niedziela, 14 września 2014

Pamiętasz? Fragmenty (4)

***
Otwieram pudełko z listami. Przez tyle lat nie odważyłam się go dotknąć. Przez tyle lat mówiłam sobie, że jestem szczęśliwa, a jeśli nawet nie szczęśliwa, to przynajmniej bezpieczna. Że już nigdy, nikomu nie pozwolę odebrać sobie spokoju.

Wyjmuję listy z kopert. Drobne litery, tak charakterystyczne. Te listy nie wyglądają jak listy. Bo to są wiersze. Nie wiem, czy to jest dobra poezja (powinnam wiedzieć, to mój zawód) i nic mnie to nie obchodzi.
Tak, jak płaczę nad Rilkem, płaczę nad tymi listami.
Łzy, łzy, które ze mnie wybuchają.
Moja śmierci, Murzynie, dźwigaczu
mego serca, trzymaj mnie pochylej,
by spłynęły...”

Pierwszy, znaleziony na wycieraczce (na odwrocie kartki ślad buta):
Olgo, czy nadal masz chęć zobaczyć skansen? Zadzwoń. J.

Kiedy dotarliśmy do skansenu, zmierzchało się i brama była zamknięta. Ale tuż obok zapraszało TIVOLI, wesołe miasteczko. Lubisz się bać? Zapewni ci to kolejka strachów. Gromada potworów przerazi cię nie na żarty. Szalona jazda ciemnym tunelem wśród dzikich wrzasków i wyłaniających się ze ścian straszydeł. I pierwszy pocałunek.

To nieprawda, że kiedy dzieje się coś wielkiego, nie zdajemy sobie z tego sprawy: ta chwila zmieni twoje życie. Już nigdy nie będziesz ta samą dziewczyną, czasem pełną goryczy, a czasem beztroską. To, co się teraz zaczyna, raz na zawsze cię odmieni. To, co się zdarzy, przeorze twoje życie jak tajfun, ale nawet gdybyś o tym wiedziała, teraz, kiedy wpatrzeni w siebie rozszerzonymi źrenicami trzymacie się za ręce, nawet gdybyś o tym wiedziała, nie cofnęłabyś się, bo już lecisz, lecisz i nawet jeśli spadanie budzi lęk, lot jest rozkoszą.

Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia...”

Potem wszystko potoczyło się z mocą i prędkością lawiny. Jedliśmy pizzę i piliśmy wino, i mówiliśmy, mówiliśmy, mówiliśmy. Moja toporna angielszczyzna w ciągu paru dni stała się językiem miłości. Nic nie zakłócało naszego szaleństwa, wszyscy byli przyjaźni, choć nie zawsze wyrozumiali. Kiedyś długo czekaliśmy na przystanku, całując się i przytulając. Przyglądał się nam z dezaprobatą młody Szwed. W końcu nie wytrzymał:
- Dlaczego jesteście tacy staroświeccy?
- Co?
- Staroświeccy!
Gdyby można było tak żyć w gorączce, w podróży, nieprzytomnie. Żyć tak, jak wtedy w Sztokholmie, w uniesieniu, zachwyceniu, bez świadomości czasu, łapiąc krótkie chwile snu między godzinami miłości.
Tak żyć...
Ale czy to jest możliwe? Psychicznie i fizycznie? Na dłużej?

- Gdzie mieszkasz we Francji?
- Strasbourg.
- Alzacja.
- Skąd wiesz? - błysk zaskoczenia.
- Chodziłam do szkoły. Opowiedz o swojej rodzinie.
- Kiedy byłem mały, ojciec pracował we Francji. Potem pojechaliśmy do niego. Miałem wtedy pięć lat. Niewiele pamiętam z dzieciństwa, z Sycylii. Jeden obraz; mam kilka lat, pokazuję na niebo, na lecący samolot i mówię: tata.
- Masz rodzeństwo?
- Tak, starszą siostrę i młodszego brata. Moja mama nie żyje, zmarła przed dwoma laty. Nie byłem przy niej wtedy, nie mogę sobie tego wybaczyć. Bardzo nas kochała - jego oczy wilgotnieją. - Z ojcem trudno się dogadać.
- Skoro urodziłeś się na Sycylii, to jesteś Włochem. Nie Jean, tylko Giovanni. Gianni. Mogę cię tak nazywać?
- Jeśli chcesz - śmieje się Jean.
- Więc mówisz także po włosku. I jeszcze? - nalega Olga.
- Po niemiecku.
- Co jeszcze powinnam o tobie wiedzieć, mądralo?

Tak, jest coś, co powinnam wiedzieć. Mireille.

Jak to dalej opowiedzieć? Kiedy nagle okazuje się, że niewiele można opisać, bo żyliśmy - żyłam -wtedy jak we śnie. Sztokholm, miasto na wodzie, ulice pełne ludzi, których nie dostrzegaliśmy. Wycieczka we czworo w mglisty, deszczowy dzień na archipelag. Mały parowiec krążył wśród wysp, wyłaniających się z wody jak widma. Niektóre całkiem spore, z osiedlami domków i niewielkimi przystaniami, inne - wielkie kamienie wystające z wody. Piknik na jednej z nich, gdzie wiatr szarpał sosnami i ocierał się o skały.
Popołudnie w Millesgarden, herbata w małej kawiarence z widokiem na rzeźby Millesa.
- Jestem szczęśliwa - powiedziałam.
Jean spojrzał na mnie ze zdumieniem i niedowierzaniem.
- Tak niewiele chcę od życia. Cieszę się z tego, że świeci słońce, jestem z tobą. Tutaj, z dala od domu, od tamtego życia. A ty nic nie rozumiesz.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dla niego niewiele znaczy nic. Że on pragnie wszystkiego, z zachłannością i bezwzględnością dziecka.

W jego pokoju. Czy wszystkie mieszkania mężczyzn wyglądają tak samo? Jakby za chwilę miał ktoś przyjść i posprzątać? Pozbierać rozrzucone koszule, umyć stojące w zlewie szklanki? Nieliczne przedmioty na wszelkich wyobrażalnych miejscach.
Na stole leży otwarta paczka z Francji. Jean trochę spłoszony.
- Mówiłem ci o Mireille, to moja koleżanka. Przysłała mi skarpetki i koszulę.
Podnoszę brwi, nic nie mówię. Gdy Jean znika w łazience, rzucam okiem na leżący obok list. Drobne, okrągłe kobiece pismo: „Je t’aime. Ton bonbon.”
Jeśli kłamiesz, to sprawa twojego sumienia. Ale ja chcę znać prawdę, choć nic od ciebie nie żądam, nawet nie oczekuję.
- Ona cię kocha.
Próbujesz zaprzeczać.
- Nie kłam, nie psuj tego, proszę .
Wtedy opowiadasz mi o swoim wieloletnim związku z tą dziewczyną. - Wyciągnęła mnie z narkotyków, miałem 17 lat, wiesz, jak to jest.
Nie wiem, jak to jest, ale słucham dalej.
- Jesteśmy ze sobą od dziewięciu lat, ale były też inne. Jakoś ciągle do siebie wracamy. Jej rodzina jest stamtąd, z Alzacji. Ale już nie jesteśmy w sobie zakochani.
- Ona cię kocha.
- O co ci chodzi?! Co to za przesłuchanie?! - wpadasz w złość, krzyczysz.
- Nie chcę, żebyś kłamał. Nie musisz. Nie zamierzam wchodzić miedzy ciebie i Mireille. Za kilka dni wyjeżdżam.
- Nie chcę kłamać. Po prostu nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Nie kocham jej. Kocham ciebie. Odejdę od niej. Powiem jej o nas.

Jak łatwo ukoić i gniew, i łzy.

Jest jak piękne, dzikie zwierzę, wolny we własnym ciele. Kocie ruchy. Pewne, celowe, miękkie. Nie waha się. To, co się dzieje, to instynkt pokoleń. Świat jest na zewnątrz. Świat jest za oknem. Docierają do nas głosy dzieci, odległy szum ulicy, promienie popołudniowego słońca. My, zwierzęta na wolności, jesteśmy gdzie indziej. W nozdrzach mamy woń traw sawanny, gorący wiatr. Słońce pali nam skórę. Stada antylop mogą przechodzić bezpieczne, teraz, gdy jest czas miłości. Kiedy mój pan i władca przytrzymuje mnie zębami za kark. To, co się dzieje, te znane od zawsze gesty, ten instynkt który nas prowadzi, pewnie, bez wahania, bez lęku. Spójrzcie na niego, jak się porusza, jak mięśnie grają pod skórą. Nie skrzywdzi mnie, jego celem jest miłość, włączenie się w ten odwieczny rytm seksu i narodzin. Jakże jest piękny i pełen gracji, gdy zawładnie nim pragnienie. Jakże jest silny i pełen mocy, gdy bezwzględnie dąży do spełnienia. Il gattopardo.

Zawrót głowy. Zamknięci we własnych ramionach, bez poczucia czasu. Kiedy mówię: muszę iść - zaklęcia, błagania, śmiech, w końcu przemoc: nie idź, zostań do rana. Ulegam, jestem gliną w jego rękach. Jestem wilgotną ziemią, uginającą się pod stopami siewcy. Czekam na deszcz, ulewę, która pochłonie, spłucze wszystko, pozostawiając nas nagich i czystych. To, co przeżywamy, zdarzyło się tylko nam, tylko my posiedliśmy tę tajemnicę. Mamy jej blask w oczach, bezwstydnie obnosimy się z nim przed światem.

Więc jak to jest? Miała być przygoda. Miało być kilka pięknych dni, chwila zapomnienia, a potem powrót do domu i wspomnienie, które pomaga żyć, pozwala marzyć... ale nie to, nie tak! Kiedy on mówi: Chcę z tobą być, na zawsze, jak to zrobić, jedź ze mną do Francji, kiedy ja mówię: Chcę mieć z tobą syna... lęk i olśnienie chwytają za gardło.

_____________________________
W odpowiedzi na pytanie, które wczoraj usłyszałam: nie, ten tekst nie powstaje teraz. Jest gotowy i kompletny od lat. Kilkunastu.


Łzy...  Rainer Maria Rilke „Urywek” w: „Poezje wybrane” w przekładzie Mieczysława Jastruna,  Wydawnictwo Literackie 1964  s.238  

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz