrze w 1942 roku. Przysyła pieniądze starszemu synowi, który jest złodziejem i żigolakiem.
 
Marguerite studiuje prawo, potem matematykę. Rozpoczyna pracę w instytucjach rządowych. Poznaje Korsykańczyka Roberta Anthelme, poślubia go w 1939; wynajmują mieszkanie na Rue Saint-Benoît (6e arrondissement). W 1942 wstępują do ruchu oporu – do komórki Francois Mitteranda.
Pierwsza powieść, Les Impudents – opublikowana w 1943 pod pseudonimem Marguerite Duras, mówi o rodzinnej traumie. Jak jej nie powiesz, że jest pisarką, ona się zabije – miał powiedzieć Anthelme do lektora w wydawnictwie.

W 1942 Marguerite rodzi martwe dziecko, a wkrótce potem poznaje Dionysa Mascolo. Stanie się on także przyjacielem Roberta; ten ostatni zostanie aresztowany wraz z siostrą w czerwcu 1944. On trafi do Dachau, ona w Ravensbrück umrze z wycieńczenia już po wyzwoleniu. Roberta odnajdzie Mitterand wśród umierających na tyfus w obozie w maju 1945 i zabierze go do Francji.

Po rozwodzie urodził się Jean, syn Dionysa Mascolo. Choć Marguerite rozstała się później z jego ojcem, długo jeszcze mieszkał przy Rue Saint-Benoit.

Na początku lat 50. cała trójka została wyrzucona z Francuskiej  Partii
Komunistycznej. Podczas powstania algierskiego byli po stronie Algierczyków. Potem Duras aktywnie uczestniczyła w rewolcie 1968.
W latach 50. coraz więcej pisze i kształtuje się jej styl: Tama na Pacyfiku, Marynarz z Gibraltaru, Moderato cantabile - natychmiastowy sukces, a wkrótce potem jej pierwszy scenariusz filmowy, Hiroshima mon amour.

***

Hiroszima - moja miłość powstała na życzenie Alaina Resnais, który zamówił u Duras tekst dotykający ciągle jeszcze świeżej rany, jaką była Hiroszima. Film, zrealizowany w 1959, osiągnął wielki sukces, choć pojmowanie jego sensu i przesłania przez scenarzystkę i reżysera okazało się skrajnie odmienne. 

Dla Duras kluczowym - jak zawsze w jej twórczości - problemem była kwestia pamięci i zapomnienia. Zapomnienie przechodzi obok, tak, jak chusteczka przeciera twarz, nie usuwając zmarszczek – pisze Vircondelet. Nie pamięć mnie interesuje, lecz interpretacja rzeczywistości – mówił Resnais. 

Adam Garbicz i Jacek Klinowski zarzucają tekstowi Duras grafomanię – choć stwierdzają, nie bez racji, że fatalne sztuczności literackie będą piętą achillesową nouvelle vague. Protekcjonalnie podkreślają obecną w filmie logikę kobiecą – tak różną od męskiej. Oddają jednak – pośrednio - sprawiedliwość scenarzystce: Pod względem otwartości moralnej i obyczajowej, a równocześnie dojrzałości i powagi analizy ten dramat wyprzedza kino swoich czasów o całe lata (...) Jest to też pierwszy bodaj obraz zachodnioeuropejski tak wysokiej rangi, w którym kobieta została przedstawiona nie tylko jako indywidualność dominująca, ale również jako osoba całkowicie niezależna społecznie i pełnoprawna
intelektualnie.  
Dodajmy, niebagatelna w tym rola aktorki, świetnej Emmanuelle Rivy. Wydaje się, że znaczenie „Hiroszimy – mojej miłości” jest większe nawet niż innych dokonań z przełomowych lat nowofalowych bogactwo warsztatowe nie ciąży nad treścią, nie pozostaje na pierwszym planie znaczeniowym i wrażeniowym, lecz pełni rolę służebną.

Dla Duras to pierwsze zetknięcie z filmem było niezwykle bolesne: ufna, niedoświadczona, podpisała niekorzystny kontrakt, otrzymując skromne wynagrodzenie, bez tantiem; film okazał się sukcesem kasowym; powróciło nigdy niezatarte, bolesne wspomnienie matki, opisane w Tamie na Pacyfiku. Oszukana, wykorzystana, rozgoryczona. 
 
***

Moderato cantabile stało się wkrótce potem podstawą ekranizacji autorstwa Petera Brooka.

Zachwycająca subtelnością impresja filmowa na dwa instrumenty aktorskie – przygaszoną Jeanne Moreau i magnetyzującego Jean-Paula Belmondo: oto czym stała się mała proza Marguerite Duras w rękach wielkiego reżysera teatralnego i filmowego - pisze Jacek Ziemek - Oto dzieło, które w całości i konsekwentnie opiera się wyłącznie na znaczeniowych podtekstach, dialogowych półsłówkach i szerokim rejestrze wizualnych półcieni (...)
 
„Moderato cantabile” liczy się także w historii kina jako dzieło integralnie łączące wymowę obrazu z nastrojem wykorzystanej weń muzyki – zresztą tytuł zobowiązuje, oznacza bowiem ‘umiarkowanie śpiewnie’. Takim nastrojem dzieło Brooka nie grzeszy: opiera się na wizualnych zmiennych, którym bez przerwy towarzyszy jednak ten sam utwór – prosta sonatina fortepianowa Diabellego, wykorzystana z intuicją wprost genialną. 
 
Lecz Duras – niezadowolona z obrazu Brooka, przekonana, że reżyser nie zrozumiał, o czym jest ten film - już wie, że nikt, żaden geniusz kina, tylko ona sama jest zdolna wyrazić swój niepowtarzalny, niezgłębiony, wewnętrzny świat.

Pierwodruk: Kwartalnik Literacki Kresy nr 76 (4/2008)

Przedruk pod tytułem Kochankowie Marguerite Duras: Katalog Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu 2012

Książki Marguerite Duras przełożyli:

Moderato cantabile - Zofia Cesul

Adam Garbicz, Jacek Klinowski  Kino - wehikuł magiczny
Alain Vircondelet Duras
Tekst Jacka Ziemka był dostępny w internecie, lecz z jakiegoś powodu już go nie ma...

PLEASE NOTE:  I always give the NAME of the author of the quotation. If YOU are the author and don't want to be quoted, just let me know, I will remove it IN NO TIME.
 

 

Marguerite Duras (1) - dziewczynka, kochanka

Mała księgarnia na starówce w Denver  - jeśli można nazwać starówką kilka ulic z dziewiętnastowieczną zabudową. Późne popołudnie, od sąsiadujących wieżowców pada cień. Półki po sam sufit, pośrodku niewielkiego pomieszczenia stosy książek na stolikach; w głębi oszklony kantorek z fajkami i tytoniem. Przy niewielkim kontuarze dwoje młodych ludzi przepowiada sobie tekst sztuki. 
 
Książka jest cienka, w twardej oprawie, w jasnej obwolucie z opaską informującą, że otrzymała Nagrodę Goncourtów za 1984 rok. Nazwisko autorki nie jest mi obce, choć nie czytałam jej książek. Biorę do ręki tomik. Papier piękny, druk przejrzysty, o szerokich marginesach i interlinii: dużo światła na stronie. 
 
One day, I was already old, in the entrance of a public place a man came up to me. He introduced himself and said „I’ve known you for years. Everyone says you were beautiful, when you were young, but I want to tell you, I think you are more beautiful now than then. Rather than your face of a young woman I prefer your face as it is now. Ravaged.

Książka porwała mnie, zagarnęła jak morze. Zaparła dech. Były w niej zdania, które brzmiały jak muzyka, jak wiatr, jak monsun. Obrazy, w których rozpoznawałam coś, co musiałam kiedyś przeżyć... Emocje, moje własne.

So, I’m 15 and a half. 

It’s on a ferry crossing the Mekong river.
The image lasts all the way across.
I’m 15 and a half, there are no seasons in that part of the world, we have just one season, hot, monotonous, we are in the long girdle of earth with no spring, no renewal.

Nie mogłam jej tam czytać. Musiałam ją mieć. Spojrzenie na okładkę przywróciło mi poczucie rzeczywistości. Kosztowała tyle, ile wynosiły moje miesięczne zarobki w Polsce, w roku 1985.

Nie zapomniałam o niej. Czekałam. Cztery lata później na ladzie księgarni leżała cienka, w buraczkowej okładce książeczka wydana przez Wydawnictwo Literackie: Marguerite Duras, Kochanek

Pochłaniałam ją łapczywie. Raz, drugi, piąty. Tak, to była ta książka. Ta, na która zawsze czekałam. Nie pytajcie, dlaczego. 
 
Ona nie ukończyła jeszcze piętnastu lat, on ma dwadzieścia siedem. Ona jest Francuzką, on Chińczykiem. Jej rodzina jest tak biedna, jak biedni mogą być biali w Indochinach lat trzydziestych dwudziestego wieku. Jego ojciec jest bogaczem, a on sam przed laty został zaręczony z dziedziczką wielkiej fortuny.

Pragną siebie od pierwszej chwili, gdy spotkali się na promie przepływającym Mekong. To nie może się dobrze skończyć.

***
A potem Jean-Jacques Annaud nakręcił film. Piękny, jak wszystkie jego filmy, bo w każdy wkłada całego siebie i każdy traktuje tak, jakby był tym jedynym i najważniejszym. Patrzyłam. Raz, drugi, piąty. Wchodziłam w ten świat i to ja byłam tam, w tej garsonierze w chińskiej dzielnicy Sajgonu, do której przez niebieskie żaluzje wciskał się zgiełk ulicy. 
 
W pierwszej książce powiedziała, że zgiełk miasta był tak bliski, iż słyszało się jego ocieranie o  żaluzje, jak gdyby ludzie przechodzili przez pokój, i że oni znajdowali się w tym rozgwarze wystawieni na to przechodzenie zewnętrzności przez pokój. Bo Duras napisała drugą książkę, jeszcze raz o tym samym, a przecież inaczej: 
Można by powiedzieć, że trwają tak w pokoju „otwartym” na odgłosy z zewnątrz, które uderzają w story, w ściany, „otwartym” na ocieranie się ludzi o drewno żaluzji. Na śmiech. Na bieganie i krzyki dzieci. Na nawoływania handlarzy lodów, kawonów, herbaty. Potem nieoczekiwanie na dźwięki tej amerykańskiej muzyki, zmieszane z przeraźliwym hukiem pociągów Nowego Meksyku, z tym Walcem Rozpaczy, ze smutną słodyczą, z rozpaczą cielesnego szczęścia
 
***
Urodziła się 4 kwietnia 1914 w Gia Dinh, przedmieściu Sajgonu.
Ojciec, Henri Donnadieu pochodził z regionu Lot-en-Garonne, matka, Marie Legrand, z Pas-de-Calais. Ojciec zachorował na czerwonkę amebową i po powrocie do Francji zmarł w 1918. Matka uczyła  w szkole podstawowej dla tubylców – najniższa możliwa pozycja społeczna dla Francuzki w koloniach. Zmieniali miejsca pobytu – Phnom Penh, Sadec, Vinh Long. Dwudziestoletnie oszczędności matki przepadły w wyniku absurdalnej transakcji, kupna ziemi zalewanej przez morze, co jej córka opisze kiedyś w Tamie na Pacyfiku.

Marguerite : z wyglądu pół-Azjatka, nieustraszona dzikuska. To uparte dziecko było często bite przez matkę. Bardzo blisko związana z małym braciszkiem – nieco od niej starszym Paulo, oboje prześladowani przez starszego, Pierre. Rodzina jest jak z powieści Faulknera: gwałtowność starszego brata, napięcie, pragnienie śmierci, destrukcji, ataki szaleństwa matki. Neurotyczna miłość do starszego syna i niemal wroga obojętność wobec dwojga młodszych dzieci.
Stosunek Marguerite do małego braciszka ma w sobie coś z pierwotnego mitu; starszego brata demonizuje - jako ucieleśnienie zła. Głód miłości matczynej pozostanie niezaspokojony. 
 
Prawdziwe życie Margureite toczy się tajemnicy, ukryte; także romans z Chińczykiem. Oddana do szkoły z internatem w Sajgonie - spotyka go na promie przez Mekong. 

To nie jest zwykła historia miłosna, ale przekraczanie tabu. Odkrycie innej rasy, innych światów, rozkoszy fizycznej. Wyprawy do Cholon, miasta zakazanego dla białych, to fascynacja nieposłuszeństwem, łamaniem zakazów; odkrycie własnego pragnienia, by przekraczać granice, przechodzić na drugą stronę lustra. 
 
Ciało staje się narzędziem buntu przeciwko matce, rodzinie, społeczeństwu i całemu światu. Marguerite odrzuca honor bycia białą, bycia dziewicą – pisze jej biograf, Alain Vircondelet. Miłość jest narzędziem poznania, eksploracji siebie. Fascynuje ją pozycja społeczna Chińczyka, jego bogactwo i to, że on również buntuje się przeciwko obowiązującym regułom, odrzuca je. Nie mają żadnych planów, marzeń. Ich miłość jest niemożliwą, niewybaczalną namiętnością.
 
Gdy rodzina Donnadieu wyjeżdża do Francji, dostają od Chińczyka – czy raczej jego ojca - 5 tysięcy piastrów.
To wyjazd na zawsze. 
 
***

Dlaczego więc w 1990 roku napisała Kochanka ponownie? 
Nie podobał jej się film Annauda, uznała, że za daleko odszedł od literackiego pierwowzoru. Czy naprawdę? To może ocenić tylko ona. Może tej książki nie należało filmować, póki żyła Duras. Nikt, nawet reżyser z takim szacunkiem traktujący opowiadaną historię, nie udźwignie ciężaru osobistej mitologii. 

Sprawa Kochanka jest zresztą dalszym ciągiem sporu, jaki wiodła Duras z reżyserami, przenoszącymi na ekran jej powieści. Bez namysłu sprzedawała prawa do książek, by potem gniewać się na sposób ich realizacji. Sama tworzyła filmy niskobudżetowe, „ubogie”; hollywoodzka uroda bohaterów filmu Annauda była kłamstwem. Prawdziwy Chińczyk nie był piękny, ona sama też. Piękni ludzie, jej zdaniem, inaczej patrzą na świat. Nie jest dla nich ważny. Obchodzi ich raczej to, że świat patrzy na nich. Zdaje się jednak, że większość widzów uważa niezwykłe namiętności za przywilej najpiękniejszych.

Dlaczego więc powstał Kochanek z Północnych Chin? W pierwszej książce nie powiedziała całej prawdy. Żyły jeszcze osoby, o których mówiła – żył Chińczyk. Zafałszowała rzeczywistość, zaszyfrowała – nic dziwnego, że nie wszyscy zrozumieli; że tylu było skłonnych uwierzyć słowom dziewczyny – one padają w filmie, nie ma ich w żadnej z książek – Tak, byłam z tobą tylko dla pieniędzy. 

Jak możecie tego nie dostrzegać?! Dla samej Duras była to najważniejsza historia w życiu: dzieje jej rodziny w Wietnamie i miłość do Chińczyka, uczucie niemożliwe, bez szans. Wszystko ich dzieliło: jego i jej narodowość, jego bogactwo i jej bieda, zwyczaje i przesądy, rasizm i pieniądze. Nigdy nie zapomnieli. 
 
W Kochanku z Północnych Chin Duras zwolniona z obowiązku milczenia przez śmierć Chińczyka, zrezygnowała z szyfrów. Czuła się zmuszona do napisania tej historii jeszcze raz – ze wskazówkami dla tego, kto chciałby ja ponownie sfilmować. Teraz już nie ukrywa się za słowami. 
 
Jadą jeszcze dość długo. W milczeniu. Dziecko wie, że on już nic więcej nie powie. On wie, że ona również.
Historia już istnieje, już jest nieuchronna.
Historia oślepiającej miłości.
Zawsze przychodzącej.
Nigdy nie zapomnianej.
Pierwodruk: Kwartalnik Literacki Kresy nr 76 (4/2008)
Przedruk pod tytułem Kochankowie Marguerite Duras: Katalog Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu 2012
Książki Marguerite Duras przełożyli:
Kochanek  - Loda Kałuska
Kochanek z Północnych Chin  - Zofia Cesul

Kochanka na angielski przełożyła Barbara Bray
 
 

niedziela, 22 czerwca 2014

Willa Ephrussi de Rotschild - ogrody














Willa Ile-de-France na półwyspie Cap-Ferrat, nazwana tak na pamiątkę romantycznej podróży statkiem o tej nazwie. Otaczają ją ogrody, między innymi francuski, hiszpański, japoński i egzotyczny.

Béatrice Ephrussi de Rothschild nabyła ten teren i rozpoczęła budowę willi w 1906 roku. Po śmierci męża Maurice'a Ephrussi w 1916 roku nigdy już tu nie wróciła. 

Fotografie z 28 czerwca 2009 



sobota, 21 czerwca 2014

Moja miłość szczenięca




I wciąż go słucham...

Kobiety z góry Ararat





Kobiety z góry Ararat Erwanna Brianda to film ukazujący sześcioosobowy oddział kobiet z partyzantki kurdyjskiej. W urzekających pejzażach, które byłyby właściwą scenerią dla romantycznych spotkań, te piękne, wrażliwe i wykształcone istoty przemykają się z karabinami. Więzione, torturowane, walczą z uciskiem - nie tylko państwa tureckiego. Dyskutują z mężczyznami, swoimi rodakami, o równouprawnieniu kobiet. Chcą nie tylko niepodległości – przeciwne są wszelkim formom ucisku. Jednocześnie nie wyrzekły się swojej kobiecości, choć świadomie rezygnują z dziewczęcych marzeń. 
 
Urzeka końcowa scena, dyskoteka w starej szopie, gdzie kilkadziesiąt dziewczyn tańczy jak w transie. Chciałabym tam być!

Film oglądany podczas VII Międzynarodowych Dni Filmu Dokumentalnego Rozstaje Europy w Lublinie


 

Blask kamienia - Fontenay



Wróćmy do Burgundii, gdzie obok olśniewających przepychem i potęgą kościołów kluniackich natrafiamy wśród lasów na opactwo Fontenay - wzorcowo realizujące ideały reformy cysterskiej. 

 
Początkiem reformy było założenie przez Roberta de Molesme w 1098 roku klasztoru Citeaux. Do niego właśnie wstąpił wraz z braćmi młody Bernard, późniejszy święty. Urodzony w Burgundii z rodziców bardzo pobożnych i szlachetnego rodu – jak powiada Jakub de Voragine - już w dzieciństwie wychowywany raczej dla pustelni niż dla dworu, potępiał przepych kluniackich klasztorów i nieustanne obrzędy, odrywające zakonników od pracy fizycznej. O, próżności jeszcze bardziej głupia niż próżna! Mury kościoła lśnią od bogactwa, a biedni nie mają się w co przyodziać… 
Chciał przywrócić pierwotną regułę świętego Benedykta, wyrażającą się w słowach ORA ET LABORA -módl się i pracuj. Wprowadził ją w życie w Clairvaux, którego był założycielem i opatem. 

  
Życie mnichów cechować miała prostota, ubóstwo i surowość obyczajów. Nikomu nie chciałem stać się zgorszeniem, a jeśli kiedy zdarzyło mi się popełnić coś gorszącego, starałem się to ukryć, jak tylko mogłem. Mniej zawsze wierzyłem sobie samemu niż drugiemu. Skrzywdzony, nie szukałem nigdy zemsty na krzywdzicielu. I oto zostawiam wam: miłość, pokorę i cierpliwość – mówi święty w Złotej legendzie
  



Fontenay, ufundowane przez św. Bernarda w Montbard, w 1130 przeniesiono w obecne miejsce. Okres jego największego rozkwitu przypadł na XII i XIII wiek, kiedy to opactwo stało się klasztorem królewskim. W czasie rewolucji mnisi opuścili klasztor i został on sprzedany. Mieściła się tu papiernia, choć w 1852 roku obiekt wpisano do rejestru zabytków. W 1906 Edouard Aynard kupił zabudowania, i rozpoczął przywracanie klasztoru do jego pierwotnego stanu, trwające kilkadziesiąt lat. 




 
Kościół jest klasycznym przykładem architektury cysterskiej. Trójnawowy, ośmioprzęsłowy korpus, przecięty transeptem z prostokątnymi kaplicami, zamknięty jest prostokątnym chórem. Nad ostrołukowymi arkadami wznosi się gładka ściana, a wyżej sklepienie - stożkowato zakończona kolebka. Charakterystyczna jest tu niewielka ilość form, jednorodność materiału budowlanego, przejrzystość formy i funkcji budynku. 

 
Nastrój spokojnej kontemplacji potęguje otoczenie – rozległe ogrody i otaczające klasztor lasy.


szkic Blask kamienia z Kwartalnika Literackiego Kresy nr 79
Fotografie z 22 maja 2007