piątek, 12 września 2014

Pamiętasz? Fragmenty (2)

Magda przyjechała do portu w Nyneshamn z „sąsiadem”, jak go przedstawiła, Svenem. Jasnowłosy, w pogniecionym, ale czystym podkoszulku i dżinsach. Nieśmiały uśmiech.
- Poznaliśmy się biegając w parku, czasem jeździmy na wycieczki rowerowe, ale nic poza tym - uprzedziła. - Zobaczysz, jak tu pięknie. Sven obiecał, że pożyczy dla ciebie rower.
Jadą drogą wśród lasów, to znów mijają rozległe zabudowania przemysłowe. Uderzająca czystość i porządek. Wydaje się, że nawet fabryki żyją w harmonii z naturą. Jasne światło poranka przebija się przez lekką mgiełkę, lecz za chwilę chmury zakrywają słońce.
- A jak w pracy? - pyta Olga.
- Idę jak burza, świetna aparatura. Profesor dał mi wolną rękę.
- Towarzystwo?
- Wiesz, oni tu raczej zachowują dystans. Nie zapraszają do domów. Raz zaprosili mnie profesorostwo, więc się zrewanżowałam, a z kolegami chodzi się do kantyny na lunch, i tyle - wzrusza ramionami Magda.
- Mężczyźni? Skoro ten tutaj to tylko sąsiad - nie daje spokoju Olga.
- Nic ci nie powiem - śmieje się Magda. - Chyba że mnie upijesz.

Magda. Wielkie, ciemne włosy, tańczące wokół głowy. Oczy brązowe ze złotymi refleksami. Mlecznomiodowa skóra, która w słońcu Południa szybko ciemnieje, ale tu zachowuje blask. Niewidoczny makijaż, srebrne cienkie bransoletki na przegubach, maleńki zegareczek. Olga to niemal jej negatyw, z jasnymi, prostymi włosami. Rusałka o zielonych oczach.

Dom, w którym mieszka Magda, to hotel dla naukowców. Zbudowany w centrum Sztokholmu, przy jednej z przelotowych ulic, nieco na uboczu. Półkolisty budynek otaczający duży dziedziniec. Niewielu Polaków, tylko jedna rodzina z dziećmi.
- Żyjemy tu anonimowo, znam zaledwie parę osób. Tutaj obcy ludzie mówią ci „cześć”, nie udają, że jesteś powietrzem, jak to bywa u nas. Niewiele z tego wynika, ale jakoś przyjemniej żyć.

Więc jestem wreszcie na Zachodzie. Nie powinnam tu być, bo mnie zwyczajnie na to nie stać, ale dzięki przyjaciółce mogę udawać turystkę, nie muszę pracować, mogę sobie spacerować po mieście, oglądać wystawy i próbować zapomnieć... boli, nawet jego imię boli...

Niewielki pokój z aneksem kuchennym i łazienką Magda zamieniła w dom. Kolorowe świece i serwetki na stole, zdjęcie mamy z psem.
- Gdyby mnie tak nie gnało po świecie, miałabym gromadę zwierzaków. Biedny Łajdus, kiedy przyjeżdżam, nie wierzy własnym oczom. Muszę się do niego odezwać, żeby mnie poznał - mówi Magda. - Sven, czy mógłbyś zrobić nam drinki? A może piwo?
Wysoki, postawny i małomówny, Sven ożywia się, zadowolony, że wreszcie go dostrzeżono. Krząta się wyjmując z lodówki piwo, napełniając szklanki. Pijąc rozmawiają o Polsce, strajkach, wiecznych brakach w zaopatrzeniu. Magda gotuje makaron, robi szybki sos z pomidorów, czosnku i oliwy.
Po kolacji Sven żegna się niechętnie, Magda go nie zatrzymuje. Olga serdecznie dziękuje za pomoc. Zobaczą się jutro.
Wieczorem, gdy we dwie siedzą na balkonie sącząc drinki, Magda wkłada do radiomagnetofonu kasetę ABBy z przebojami ich bułgarskich wakacji.
- A pamiętasz, jak się zgubiłyśmy na polu kukurydzy?

Magda była ostatnio pochłonięta swoimi sprawami: badaniami w tajemniczej, niedostępnej dla profanów dziedzinie biologii, seminariami, stypendiami, podróżami tu i tam. Dzięki tym wyjazdom i wiążącym się z nimi zarobkom mogła ignorować uciążliwość życia w Polsce: kolejki, kombinacje z kartkami na żywność, puste sklepy. Oszczędnie gospodarując pieniędzmi, ubierała się na wyprzedażach w Berlinie i Paryżu, w Polsce żyjąc tak, jakby wpadła tylko na chwilę: podejmując przyjaciół egzotycznymi potrawami i opowieściami o świecie. Niezrównana pani domu, motyl sprawiający wrażenie, że zaraz odleci - i tak było, w pół dnia pakowała walizkę („mam taki system, że wszystko mi się mieści”) i odwożona przez kogoś ze znajomych na Okęcie znikała na jakiś czas dzięki dobrodziejstwu służbowego paszportu.

- Nie masz ochoty zostać? - pyta Olga. - Przecież bez trudu znalazłabyś pracę na uczelni.
- To wszystko tylko tak ładnie wygląda, Oleńko. Póki jestem gościem, są mili, bo nie stanowię dla nich konkurencji. Ale gdybym chciała zostać? O, to byłby kłopot. Nie byliby zachwyceni.
- A Stany?
- Myślałam o tym. Z zawodowego punktu widzenia to byłoby rozsądne. Ale chyba nie umiałabym tam żyć. Byłam, widziałam, czułam się jak na Księżycu - wzdycha Magda. - Odżywam w Polsce, chociaż jest ciężko. Imprezy do rana, ale i ważne rozmowy. Kiedy tu jestem, bardzo mi tego brak. Próbowałam z nimi, i wiesz co? Smutek i klęska. Jesteśmy z innych planet.
- Na czym właściwie polega problem?
- Trudno to wytłumaczyć inaczej niż różnicą kultur. Ich bawi co innego, inne mają zwyczaje. Jak cię zaproszą na kolację, twoja porcja jest ściśle odmierzona, ciastka na deser wyliczone. Nie wiem, może to lepsze niż nasz polski zwyczaj nakłaniania gości do jedzenia, ale czuję się nieswojo.
Magda wstaje, sięga po puste szklanki.
- Zrobię jeszcze drinka, dobrze, że przywiozłaś Wyborową. Sprawdzali cię?
- Niestety. Gdybym miała drugą butelkę, przepadłaby.
- Mówiłam ci, oni mają bzika na tym punkcie. Pokażę ci sklep z alkoholem. Ceny nie z tej ziemi - podaje Oldze szklankę napełnioną sokiem pomarańczowym z wódką i lodem.
- Na pohybel - wznoszą toast .
- A ty - pyta nagle Magda - dlaczego nie chciałaś jechać z Konstantym?
- Co bym tam robiła, polonistka ze szkolną angielszczyzną? Co poza sprzątaniem domów ma mi do zaoferowania amerykański raj? - ironizuje Olga.
- Nie przesadzaj, jesteś zdolna, szybko nauczyłabyś się języka i jakiegoś sensownego zawodu.
- Kiedy ja lubię pracę w szkole, wyobraź sobie. Mam świetne dzieciaki. Jest też inny powód. Kochałam Konstantego, nadal go chyba kocham, ale już od dawna nie byłam z nim szczęśliwa. Gdybym wyjeżdżała, zrobiłabym to dla niego. A nie chciałam już nic dla niego robić i myślę, że on przyjął to z ulgą.
- No tak, obie mamy powody, żeby wracać. Kiedy tu jestem, tęsknię za domem jak pies, za to pierwsze pół godziny na ojczystej ziemi sprawia, że mam ochotę uciekać. Urzędnicy, którzy skwapliwie korzystają z tej odrobiny władzy, jaką im dano, obezwładniające chamstwo, bure ulice i cała reszta. Jeśli zapomnę tutaj zaopatrzyć się w podpaski, muszę przekupić panią z apteki kawą z Peweksu. Ale, do diabła, zebrało nam się na smutki! Jutro wrócę wcześniej z pracy, pojedziemy na wycieczkę rowerową, jeśli chcesz. A teraz spać, rany, już po północy!


W poniedziałkowy poranek Olga nawet nie słyszy, kiedy Magda wychodzi z domu. Ćwierkanie wróbli i promienie słoneczne przenikające przez jasne, płócienne zasłony budzą ją o 10.00. Wychodzi na balkon. Po trawniku, okalającym wewnętrzny, półkolisty dziedziniec, kica zając. W niewielkim brodziku pływają kaczki krzyżówki. Olga uśmiecha się do siebie i świata.
Na stole klucze i kartka od Magdy: „Będę o trzeciej.” Po kąpieli, z herbatą i tostami z dżemem siada na balkonie. Z nieodległej ulicy słychać szum samochodów, klaksony, ale tutaj panuje spokój, w opuszczonej piaskownicy nikt się teraz nie bawi. Przez uchylone okna dobiegają odgłosy porannych porządków, ale w większości mieszkań panuje cisza. Ludzie, którzy tu mieszkają, przyjechali do pracy. Tylko nieliczni są z rodzinami.

Olga ubiera się w białe spodnie, wzorzyste poncho. Za hotelem rozciąga się niewielki park, ścieżki prowadzą w stronę wody, do portu jachtowego. Drzewa, małe brązowe domki, pomost nad wodą. Kaczki podpływają do brzegu. Starszy mężczyzna idzie z psem, spuszcza go ze smyczy: zwierzak pędzi do ogrodzonej żelaznym płotkiem, wysypanej kamykami „psiej ubikacji”. Po chwili wraca merdając ogonem i zaczyna szczekać na kaczki.

Zanim wróci Magda, risotto będzie gotowe.
- O, coś tu pachnie! Risotto? - zagląda pod pokrywkę.
- No cóż, dyżurne danie moich prywatek.
- Oczywiście, pamiętam. Chłopaki nadal zmiatają każdą ilość?
- Jasne. Piotruś wylizuje garnek.

- Wiesz, że dopiero teraz przypomniałam sobie o istnieniu Konstantego. Od rana nie poświęciłam mu ani jednej myśli - zdumiewa się Olga.
- Będziesz uleczona, córko, uwierz mi - puentuje Magda, wznosząc toast szklanką soku pomidorowego.

Rowerem po bocznych drogach, najpierw przez osiedle wieżowców, obok ładnej parterowej szkoły, mijając port jachtowy i kąpielisko trafiają do dzielnicy domków jednorodzinnych, całkiem niepodobnych do tych w Polsce. Pomalowane na czerwonobrązowo, w rozległych ogrodach. Duże, czyste okna bez zasłon, za to pełne kwiatów i lamp, które w zapadającym zmierzchu oświetlają drogę.
Zmęczeni lądują w hotelu, Sven robi drinki, siada w fotelu wyciągając długie nogi.
- Co tak pachnie? - pyta zaintrygowany. W W piecyku odświeża się razowiec przywieziony z Polski, do tego smalec ze skwarkami i kiszone ogórki, przysłane przez mamę Magdy. Sven pochłania pół bochenka.

Na niebie szaleństwo kolorów, zorza na zachodzie blednie powoli i długo jeszcze pozostaje jasnoróżową smugą, gdy wypędzeni z balkonu przez chłód wieczoru siedzą w pokoju we troje, słuchając The Doors. Kiedy Sven wychodzi, Magda spogląda na Olgę.
- Co o nim sądzisz?
- Milusi.
- Ale serduszko nie pika – wzrusza ramionami Magda .
- Szkoda. Dobry chłop.
- Z mojego punktu widzenia ma istotną wadę. Jest organicznie niezdolny do flirtu. Chyba nie ma pojęcia, czemu miałby służyć. Jeśli ludzie się lubią i chcą być razem, po co to komplikować. Jest przekonany, że gdybym go chciała, powiedziałabym mu o tym. On ze swej strony zrobił tyle, ile trzeba: zainteresował się mną i dał mi to do zrozumienia.
- Taka tutejsza specyfika?
- Chyba produkt uboczny rewolucji seksualnej.
- A pamiętasz - śmieje się Olga - tych Szwedów w Unii, w kawiarni? Tych, co się tak głośno zachowywali?
- A ty się na nich gapiłaś.
- Świnio, nie gapiłam się, tylko spojrzałam z oburzeniem, bo przeszkadzali nam w rozmowie.
- I jeden podszedł, żeby się z tobą umówić.
- No i nie mógł zrozumieć, że nie chcę z nim rozmawiać.
- Chłopu naprawdę było przykro. Jak mogłaś? Był całkiem do rzeczy.
- Spadaj na drzewo. Mogłaś go sobie wziąć - oburza się Olga.
- Ale on chciał ciebie.
- Akurat, wziął nas za kurewki. Od tej pory nie chodzę do Unii.

Światło Sztokholmu, zimne światło i przejrzyste powietrze Północy. Woda i powietrze lekkie i jasne w słoneczne dni, kiedy indziej ciężkie i nasycone wilgocią. Choć jest sierpień, pogoda płata figle. Poncho Izy, które dała Oldze na podróż, bardzo się przydaje.
- Weź jeszcze tę torebkę, pasuje do całości.
- A ty, co będziesz nosić ?
- Dam sobie radę, nie marudź. Bóg ci powierzył honor Polek, Oleńko.
Bóg mi powierzył honor Polek - myśli Olga, oglądając wystawy sklepowe - lecz ów honor miałby się lepiej, gdyby ceny w tym kraju były bardziej dostosowane do moich możliwości. Znajdę sposób i na to, będę kupować po jednej rzeczy, dziś majtki, jutro rajstopy, żeby nie włóczyć się jak podejrzany oglądacz z podszewką w kieszeniach, pożerający wszystko głodnym wzrokiem. 

_______________
OK, wiem, banalne do bólu. Czy to znaczy, że dzisiaj nie opisałabym tej historii?


© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz