niedziela, 26 marca 2017

Psy i ludzie: Przez stepy


Ekstremalne wyprawy bywają celem samym w sobie. Udowadnianiem sobie i światu własnej sprawności, wytrzymałości, odwagi.
Tim Cope - wędrując konno przez 10 tysięcy kilometrów - chciał poznać odpowiedź na pytanie, jak Mongołowie pod wodzą Czyngis-chana stworzyli swoje ogromne imperium.

Większość tej drogi przebył samotnie, jedynie w towarzystwie swoich zwierząt, korzystając z pomocy napotkanych ludzi. Mongolia, Kazachstan, Rosja, Krym Ukraina, Karpaty i Węgry. Trzy lata, kilka koni - te pierwsze musiał sprzedać - i... pies.

Psa miało nie być. Wcale go - jak sądził - nie potrzebował. Więcej - nie chciał. Gdy jego kazachski przewodnik Aset zabrał w drogę półrocznego psiaka, Tim nie krył irytacji.

Po kolacji [Aset] spojrzał zmartwiony na garnek z jedzeniem.
- A dla psa?
Niechętnie wyciągnąłem puszkę z mięsem.
- Jeśli ma jeść, niech zapracuje na utrzymanie. Ma być psem stróżującym i siedzieć na zewnątrz.”

Tigon, krótkowłosy gończy pies tazi, zamarzłby w listopadową noc na stepie. Było minus 15 stopni. W drodze marzły mu łapy i rozpaczliwie płakał. W nocy wślizgiwał się do namiotu w poszukiwaniu ciepła. Tima uwielbiał. Po 11 dniach Aset miał wrócić do domu.

- Tim, potrzebujesz przyjaciela na tę długą drogę, kogoś, kto cię w nocy ogrzeje i obroni przed wilkami. Ma na imię Tigon. „Tigon” znaczy: „szybki wiatr” albo „jastrząb”. To pies myśliwski. Jego ojciec to tazi, rasa, która nie boi się wilków i biega szybciej od wiatru. W naszym kraju to psy wybierają sobie i właścicieli. Tigon jest twój.”

To nie był łatwy związek. Tim dzielił się z psem jedzeniem (mięsna konserwa z makaronem, pół na pół), pozwalał mu rozgrzewać śpiwór (nocą pies był pokryty szronem).

Stał się dla mnie prawdziwym oparciem psychicznym, lecz jak dotąd nie bardzo okazywałem mu uczucia. Gryzło mnie sumienie - czemu odtrącam jedyne stworzenie, które trwa przy mnie lojalnie przez wszystkie zawieruchy minionych ośmiu tygodni?
Zanim zasunąłem ściśle śpiwór, przemyłem Tigonowi łapy alkoholem - ta metoda chroni przez odmrożeniami - i pozwoliłem wślizgnąć się o kurtki puchowej. Gdy usnął, nie miałem wątpliwości, że myśli sobie „No to dzięki Bogu, że Tim chroni mnie przed wilkami”. A że i ja żywiłem przekonanie, iż jestem bezpieczny pod jego opieką, mogliśmy przynajmniej trochę sobie pospać.”


***


Od pierwszych chwil Tigon przypominał mi Lunę. Upór, z jakim zabiegał o względy Tima, niezrażanie się niepowodzeniami, energia i radość życia. Gdy Luna znalazła się w moim domu - miał być awaryjnym, tymczasowym schronieniem - Donna chciała ją pożreć. Nie pozwalała wychylić się spod stołu, więc Luna tkwiłaby pod nim godzinami cierpliwie skulona, gdybym ich nie odizolowała. „Ja tu sobie tylko cichutko przycupnę...” - zero agresji, tylko jedna wielka potrzeba przynależności.

Po 24 godzinach Donna podeszła do ukrytej pod fotelem Luny.
- Baw się ze mną - szczeknęła.
- Ale ja się boję...
- No baw się! - Donna opuściła przednie łapy, podniosła zadek i zamerdała ogonem.
- Ojej... mogę? Tak!


„Kocham cię, siostro” - komunikowała Donnie nieustanie, przynosząc jej zabawki, odstępując smakołyki, tolerując fochy. Królewna Zołza i Słodka Gimnazjalistka. Relacja siostrzana, dowodząca, że w tej mierze ludzie nic nowego nie wymyślili. 

 
O moje względy zabiegała bardzo długo. Chyba wiedziała, że to jest ciągle - był przez dwa lata - dom tymczasowy. I kiedy czytałam o Tigonie, widziałam Lunę. Jej wpatrzone we mnie, pytające spojrzenie, jej niespożytą energię i jednoczesne pragnienie bycia grzeczną i zasłużenia na pochwały. 

 
Luna i Tigon są do siebie podobni. Jedna z nielicznych różnic to brak ogona u Luny, nie wiem, czy wrodzony czy spowodowany przez ludzi, którzy - gdy podrosła i zaczęła sprawiać kłopoty, bo przecież nikt jej nie wychowywał - porzucili ją pod Lublinem.

„Pozwól mi siebie kochać” - mówiła. Nie wiedziała, czego oczekuję, i nie zawsze umiała temu sprostać, nawet gdy ją uczyłam. Zniszczyła setki przedmiotów, zdobyła licencjat ze ślusarstwa, otwierając i blokując drzwi... Teraz to ponad 30 kilogramów czystej słodyczy.

***

Nadeszła wiosna. 

Śnieg prawie stopniał, łapy mu już nie marzły, lecz nie było też za ciepło, mógł więc biegać bez końca (…) kopał, gonił za czymś, parskał, a często biegł równolegle z nami po jakichś odległych pasmach wzgórz. Od czasu do czasu wracał do karawany, żeby sprawdzić co i jak i liznąć konie po pyskach. Żamba i Ogoniok zwykle nie miały nic przeciwko temu, Taskonyr jednak, sterany życiem zrzęda, odwzajemniał się zwykle klapnięciem pyska i ostrzegawczym walnięciem kopyta w ziemię. Tigon nie mógł pojąć tej wrogości i przejęty zerkał na mnie błyszczącymi bursztynowymi oczyma, podwinąwszy ogon.”

To nie była zwykła wyprawa, lecz podróż, trwająca - choć wbrew planom i z przerwami - trzy lata. Dla Tima stała się podróżą inicjacyjną. Jak się skończyła? O tym już w książce. 




Tim Cope Na szlaku Czyngis-chana tłumaczenie Aleksandra Czwojdak

wtorek, 14 marca 2017

Wieczór z Nowosielskim

Sztuka jest jednak naprawdę rzeczą nieprzyzwoitą. I coraz bardziej przekonany jestem o tym, że głównym zadaniem sztuki dzisiaj jest gorszenie ludzi.

***

Dzień był przedwiosenny, jeszcze szarawy. Wyszłam z hipsterskiej knajpki, gdzie obserwując barwne towarzystwo jadłam szakszukę. Obok katedry w lewo i w dół, mijając biskupi pałac po lewej stronie i zdewastowane kamienice Żmigrodu po prawej.

Seminarium duchowne ufundowano na początku XVIII wieku pod zarządem Zgromadzenia Misjonarzy św. Wincentego à Paulo. Na południowo - wschodnim zboczu żmigrodzkiego wzgórza powstał wówczas kościół na planie krzyża greckiego. Neogotycka kaplica to dzieło późnodziewiętnastowieczne.
Od 1965 roku w seminarium studiują alumni obrządku bizantyjsko-ukraińskiego i to dla nich przeznaczona jest ta kaplica. Ikonostas Jerzego Nowosielskiego powstał w 1989 roku. Czasem można go zobaczyć.



To miał być wieczór wspomnień, opowieści tych, co Profesora znali. Siedzieliśmy zasłuchani, zapatrzeni - jest w tym dziele wielki spokój, niemal dotykalna cisza. Łagodna płowość tła, turkusy, błękity i niepowtarzalna czerwień Nowosielskiego.

Dobry łotr na diakońskich wrotach. Autoportret?

"Nie był wielkim malarzem, ale był wielkim artystą" - usłyszałam. Okrągłe zdanie, ale czy cokolwiek znaczy? "Nie był kolorystą" - no nie był. Nie musiał. Potraficie odtworzyć jego czerwień? Kobalt? Albo ten kolor pustyni z tła ikonostasu, z "Villi dei Misteri": barwę spłowiałego, wytartego złota?

Wśród prelegentów było dwoje jego studentów, Małgorzata i Piotr. Emocjonalne wystąpienie Małgorzaty, opowieść o pierwszym spotkaniu nastolatki z dziełem przyszłego Mistrza. W kościele w Tychach. I o dobrym człowieku, Nauczycielu, który wspierał, bronił i - pozwalał być sobą.

Bez pośpiechu idziemy w górę ulicą Bernardyńską do Galerii Łucjan w dawnym dworze Gorajskich. Przed wejściem czeka już poczęstunek, w niewielkiej sali - "schulzowskie" obrazy gospodarza i kilka świetlistych płócien Małgosi. Pytana o inspiracje powoła się na Franza Kline'a. Rzeczywiście, to ta sama śmiałość malarskiego gestu. Ale Małgorzata zmierza w innym kierunku, jej obrazy stają się lirycznymi pejzażami, gdzieś w tle widzę Moneta i jego późne obrazy z Giverny.

Dalszy ciąg wspomnień. Tabu tego spotkania: alkohol. O tym mówić nie będziemy, zapowiedziano. Potem przy stole z herbatą rozmawiam z kimś, kto mówi: "gdyby nie pił..." Gdyby nie pił, to może nie udźwignąłby bólu? Czy wtedy by tworzył? I rozmowa schodzi na innego nieobecnego i nadwrażliwego, Mikołaja, nieobecnego przedwcześnie i niepotrzebnie. Outsidera, pogardzającego własnym unicestwieniem.

Tak, Nowosielski cenił Francisa Bacona. To zupełnie zrozumiałe - obaj stawali twarzą w twarz z Ciemnością, wiec kiedy Piotr mówi, że Bacon malował zło, a Nowosielski samo dobro, mam chęć mu powiedzieć, że nic nie rozumie. A pływaczki, gimnastyczki, "Rzeźnia", Beatrix Cenci? A "Kobiety na statku" i "Villa dei Misteri".


Wyszłam z tej wystawy wstrząśnięta. Do tej pory widziałam w obrazach Nowosielskiego piękno i mistycyzm. Teraz zobaczyłam to, o czym wcześniej tylko czytałam w rozmowach z sędziwym artystą.

Obecność zła.

Ofiarą jest kobieta. Naga, spętana, często pozbawiona rąk. Niewolnica i ofiara mężczyzny. Wieszana, poddawana torturom, ścinana. Stojąca ze ściśniętymi kolanami. Klęcząca, przysiadająca na piętach, ze związanymi z tyłu rękami. Na czworakach. Skulona na podłodze. Kobiety w pozornie beztroskiej scenerii wycieczkowego statku są brankami, niewolnicami. Na plażach, we wnętrzach – są przedmiotem władzy mężczyzn. Obnażone.

Mężczyźni są zawsze ubrani, w garnitury lub stroje trenerów w cyklu prac przedstawiających sportsmenki. Ubiór oznacza władzę - trener jest także oprawcą. W Tajemnicy narzeczonych ona jest rozebrana, on ubrany. Beatrix Cenci jest gilotynowana przez katów w garniturach i krawatach.

Mówił: w Boga jest prawie w ogóle niemożliwie wierzyć. W diabła musi się wierzyć, bo się go dotyka na co dzień. Cala tragedia zwierzęcej i ludzkiej egzystencji, tragedia przyrody – to są jawne rządy szatana i upadłych aniołów.

Wychodzimy z M. w rozświetloną lubelską noc. Wiesz, mówi, wolę muzykę od malarstwa. Bach przybliża mnie do Boga. A mnie Cohen, mówię. Zwłaszcza jego ostatnia płyta, prawda? Właściwie Cohen i Nowosielski mieli wiele wspólnego, zgadzamy się. Grzesznicy, poszukujący Boga.

niedziela, 12 marca 2017

Majowy poranek w Vannes







Ta podróż trwała bardzo krótko, więc na Vannes mieliśmy ledwo chwilę. Tyle by spojrzeć na mury i przejść uliczkami, dopiero budzącymi się do życia.



































Vannes liczy sobie bez mała 2 tysiące lat. Szczęśliwie fortyfikacje zachowały się w dobrym stanie.


















Tego dnia trwały obchody beatyfikacji Marii Mole, zwanej Matką od świętego Ludwika.  Po śmierci męża na gilotynie w czasie rewolucji  założyła Pobożne Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Ludwika.




Takie sceny we Francji? Chyba już tylko w Bretanii...

Miasteczko barwne i spokojne. 






Wracamy do samochodu. Czas ruszać dalej.