niedziela, 11 maja 2014

Święty Hieronim - patron bibliotekarzy i bibliofilów




Ogród klasztorny skąpany w ciepłym świetle Południa. Złotorude ściany budynków, spalona słońcem ziemia, rodząca jednak krzewy, kępki traw i drzewa; w głębi kilka smukłych palm. Tu i tam grupki ludzi, mężczyźni we wschodnich strojach i zakonnicy, a także ptaki i zwierzęta. Nad tym wszystkim jasne, spłowiałe niebo. Klasztorny ogród zdaje się być obrazem raju.
Na pierwszym planie mnisi. Biegną, uciekają przestraszeni. Biało - czarne habity rozwiewają się, jakby na ogród spadło stado rozbieganych srok – pisze Ewa Bieńkowska. Tylko jeden, siwobrody starzec, stoi spokojnie oparty na kosturze i wskazuje na swojego towarzysza, lwa. To święty Hieronim.
Ten obraz z weneckiej Scuola di San Giorgio degli Schiavoni jest zapewne najbardziej znanym i najpiękniejszym jego przedstawieniem. Bieńkowska przywołuje Ruskina, urzeczonego obrazami Carpaccia: W powietrzu o konsystencji dojrzałego owocu, z drobiazgową precyzją szczegółów, z wyczuciem harmonii, naturalnie wprowadzonej w świat przez spojrzenie, rozgrywają się sprawy, których znaczenie sięga poza anegdotę: pewna koncepcja życia i śmierci, świętości i łaski.

Ale wróćmy do anegdoty. Pewnego dnia do klasztoru przyszedł kulejący lew. Choć bracia uciekli, Hieronim wyszedł mu naprzeciw. Kazał opatrzyć łapę, pokaleczoną przez ciernie. Wyleczony lew pozostał w klasztorze. Do jego obowiązków należało wyprowadzanie na pastwisko i pilnowanie osła, który nosił drzewo z lasu. Lew zaprzyjaźnił się z osłem i spędzali wiele czasu razem. Zdarzyło się jednak, że zmożony upałem lew zasnął, a kupcy, przejeżdżający na wielbłądach, zabrali ze sobą osła. Lew zbudziwszy się nie zobaczył towarzysza, więc rycząc chodził tu i tam, a wreszcie nie znalazłszy go smutny wrócił pod bramę klasztorną, ale ze wstydu nie śmiał jak zwykle wejść do środka – mówi autor Złotej legendy. Posądzony początkowo przez braci o to, że zabił i zjadł osła, okazał się niewinny i przejął na siebie obowiązki zaginionego towarzysza. Cała sprawa nie dawała mu jednak spokoju, aż pewnego dnia dostrzegł swojego przyjaciela prowadzącego karawanę kupców na wielbłądach. Lew tedy poznawszy osła ze strasznym rykiem rzucił się na nich i wszystkich ludzi zmusił do ucieczki, po czym nie przestając ryczeć i tłukąc ogonem w ziemię pognał przerażone wielbłądy wraz z całym ich ładunkiem do klasztoru – pisze dalej Jakub de Voragine. Wróciwszy lew zaczął jak poprzednio biegać wesoło po klasztorze, kłaść się przy nogach poszczególnych braci i machać ogonem, jakby prosił o przebaczenie winy, której nie popełnił. Skruszeni kupcy błagali o darowanie przewinienia i obiecali rokrocznie składać klasztorowi w darze pół bańki oleju.
Ta urocza legenda tak się zrosła z osobą świętego Hieronima, że przestaje mieć znaczenie jej autentyczność. W naszej świadomości świętemu zawsze towarzyszy lew. Siedzi u jego stóp, gdy ten pisze, stojąc przy pulpicie. Niewątpliwie obaj zasłużyli na tak szlachetne towarzystwo. 


Kim był ów święty, tak ważny dla naszej kultury? Uczony i pisarz, jeden z patronów europejskiej literatury.
Urodził się w Strydonie, w Dalmacji. Zdobył gruntowne wykształcenie, był miłośnikiem Platona i Cycerona. Namiętnie czytywał autorów starożytnych, bo nie podobało mu się niestaranne wysłowienie proroków. Zdarzyło się pewnej nocy w Wielkim Poście, że zapadł na gwałtowna febrę i był niemal umierający; wówczas to stanął przed Sędzią i zapytany, jakiego jest wyznania, odrzekł, że jest chrześcijaninem. Lecz Sędzia na to: Kłamiesz – powiada – cyceronianinem jesteś, nie chrześcijaninem, bo gdzie skarb twój, tam serce twoje. Chłostany przez Pana, przysiągł wyrzec się świeckich ksiąg i obolały od zadanych razów wrócił do życia. Odtąd z zapałem czytał święte księgi i byłby zapewne został papieżem, gdyby nie zawistni mnisi, którym wytykał swawolę. Ci próbowali go skompromitować, podrzucając mu do celi niewieścią szatę. Wówczas Hieronim wyjechał do Grzegorza z Nazjanzu, u którego studiował teologię, by po jakimś czasie udać się na pustynię. Spędził tam cztery lata.
Doświadczenie pustyni jest czymś fundamentalnym. Pokutą i poszukiwaniem. Myliłby się ten, kto sądziłby, że na pustyni odnajduje się spokój. Nie od razu. Wyzwaniem jest nie tylko post, zredukowanie możliwości zaspokajania elementarnych potrzeb. Prawdziwa walka rozgrywa się w samym człowieku – choć malarze, jak choćby Bosch, uzewnętrzniali ją w postaci zjaw i potworów.
 
Tak przygotowany Hieronim powrócił do świata. Zgromadził wokół siebie uczniów i resztę życia spędził na pracy i pokucie. Nie jadł aż do nieszporów. Do takiego na koniec doprowadził się wycieńczenia, że leżąc na posłaniu wyciągał ręce i przy pomocy sznura przewieszonego przez belkę sam podciągał się do góry, aby móc uczestniczyć w służbie Bożej spełnianej w klasztorze.
Spędził w klasztorze wiele pracowitych lat. Tu powstało najważniejsze jego dzieło, łaciński przekład Pisma Świętego – Wulgata – opracowany w oparciu o oryginalne teksty greckie i hebrajskie oraz wcześniejsze przekłady. Ten wielki biblista pozostawił także komentarze do poszczególnych ksiąg Pisma, traktaty ascetyczne, bogatą korespondencję oraz dzieło O znakomitych mężach.
 


Wróćmy na koniec do Carpaccia. Znów jesteśmy w tym samym klasztorze, lecz widzianym z innej strony. Na pierwszym planie, na marach, spoczywa ciało świętego Hieronima. Jest drobne, wychudłe, maleńkie, zdaje się nic nie ważyć. Otaczają je klęczący mnisi o pochylonych głowach. W głębi podwórza toczy się codzienne życie klasztoru, ludzie rozmawiają, pracują. Jest tam i lew, i osioł.
To jest ubogi pogrzeb. Bez trumny, w milczeniu, bez mów pożegnalnych. Kiedy zmarły spocznie w grobie – a wedle autora Złotej legendy przygotował go sobie w wejściu do groty, w której Pan spoczywał – mnisi rozejdą się do swoich zajęć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz