Do
krakowskiego Muzeum Narodowego przyszłam dla jednego obrazu.
„Villa
dei Misteri” Jerzego Nowosielskiego nie dawała mi spokoju od
ostatniej wizyty. I oto jest.
Wyłania
się swoim ogromie z czerwonej ściany, w niuansach beżu i czerwieni
z kroplą granatu.
Siadam
przed nią. Spędzam z nią pół godziny, w ciszy - bo mało kto
zagląda przecież do galerii polskiej sztuki współczesnej.
Jak
brzmiałaby przełożona na muzykę? Jak Arvo Pärt?
Jak jego „Alina”
Willa
Tajemnic.
Jedna?
Osiem? Dziewięć?
Kim
są? Kim jest?
Nie
mogę do niej wejść, zbliżyć się do Tajemnicy.
Uświadamiam sobie, jak bardzo chciałabym móc to zrobić, gdy wchodzę w labirynt „Bez tytułu”
Co
zbudował w tym wnętrzu Leon Tarasewicz?
Las?
Labirynt?
Miraż?
Świątynię?
Iluzję?
Pułapkę?
Gabinet
luster?
„W
życia wędrówce, na połowie czasu...”
Jakie
pytania tu słyszę?
Czy
zbliżam się do tajemnicy?
Tu
barwy są słoneczne i radosne, żółcienie, oranże i jasna zieleń.
A
jednak jest tu obecny niepokój.
Czy
wchodząc w „Villę dei Misteri” byłabym równie daleka od
tajemnicy, jak jestem tu?
Tarasawicza pamiętam z lubelskiego Centrum Kultury, ale także z Zamku Ujazdowskiego w Warszawie. Nowosielskiego z wielkiej retrospektywy we Wrocławiu
OdpowiedzUsuń