Ogród
klasztorny skąpany w ciepłym świetle Południa. Złotorude ściany
budynków, spalona słońcem ziemia, rodząca jednak krzewy, kępki
traw i drzewa; w głębi kilka smukłych palm. Tu i tam grupki ludzi,
mężczyźni we wschodnich strojach i zakonnicy, a także ptaki i
zwierzęta. Nad tym wszystkim jasne, spłowiałe niebo. Klasztorny
ogród zdaje się być obrazem raju.
Na
pierwszym planie mnisi. Biegną, uciekają przestraszeni. Biało
- czarne habity
rozwiewają się, jakby na ogród spadło stado rozbieganych srok
– pisze Ewa Bieńkowska. Tylko jeden, siwobrody starzec, stoi
spokojnie oparty na kosturze i wskazuje na swojego towarzysza, lwa.
To święty Hieronim.
Ten obraz z weneckiej Scuola di San Giorgio degli Schiavoni jest zapewne
najbardziej znanym i najpiękniejszym jego przedstawieniem.
Bieńkowska przywołuje Ruskina, urzeczonego obrazami Carpaccia: W
powietrzu o konsystencji dojrzałego owocu, z drobiazgową precyzją
szczegółów, z wyczuciem harmonii, naturalnie wprowadzonej w świat
przez spojrzenie, rozgrywają się sprawy, których znaczenie sięga
poza anegdotę: pewna koncepcja życia i śmierci, świętości i
łaski.
Ale
wróćmy do anegdoty. Pewnego dnia do klasztoru przyszedł kulejący
lew. Choć bracia uciekli, Hieronim wyszedł mu naprzeciw. Kazał
opatrzyć łapę, pokaleczoną przez ciernie. Wyleczony lew pozostał
w klasztorze. Do jego obowiązków należało wyprowadzanie na
pastwisko i pilnowanie osła, który nosił drzewo z lasu. Lew
zaprzyjaźnił się z osłem i spędzali wiele czasu razem. Zdarzyło
się jednak, że zmożony upałem lew zasnął, a kupcy,
przejeżdżający na wielbłądach, zabrali ze sobą osła. Lew
zbudziwszy się nie zobaczył towarzysza, więc rycząc chodził tu i
tam, a wreszcie nie znalazłszy go smutny wrócił pod bramę
klasztorną, ale ze wstydu nie śmiał jak zwykle wejść do środka
– mówi autor
Złotej legendy.
Posądzony początkowo przez braci o to, że zabił i zjadł osła,
okazał się niewinny i przejął na siebie obowiązki zaginionego
towarzysza. Cała sprawa nie dawała mu jednak spokoju, aż pewnego
dnia dostrzegł swojego przyjaciela prowadzącego karawanę kupców
na wielbłądach. Lew
tedy poznawszy osła ze strasznym rykiem rzucił się na nich i
wszystkich ludzi zmusił do ucieczki, po czym nie przestając ryczeć
i tłukąc ogonem w ziemię pognał przerażone wielbłądy wraz z
całym ich ładunkiem do klasztoru – pisze
dalej Jakub de Voragine. Wróciwszy lew
zaczął jak poprzednio biegać wesoło po klasztorze, kłaść się
przy nogach poszczególnych braci i machać ogonem, jakby prosił o
przebaczenie winy, której nie popełnił.
Skruszeni kupcy błagali o darowanie przewinienia i obiecali
rokrocznie składać klasztorowi w darze pół bańki oleju.
Ta
urocza legenda tak się zrosła z osobą świętego Hieronima, że
przestaje mieć znaczenie jej autentyczność. W naszej świadomości
świętemu zawsze towarzyszy lew. Siedzi u jego stóp, gdy ten pisze,
stojąc przy pulpicie. Niewątpliwie obaj zasłużyli na tak
szlachetne towarzystwo.
Kim
był ów święty, tak ważny dla naszej kultury? Uczony i pisarz,
jeden z patronów europejskiej literatury.
Urodził
się w Strydonie, w Dalmacji. Zdobył gruntowne wykształcenie, był
miłośnikiem Platona i Cycerona. Namiętnie czytywał autorów
starożytnych, bo nie
podobało mu się niestaranne
wysłowienie proroków.
Zdarzyło się pewnej nocy w Wielkim Poście, że zapadł na
gwałtowna febrę i był niemal umierający; wówczas to stanął
przed Sędzią i zapytany, jakiego jest wyznania, odrzekł, że jest
chrześcijaninem. Lecz
Sędzia na to: Kłamiesz – powiada – cyceronianinem jesteś, nie
chrześcijaninem, bo gdzie skarb twój, tam serce twoje.
Chłostany przez Pana, przysiągł wyrzec się świeckich ksiąg i
obolały od zadanych razów wrócił do życia. Odtąd z zapałem
czytał święte księgi i byłby zapewne został papieżem, gdyby
nie zawistni mnisi, którym wytykał swawolę. Ci próbowali go
skompromitować, podrzucając mu do celi niewieścią szatę. Wówczas
Hieronim wyjechał do Grzegorza z Nazjanzu, u którego studiował
teologię, by po jakimś czasie udać się na pustynię. Spędził
tam cztery lata.
Doświadczenie
pustyni jest czymś fundamentalnym. Pokutą i poszukiwaniem. Myliłby
się ten, kto sądziłby, że na pustyni odnajduje się spokój. Nie
od razu. Wyzwaniem jest nie tylko post, zredukowanie możliwości
zaspokajania elementarnych potrzeb. Prawdziwa walka rozgrywa się w
samym człowieku – choć malarze, jak choćby Bosch, uzewnętrzniali
ją w postaci zjaw i potworów.
Tak
przygotowany Hieronim powrócił do świata. Zgromadził wokół
siebie uczniów i resztę życia spędził na pracy i pokucie. Nie
jadł aż do nieszporów. Do
takiego na koniec doprowadził się wycieńczenia, że leżąc na
posłaniu wyciągał ręce i przy pomocy sznura przewieszonego przez
belkę sam podciągał się do góry, aby móc uczestniczyć w
służbie Bożej spełnianej w klasztorze.
Spędził
w klasztorze wiele pracowitych lat. Tu powstało najważniejsze jego
dzieło, łaciński przekład Pisma Świętego – Wulgata – opracowany w
oparciu o oryginalne teksty greckie i hebrajskie oraz wcześniejsze
przekłady. Ten wielki biblista pozostawił także komentarze do
poszczególnych ksiąg Pisma, traktaty ascetyczne, bogatą
korespondencję oraz dzieło O
znakomitych mężach.
Wróćmy
na koniec do Carpaccia. Znów jesteśmy w tym samym klasztorze, lecz
widzianym z innej strony. Na pierwszym planie, na marach, spoczywa
ciało świętego Hieronima. Jest drobne, wychudłe, maleńkie, zdaje
się nic nie ważyć. Otaczają je klęczący mnisi o pochylonych
głowach. W głębi podwórza toczy się codzienne życie klasztoru,
ludzie rozmawiają, pracują. Jest tam i lew, i osioł.
To
jest ubogi pogrzeb. Bez trumny, w milczeniu, bez mów pożegnalnych.
Kiedy zmarły spocznie w grobie – a wedle autora Złotej
legendy przygotował
go sobie w wejściu do
groty, w której Pan spoczywał –
mnisi rozejdą się do swoich zajęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz