KUGLARZE
Lecz
kimże są, powiedz, owi wędrowni linoskoczkowie,
ci
nieco jeszcze szybciej niż my mijający, których od rana
urabia,
k o m u, k o m u na uciechę
nigdy
niesyta wola? Skręca ich, rozkręca,
zwija,
rozwija, wywija nimi
podrzuca
ich w górę, łapie na nowo; jakby z naoliwionej
gładszej
strony powietrza spadają
na
zwiotczały do ich nieustannego
odbijania
się, coraz cieńszy dywan,
dywan
zagubiony we wszechświecie.
Tak
tłumaczy Mieczysław Jastrun Piątą
elegię
Rainera Marii Rilkego. Tekst – jeden z kamieni milowych
dwudziestowiecznej poezji. Z wielu pięter możliwych interpretacji
wybieram tę jedną, mi najbliższą.
Kim
są owi kuglarze? Przedstawieni na obrazie Picassa, zatrzymali się
na pustkowiu. Siłacz,
staruch, co już tylko gra na bębnie
–
twarzy
użyczył mu Guillaume Apollinaire.
Młody
mężczyzna, dwaj chłopcy, dziewczynka z koszem kwiatów. I kobieta,
na granicy kadru, siedząca w pyle, odwrócona, z twarzą ocienioną
kapeluszem. Kobieta
z Majorki,
znana z wcześniejszego płótna.
Picasso
chętnie malował kuglarzy, arlekinów. La
famille de saltimbanques
jest zwieńczeniem całej serii płócien z lat 1901 –1906. Rainer
Maria Rilke, zachwycony obrazem, który zobaczył w monachijskiej
galerii, namówił Hertę Koenig, by go nabyła. Ilekroć zatrzymywał
się w jej domu, mieszkał w pokoju
Picassa.
Po latach wspomnienie wróci do niego z potężną siłą; w Muzot,
gdy, jak się zdawało, zakończył już Elegie
duinejskie,
w gorączce tworząc Sonety
do Orfeusza,
pojawiła się nagle Piąta
elegia,
zastępując wcześniej napisane Antystrofy.
Ale
oto teraz, wyobraź sobie, w jakimś promiennym lśnieniu dogasającej
burzy, powstała jeszcze jedna elegia, Saltimbanques - pisał
Rilke do Lou Andreas – Salomé.
- Ona najcudowniej uzupełnia całość (…) w ten sposób pojawili
się też owi Saltimbanques, którzy mnie tak bezustannie nachodzili
i odtąd nigdy mnie nie opuszczali!
Teraz
dopiero cykl został dopełniony.
By
zrozumieć wagę tematu, trzeba uświadomić sobie znaczenie Elegii.
Są one testamentem poety. Rilke,
stawiając człowieka w obliczu śmierci każe mu walczyć
nieustannie o zdobycie wyższej świadomości, która pozwoli mu
przezwyciężyć strach przed śmiercią, przez włączenie jej we
własny byt, pojęte jako wypełnienie nakazu doskonalenia się, tak
wielkiego, że znosi wszelkie przeciwieństwa
– pisze Mieczysław Jastrun.
Pewne
tematy wymagają wielkiego formatu –
powiedział mi kiedyś Tomasz Tatarczyk. Obraz Picassa ma 2,34 na
2,22 m. Kompozycja,
a właściwie jej brak, jest zapewne zamierzony - pisze
Antonina Vallentin -
postacie te zostały rozproszone w przestrzeni, przychodzą zewsząd
i znikąd, skupione na jakimś śmiesznym postoju: gruby błazen,
arlekin w pstrym kostiumie, dziewczynka ciągnąca po ziemi koszyk
kwiatów, nagi wyrostek i jego młodszy brat w zbyt luźnym kaftanie
i, na samym brzegu obrazu z prawej strony, niczym z nimi nie
związana, odwracająca wzrok, owa kobieta z Majorki.
Chagallowscy
Trzej
akrobaci są
dziełem dojrzałego artysty. Ta
relatywnie późna próba zmierzenia się z tematem, który zawsze
przyciągał jego uwagę, może wypływać z chęci dokonania
konfrontacji – dopiero teraz Chagall wydaje się być gotowy, by
swoim wizyjnym językiem malarskim spróbować opowiedzieć o
świecie, którego siłą jest właśnie wizyjność
– piszą Ingo Walther i Rainer Metzger. - Czarodziejskość
zagadnienia i czarodziejskość jego wizualnej realizacji wchodzą
sobie jednak w drogę, grożą wzajemną neutralizacją. Picasso
bezlitośnie konfrontował swoich kuglarzy i arlekinów z
rzeczywistością, natomiast Chagall w obrazach o tej samej tematyce
zmuszony jest walczyć z tautologią.
Cyrk
jest dla mnie magicznym widowiskiem, które przychodzi i mija jak
świat -
pisał Chagall. Wielki
cyrk
i Wielka
parada wyszły
spod pędzla sędziwego malarza. Rozhukana
swoboda i muzyka, gabinet czarów i osobliwości, miejsce, w którym
z pozoru nie rządzą już żądne prawa – to elementy, które
określają w równym stopniu świat cyrku i świat malarski
Chagalla. Malując barwne cyrkowe widowisko konkretyzuje własne
marzycielskie fantazje –
dodają Walther i Metzger.
Akrobata
pod kopułą cyrkowego namiotu to oczywiście sam Chagall – bo
kondycja artysty jest losem kuglarza. Jest tańcem na linie.
I
by wrócić do Rilkego – tak właśnie odczytuje Piątą
elegię
Bernard Antochewicz: obszar
losu i pracy linoskoczków jest aluzją do sytuacji poety i jego
sztuki.
I
gdyby pójść za tą analogią: bezdomność bywała także losem i
Rilkego, i Chagalla.
Kuglarze,
linoskoczkowie, włóczędzy. Ludzie wolni, ale i wyrzutkowie.
Dostarczyciele olśnień, budzący zachwyt - bezdomni nędzarze.
Balansujący na krawędzi - dla chwili podziwu, dla paru rzuconych do
czapki miedziaków.
Życie na krawędzi jest życiem
na marginesie.
Misterium
śmierci. Widowiskowość umierania.
Nie
tak daleko jest z rzymskiej areny do commedii dell’arte.
Nigdy
nie zwiedzam aren. Odrzuca mnie niemal dotykalna aura cierpienia,
wyczuwalny zapach krwi, choć minęły dwa tysiące lat.
Nie
bywam w cyrku.
W
cyrku ludzie uśmiechają się przy umieraniu.
Ja
nie będę się uśmiechała.
Lidia
Giga, treserka, została rozszarpana na strzępy przez lwa, którego
wykarmiła butelką.
Siłaczowi
zerwała się płonąca lina, spadł głową w dół.
CZY
JUŻ W CZASIE SPADANIA UMIERA SIĘ ZE STRACHU?
Moja
siostra i tata też już spadli, ona z tyczki, którą ojciec
balansował na czole, a on z wysoko rozpiętej liny.
Ale
nie umarli i występowali dalej.
Oto
Aglaja Veteranyi, dziecko cyrku: Gdy
mama wisi za włosy pod kopułą cyrku, moja siostra opowiada BAJKĘ
O DZIECKU GOTUJĄCYM SIĘ W MAMAŁYDZE, żeby mnie uspokoić.
Kiedy
sobie wyobrażę, jak to dziecko gotuje się w mamałydze, i jak
strasznie to musi boleć, wtedy nie będę myślała, że moja mama
może spaść, mówi siostra.
Dziewczyna
na piłce
jest wiotka i delikatna. Otacza ją pustynny pejzaż, jak i na innych
obrazach Picassa, przedstawiających cyrkowców. Mężczyzna: trener,
czy raczej treser? Potężne, umięśnione plecy i uda, ciało i
profil jak wyciosane z kamienia. Czy to, co trzyma w dłoni, jest
batem?
W cyrku nie ma litości. Litość
oznacza śmierć.
Nigdy
nie będę wisiała za włosy, nie chcę.
Wyrywam
sobie całe kłęby włosów, jak pióra z kury na rosół.
Aglaja:
cyrkówka, aktorka, pisarka. Samobójczyni.
Dario
Fo opisuje występ cyrkowców widziany oczami olśnionego dziecka: Do
dziś pamiętam każdy jego szczegół: wysoko w górze, pod kopułą,
dwie młode kobiety zeskakują z rozhuśtanego trapezu i wykonują
kolejne salta, zostawiając za sobą zanikającą smugę światła…
Henri de Toulouse – Lautrec
był od dzieciństwa oczarowany cyrkiem. Poświęcił mu kilka
obrazów i cykl grafik: w perspektywicznym skrócie ukazany biegnący
wokół areny koń, woltyżerka unosząca się na jego zadzie, słoń
i treser, klauni. Uderza w tych pracach szkicowość i dynamika.
Zatrzymany na chwilę ruch, mgnienie. Nieuchwytne, niesamowite
widowisko. Widziane z góry, z boku, zza kulis. Niekonwencjonalne
kadrowanie, wyrazisty rysunek, duże, rozświetlające obraz plamy
bieli, i subtelne, oszczędne operowanie kolorem.
Oto
grafika Brunona Schulza z Xięgi
Bałwochwalczej:
Mademoiselle Circe i jej trupa
albo Cyrk.
Dwaj siłacze mierzą się z ciężarami, zaś kobieta w czarnych
pończochach i krótkiej sukience, z pejczem, podpierając się pod
bok, zastępuje tu figurę dyrektora cyrku, grubego jegomościa w
surducie, z cygarem. Mężczyźni, niewolnicy, mimo pozorów siły
fizycznej mizerni i godni pogardy, są skazani na los tego, który
już na pół zamieniony w zwierzę pełza u jej stop. Przerażeni i
olśnieni widzowie patrzą znad krawędzi sceny. Co to za cyrk?
Tak, Schulzowski cyrk jest
niebezpiecznie blisko istoty życia. Z jego potwornością,
upokorzeniem, niesamowitością, magnetyzmem.
Cyrk to życie w krzywym
zwierciadle.
Tak
blisko niebezpiecznej strony życia jest cyrk na obrazach Witolda
Wojtkiewicza. Wojtkiewicz
penetrował sferę z pogranicza świata rzeczywistego i świata
sztuki - sferę cyrku, teatru i jarmarku - coraz mocniej pogłębiając
artystyczną fikcję swych przedstawień. Zwiotczałe figury
komediantów, kuglarzy i pierrotów, niknące w sutych fałdach
kostiumów, trwają w odrętwieniu. Pogrążeni w myślach, spętani
wspólnym przeznaczeniem klauni wsłuchują się w świat namiętności
i lęków skrywanych pod znieruchomiałą w grymasie maską błazna –
pisze Irena Kossowska. - Zamkniętych
we własnym, hermetycznym świecie "wariatów", uwięzionych
na toczących się na kółkach platformach i karykaturalnie
zdeformowanych, Wojtkiewicz przeobraził z czasem w reprezentantów
świata artystycznej fikcji - w zamaskowanych komediantów, klownów
i pierrotów, zastygłych w bezruchu, spętanych niemocą,
obezwładnionych własnymi myślami na podobieństwo wegetujących u
kresu życia emerytów (…) aktorom towarzyszą marionety, lalki
bardziej od nich witalne, tragiczne i groteskowe, ucieleśniające
ludzkie odczucia. (…) Nośnikiem symbolicznych znaczeń staje się
twarz-maska, niekiedy zwielokrotniona, pojawiająca się na
podobieństwo obrazów Jamesa Ensora i Edvarda Muncha w zwartym
tłumie postaci.
Aschenbach umiera w Wenecji za
maską klauna. Jego szaleństwo, obsesja nie da się pod nią ukryć.
Zasłona spływa wraz z łzami.
Kim
więc są Rilkeańscy linoskoczkowie? Otacza ich krąg spojrzeń,
róża
widzów.
Róża: czysta sprzeczność, chwilowa doskonałość, ulotne
trwanie, mgnienie formy idealnej. Lecz w finale ich widownią okażą
się nieprzeliczeni milczący
umarli.
Czy widowisko odsłania nam tajemnice życia?
To, czym jest ono w istocie:
istnieniem na krawędzi.
Żonglowaniem i spadaniem –
jak na owym placu w Paryżu
gdzie
modystka M a d a m e L a m o r t
ruchliwe
drogi Ziemi, nie kończące się wstęgi
wije
i zwija…
To ona decyduje: Pani Śmierć.
I
tu, jak w innych elegiach, dwukrotnie zostaje przywołany Anioł, nie
stróż i opiekun, lecz doskonale obojętny, potężny byt, w
którym –
jak pisał Rilke do Witolda Hulewicza - przeobrażenie
Widzialnego w Niewidzialne, które my realizujemy, już się
dokonało.
Anioł: zawsze wzywany daremnie.
Jesteśmy
Przeobrazicielami ziemi, naszego całego bytu, wzloty i upadki naszej
miłości, wszystko uzdatnia nas do tego zadani –
mówi Rilke.
Wszystko,
co odwraca nas od rzeczywistego życia, które ustawicznie usiłujemy
zdobyć, wszystko, co już od dzieciństwa nas zniekształca,
streszcza poeta w wizji kuglarzy, którzy utracili ludzką naturę w
swoich rolach odgrywanych na pograniczu śmierci. Rilke obserwował
ich zachowanie się, i współczucie, którym ich darzył, może być
porównane do współczucia Picassa w jego obrazach poświęconych
linoskoczkom i kuglarzom
- pisze Mieczysław Jastrun.
Jest to współczucie bez
pocieszenia.
Czy
upragniona doskonałość, do której jesteśmy predestynowani, jest
możliwa tu, na tym świecie? A może tylko w innej przestrzeni, na
niewysłowionym dywanie,
możliwe jest samospełnienie?
Zaprawdę,
to osobliwe, nie przebywać już odtąd na ziemi…-
mówił Rilke w Pierwszej Elegii.
Owi doskonali linoskoczkowie z zakończenia Piątej…
ukazaliby
to,
czego tutaj nie można dokonać, śmiałe
wniebowzbite
figury wzlotu serca,
wieże
z rozkoszy,
gdzie
nigdy nie było ziemi, od dawna tylko o siebie
oparte
drabiny, i drżąc d o k o n a l i b y t e
g o . . .
Kim więc jesteśmy, wędrowni linoskoczkowie, żonglujący w przestrzeni, z nadzieją, że ochroni nas i ocali zraniona ziemia: zagubiony w kosmosie, coraz cieńszy, przetarty dywan.
Nieświadomi,
że tam nigdy nie było
ziemi.
Szkic Kuglarze z Katalogu 8 Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu 2006
Fotografie z 27 lipca 2014: Carnaval Sztuk-mistrzów, Lublin: AERIAL MANX!
http://www.aerialmanx.com
I na deser salto z mieczem w gardle...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz