Miałam szczeście tam być...
Ta
wystawa trwała tylko cztery tygodnie i obejmowała
600 prac osiemdziesięcioletniego wówczas artysty. Jerzy Nowosielski, jak to dobitnie ukazała warszawska
retrospektywa, był artystą od początku drogi twórczej dojrzałym i
konsekwentnym, wiernym kilku przewodnim tematom i obranej stylistyce,
w której nie ma nic zbędnego.
W
tę wystawę wchodziło się jak w labirynt, choć labiryntem nie była.
Sale Zachęty zabudowano tak, by prowadziły widza od prac wczesnych
ku późnym, choć nie obowiązywała tu ścisła chronologia, lecz
logika wewnętrzna.
Już obrazy dwudziestoparoletniego malarza są
pracami artysty świadomego swej drogi. Pojawiają się tematy, które
będą realizowane przez następnych kilkadziesiąt lat: portrety,
pejzaże, abstrakcje, akty. Z pozoru katalog zwykłych tematów
malarskich. Nie u Nowosielskiego – tutaj swoisty minimalizm, owa
wręcz brutalna stylizacja jest wyrazem zamysłu artysty, zamysłu w
miarę lat coraz bardziej świadomego i - dopiero gdy się ogląda te
obrazy w tak wielkiej ilości – coraz bardziej czytelnego, a przy
tym przerażającego.
Pod
koniec lat 50. w obrazach Nowosielskiego pojawiają się coraz
wyraźniejsze nawiązania do ikony. Charakterystyczny rysunek twarzy
i torsów, bliki na torsie i ramionach. Będą one widoczne już do
końca w obrazach artysty, także w zadziwiających czarnych
portretach i aktach. Z tradycji ikonopisania wywodzi się też sposób
kładzenia farby, a także zamiłowanie malarza do deski i tempery.
Rozwój
tego malarstwa w czasie – obrazy z wystawy są owocem niemal
sześćdziesięcioletniej pracy – to nie poszukiwanie formy, lecz
drążenie w głąb. Tak jakby forma od początku była gotowa i
tylko stopniowo się ujawniała. Szokiem jest wielka ściana
wypełniona pejzażami. Wybuch barwy: turkusy, szmaragdy, czerwienie.
Te obrazy - miedzy Nikiforem a abstrakcją - zdumiewają. Każdy z
osobna przykuwa wzrok, a tu współgrają ze sobą, atakują.
Wyszłam
z tej wystawy wstrząśnięta. Do tej pory widziałam w obrazach
Nowosielskiego piękno i mistycyzm. Teraz zobaczyłam to, o czym
wcześniej tylko czytałam w rozmowach z sędziwym artystą.
Obecność
zła.
Ofiarą
jest kobieta. Naga, spętana, często pozbawiona rąk. Niewolnica i
ofiara mężczyzny. Wieszana, poddawana torturom, ścinana. Stojąca
ze ściśniętymi kolanami. Klęcząca, przysiadająca na piętach,
ze związanymi z tyłu rękami. Na czworakach. Skulona na podłodze.
Kobiety w pozornie beztroskiej scenerii wycieczkowego statku są
brankami, niewolnicami. Na plażach, we wnętrzach – są
przedmiotem władzy mężczyzn. Obnażone.
Mężczyźni
są zawsze ubrani, w garnitury lub stroje trenerów w cyklu prac
przedstawiających sportsmenki. Ubiór oznacza władzę - trener jest
także oprawcą. W Tajemnicy
narzeczonych ona jest
rozebrana, on ubrany. Beatrix Cenci jest gilotynowana przez katów w
garniturach i krawatach.
Mówił: w
Boga jest prawie w ogóle niemożliwie wierzyć. W diabła musi się
wierzyć, bo się go dotyka na co dzień. Cala tragedia zwierzęcej i
ludzkiej egzystencji, tragedia przyrody – to są jawne rządy
szatana i upadłych aniołów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz