wtorek, 17 czerwca 2014

Puma - towarzysz podróży (9)

EUROPIES
Nadszedł czas wspólnych podróży. Gdyby I. sam nie był psiarzem, pewnie skończyłyby się nasze wycieczki, bo nie każdy kierowca jest gotów podporządkować swoje plany potrzebom psa. Choćby to, że zmuszony był po nas przyjechać, a potem odwieźć do domu. Że rodzaj zwiedzanych obiektów należało poddać weryfikacji, bo nie zawsze było możliwe pozostawienie psa na kilka godzin – latem, w samochodzie, jest to wykluczone. Nie wspomnę o sierści na tapicerce i różnych drobiazgach, które dla wielu osób stanowią problem nie do rozwiązania.
Kwestia noclegów nastręczała najmniej kłopotów. Sieciowe hotele z reguły akceptują psy – bezpłatnie lub za niewielką opłatą. W Niemczech piesek był witany wręcz entuzjastycznie, zwłaszcza przez miłą panią w Etapie w Zwickau, gdzie wielokrotnie wracaliśmy. 


W samochodzie woziliśmy wodę w butelkach i prowiant, bo najchętniej jedliśmy posiłki na łonie natury – czy to na przydrożnym parkingu, czy w starannie wybranym plenerze – nad wodą, na łące, w widokiem. Koc, obrus, kosz piknikowy. Pies z nami jadł, zwiedzał okolicę, na parkingach poznawał inne psy – bo w Europie pies jest pełnoprawnym turystą i mało kto się dziwi jego obecności w samochodzie, hotelu, restauracji.

Tamtego lata I. pracował w Brukseli. Mieszkał w apartamencie w pobliżu Parc de Cinquantenaire, do biura miał dziesięć minut spacerem. Puma już pierwszego dnia zaprzyjaźnił się z kierowniczką obiektu, a jego porannym zwyczajem stało się składanie jej uszanowania. W parku były obszary wyznaczone dla psów bez smyczy, ale gdy piesek biegł luzem parkową aleją, pojawił się policjant na koniu i zamiast wlepić mi mandat, powiedział Bonjour, madame.


Nie wszyscy wiedzą, że w Brukseli oprócz siusiającego chłopca jest też pomnik siusiającego psa. Puma obwąchał go po psiemu, pod ogonem, i tak jak on obsikał słupek.
Pod Waterloo odwiedziliśmy miejsce, gdzie Napoleon spędził noc przed bitwą. Na niskim klombie stoi pomnik cesarza naturalnej wielkości, w agresywnej pozie. Z pewnym zdziwieniem analizowaliśmy, kto tak okrutnie go skarykaturował, gdy spojrzeliśmy na psa: stał ze spuszczonym łbem, a z jego gardła wydobywał się głuchy warkot.

Podczas wycieczki do Francji zobaczyliśmy zarysy niesamowitej budowli, jakby wyjętej z filmu Disneya. Zamek Pierrefonds, w baśniowym stylu odbudowany przez Eugene'a Emmanuela Viollet-le-Duca tak zachwycił Ludwika Bawarskiego, że zainspirował go do stworzenia Neuschwanstein. Spacerowaliśmy wokół murów. W pewnym momencie poczułam szarpnięcie smyczy flexi i odruchowo ją pociągnęłam. Puma chciał wskoczyć na murek, osłaniający kilkumetrowej głębokości suchą fosę. Zdrętwiałam. Pokazałam pieskowi przepaść i wytłumaczyłam, że trzeba być uważnym, bo takie pułapki mogą czyhać wszędzie. Puma, miłośnik murków, wskakujący bez rozbiegu na wysokość metra, zrozumiał to i zapamiętał.



YOUR DOG IS HERE
Biuro I. znajdowało się na poddaszu secesyjnej kamienicy. Winda zatrzymywała się na przedostatniej kondygnacji, wyżej były wąskie, strome, ażurowe schody. Pies im nie ufał i musiałam go asekurować podczas wchodzenia i schodzenia, bo nie było tam zabezpieczeń. Któregoś dnia wybrałam się na Stare Miasto, zostawiając panów w biurze.
A oto co się zdarzyło: I. zajęty pracą odpłynął, aż zadzwonił telefon od sekretarki: I., your dog is here. Puma zszedł samodzielnie po strasznych schodach, odwiedził pracujących niżej panów, a następnie powędrował na dół do sekretariatu, gdzie wygodnie się ułożył. Jak bardzo biedak musiał się nudzić, że odważył się na tę wyprawę!

PIES NA KOTY”
Pod takim hasłem Puma kwestował w Zwierzyńcu na Roztoczu, gdzie od 2000 roku odbywa się Letnia Akademia Filmowa. Co roku impreza ma temat przewodni – trzecia LAF odbywała się pod hasłem „Jak Kot z Kotem”, a jednym z gości był lubelski grafik Andrzej Kot.
Piotr zwrócił się do mnie o napisanie szkicu przewodniego do tego bloku tematycznego. W tekście Na tropach kota śledziłam kocie wątki w malarstwie i literaturze, wychodząc od juweniliów Balthusa, a kończąc na wierszach Eliota.
Postanowiliśmy też wykorzystać okazję, by zebrać datki na rzecz Lubelskiego Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt (później Lubelski Animals), które starało się o budowę schroniska dla kotów (dziś schronisko już istnieje). Choć efekt zbiórki nie był oszałamiający, Puma – kwestarz dzięki plakatom ze zdjęciem stal się popularny wśród mieszkańców miasteczka i uczestników LAF i niejednokrotnie pytano mnie, czy to jest ten pies na koty?

Przy takich okazjach nie brak łyżki dziegciu. Zwykle ci, co nie chcą pomóc, przechodzą obojętnie i mają do tego prawo. Ja sama wybieram akcje, które chcę wesprzeć, co nie znaczy, że jestem przeciwna innym. Wybieram pomoc zwierzętom, bo dla wielu osób jest ona czymś zbędnym, kaprysem, fanaberią. Czy wierzę w jej sens? Tak. Może kolejna akcja obudzi chociaż parę sumień. Tak więc stojąc obok kasy pytałam z uśmiechem: czy zechcą państwo wesprzeć budowę schroniska dla bezdomnych kotów?
-Kotów?! A nie lepiej wspierać bezdomnych ludzi? - zaatakowała mnie jejmość w średnim wieku.
-A wspiera pani? - zapytałam grzecznie.
-Oczywiście! - warknęła.
-Więc życzę powodzenia.
Towarzyszący jej mężczyzna z uśmiechem zażenowania wrzucił pieniądze do puszki. Podziękowałam.

Ludzie czy zwierzęta? Naprawdę trzeba wybierać? Nie lepiej być po prostu przyzwoitym? No tak, tylko trzeba wiedzieć, co to znaczy...


NO PETS, NO KIDS”
Taka zasada obowiązywała w ekskluzywnym, zamkniętym osiedlu, w których mieszkałam w Stanach. Nie dowiedziałam się, czy pets to tylko koty i psy, czy również żółwie, kanarki i rybki akwariowe. Osiedle było czyste i ciche, do dyspozycji mieszkańców clubhouse, kort i basen. Wszyscy kłaniali się sobie i nigdy nie rozmawiali.
Pomyślałam o tamtym osiedlu, kiedy pan Koterski na spotkaniu z widzami zacytował złotą myśl takiej mniej więcej treści: nadmierna miłość do dzieci i zwierząt przeszkadza w kochaniu ludzi.
Sformułowanie tyleż efektowne, co pozbawione wartości poznawczej. Cóż bowiem oznacza nadmierna miłość? Miłość toksyczną, kochanie za bardzo, jak to zwą amerykańskie poradniki? Takie uczucie, również gdy jest skierowane do człowieka dorosłego, nie jest miłością, lecz neurotyczną żądzą posiadania.

Dla mojej byłej znajomej objawem nadmiernej miłości jest fakt, że nie tylko leczę mojego przewlekle chorego psa, lecz nawet sprowadziłam dla niego lekarstwo z zagranicy.
Zanim poznałam psa Pumę, nie znałam prawie nikogo w stumieszkaniowym bloku, na wielkim osiedlu. Był to świat obojętny, a nawet nieprzyjazny. Teraz mamy tłum znajomych, dwu- i czworonożnych. Lubię mój dom i moje osiedle, choć nie zmieniłam adresu.
Pies nie jest lekarstwem na samotność. Jest towarzyszem podróży, i tej w wymiarze realnym (jakże się cieszy, gdy pakuję walizkę!), i tej metafizycznej. Jest – by przywołać świętego Franciszka – moim bratem mniejszym.
 
Koterski pożyczył aforyzm od Sartre'a, którego nie cenię ani jako człowieka, ani jako filozofa, podobnie jak innych mądrali, pouczających, jak żyć, a we własnym życiu pozostawiających zgliszcza.

Ostatni tekst: Kurier Filmowy, 17-18 sierpnia 2002

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz