KOLEDZY I KOLEŻANKI
Dobre maniery wyniesione z
rodzinnego gniazda okazały się bardzo przydatne. Puma chętnie
zawierał znajomości i nie wszczynał bójek. Kolegował się z
rówieśnikami – wesołym mieszańcem Dafim oraz rudym seterem
Oskarem. Te dwa psy czasem były puszczane wolno i cala trójka
potrafiła nieźle dokazywać. „Banda” biegała po osiedlu,
szukając okazji do zabawy. Zdarzało się, że gdy szłam na spacer
z Pumą, dwaj koledzy przyłączali się do nas i zamiast jednego
miałam trzy psy. Nasza okolica była wtedy miejscem dość
bezpiecznym, na tyle odległym od ruchliwych ulic, że młode
zwierzaki nie próbowały się tam zapuszczać. Przynajmniej na
razie, toteż zdarzało się, że zostawiałam pieska na dworze bez
dozoru.
Z
suczek jego ulubienicą – z wzajemnością - była Kora, owczarek
niemiecki. Ilekroć
się spotykali, okazywali sobie czułość, pod koniec jej życia już
jako starsi państwo, delikatnie całując się po uszach. Na
odchodnym Kora obdarzała Pumę przez ramię powłóczystym
spojrzeniem. Była pełną uroku damą. Kiedy miała kilkanaście
lat, zachorowała na nerki i zmarła.
Puma zdumiewał nas swoja
gościnnością i przyjacielską naturą. Suczki z osiedla bardzo go
lubiły, to samo można powiedzieć o większości psów. Gdy dorósł,
z niektórymi zaczął rywalizować, ale do końca życia był
serdeczny wobec mniejszych od siebie. Lubił małego, płowego
Filipa, uosobienie serdeczności, i rozrabiakę Ramzesa, czarno –
białego jak jego mama. Nawet gdy poszło o suczkę, rzadko
dochodziło do ostrzejszej rozprawy.
Na naszym rozległym osiedlu psy
czasem się gubią, zdezorientowane i przestraszone przez nadchodzącą
noc. Takich nowo poznanych kolegów mój pies kilkakrotnie
przyprowadzał do domu na kolację i nocleg. Raz był to czarny
pudel, innym razem rudy spaniel. Rano bez trudu odnajdywały drogę
do domu.
Mała suczka kręcąca się
przed naszym domem na pewno miała jakichś właścicieli, ale nikt
jej nie wyprowadzał, po prostu wypuszczali ją z mieszkania.
Brązowa, beżowo podpalana, o puszystych, trójkątnych uszkach i
roześmianym pyszczku. Polubili się z Pumą i już wkrótce zaczęły
się wizyty w naszym domu. Drapanie do drzwi: „proszę pani, czy
Puma może wyjść?” Za kwadrans wracali oboje, spragnieni; mała
zjadała Pumowe śniadanie, czekające w misce na czarną godzinę.
Była towarzyska, nie bała się ludzi i chętnie przyjmowała nasze
pieszczoty, wchodziła na kolana. Po chwili oboje znów uznawali, że
czas pobiegać... Zostawała u nas do późna, ale nigdy na noc –
kiedyś poszłam za nią na górę, by sprawdzić, gdzie mieszka, ale
nie pozwoliła na to. Aż zniknęła nam z oczu.
Rok później spotkałam znajomą
dziewczynę z małym pieskiem. Zwierzak zachowywał się, jakby mnie
znał, pozwalał się pieścić, okazywał radość ze spotkania.
-To dziwne, ona nie ufa ludziom,
jest pani pierwszą osobą, której pozwala się głaskać.
Tak, to była ona: mała
przyjaciółka Pumy, oddana do schroniska, kiedy była w ciąży. Po
urodzeniu szczeniąt wybrali ją dobrzy ludzie. Czasem ją spotykałam
– była szczęśliwa.
INNE ZWIERZĘTA
Było to w Kazimierzu. Poszliśmy
na daleki spacer, w górę Wąwozem Małachowskiego, potem wśród
pól i przez las. Pies został z tyłu. Obejrzeliśmy się. Stał
wpatrzony w coś w ścianie wąwozu, zafascynowany, napięty. Nie
zdążyliśmy zareagować, gdy szybko pochwycił to w pysk, równie
szybko wypluwając i odskakując jak oparzony. Jego kudłatą mordkę
wykrzywił grymas obrzydzenia. To była ropucha! Przez resztę drogi
trzymał się od nas z daleka, jakby coś zbroił; minę miał
nieszczęśliwą. Obrzydliwy smak ropuszego śluzu jeszcze długo
dawał się we znaki. Od tej pory nie wziął do pyszczka żadnego
płaza. Małe żabki płoszył i patrzył ciekawie, jak skaczą do
wody. Większe żaby i ropuchy omijał, udając, że ich nie widzi.
Pierwszej wiosny z nami Puma był
rocznym psem, pełnym energii, zwinnym i silnym. Młode wróble
uczyły się latać i nieraz lądowały na trawie, by odpocząć.
Puma był szybszy od ptaszka – chwycił go w pyszczek. Ptasia mama
z krzykiem krążyła nad psem. Zaraz też pojawiło się całe
stado, oburzone tym aktem przemocy, lecz bezsilne wobec wroga. Moje
wołania nie przyniosły rezultatu, piesek uciekał, zachowując
bezpieczną odległość, po czym wypuszczał ptaszka, rannego, żeby
za chwilę wziąć go znów do pyska. Bawił się nim jak kot myszką,
i o to właśnie chodziło – o zabawę. Nie zabił wróbelka. Kiedy
mu go odbierałam, ptak jeszcze żył, ale nie miał szans. Tej
wiosny pies zabił jeszcze jednego wróbla – gdy podrósł, nie
był już taki szybki i zwinny, więc polowania się skończyły.
ZAPACH PSA
Było to zimą, w dzień
słoneczny i mroźny – wybrałam się z koleżanką i Pumą na
Górki Czechowskie. Lekko pofałdowany obszar, tu i ówdzie z kępami
krzewów, porośnięty bogactwem kwiatów i traw, zmieniający się
co chwila w rytmie wolnej od ingerencji człowieka przyrody, jest
środowiskiem unikatowym, ale i – od czasu, kiedy przestał pełnić
funkcję poligonu - kością niezgody. Spór o to, czy go chronić,
czy też zagospodarować budując centrum handlowe i park rozrywki,
trwa od lat.
Tymczasem jest terenem
spacerowym dla odważnych (miały tu miejsce i gwałty, i pogryzienia
przez psy), a dla niektórych wysypiskiem śmieci.
W zasięgu wzroku nie było
żadnych niebezpiecznych psów, toteż Puma biegł luzem, węsząc tu
i tam. Odbiegł na chwilę.
-Popatrz, jak on się ładnie
tarza – powiedziała koleżanka.
Robił to z widoczną rozkoszą
i zaangażowaniem. Z odległości kilkunastu metrów poczułyśmy
silną woń padliny. A gdyby nie mróz? Pies szedł za nami w sporej
odległości, z poczuciem winy wypisanym na pysku. Dwie kąpiele nie
wystarczyły...
Czy chciał jakoś pachnieć? Bo
na co dzień nie pachniał psem, lecz delikatnie i słodko, jak
zabawka. Mięciutka sierść i woń jakby subtelnych perfum. Tylko po
kąpieli, jeszcze wilgotny, Puma pachniał jak mokry pies.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz