Na tej fotografii jest mama i dziecko. Delfiny pręgobokie. Sfotografowałam je na Morzu Śródziemnym we wrześniu 2009. Należały do stada, które podążało za naszym małym statkiem. Bawiły się falami, wyskakiwały w górę i zawracały. Nie są tak odważne jak delfiny butlonosy, zachowują dystans. Były piękne.
Na rufie statku było kilka rodzin z upośledzonymi dziećmi. To były duże, może nawet dorosłe dzieci z ciężkimi upośledzeniami: na wózkach, niemówiące. Cieszyły się na widok delfinów. Wolnych i szczęśliwych. Patrzyliśmy na nie z zachwytem.
Ludzie chcą oglądać delfiny w delfinariach. Co czują na widok wytresowanego niewolnika? Ja czułabym wstyd. I gniew.
Ci ludzie twierdzą, że chodzi im o chore dzieci. Na statku wycieczkowym oprócz tych kilku ubogich i steranych życiem rodzin były rodziny z dziećmi: zdrowymi, wesołymi, ładnie ubranymi. Jak myślicie, ile z ich zbliżyło się do tych pierwszych?
Tak, macie rację. NIKT. Ławki wokół nas były puste. Jakby upośledzenie było zaraźliwe.
Ilu z obrońców delfinariów szermujących argumentem "chorych dzieci" naprawdę one obchodzą?
Czy w Polsce byłoby inaczej niż we Francji? Pracuję czasem z dorosłymi upośledzonymi.
WIEM. NIE MAM ZŁUDZEŃ.
Nie oszukujcie się, że chodzi o coś więcej niż o kasę i rozrywkę. Kosztem zwierząt.
Tak pięknych jak tych dwoje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz