DRAMAT
Znów w Lublinie. Była sobota,
koniec upalnego lipca. Wyszłam z psem, który się trochę opierał,
ale uznałam, że spacer jest konieczny. Nagle upadł. Nie stracił
przytomności, leżał i ciężko dyszał. Po kilkunastu minutach
doszedł do siebie. Zadzwoniłam do gabinetu, doktora nie było, pani
doktor doszła do wniosku, że tylko zasłabł, radziła go
obserwować.
W niedzielne południe
usłyszałam łoskot przesuwanego gwałtownie krzesła – Puma nie
umiał wstać. Tracił równowagę, nie mógł utrzymać się na
nogach. Tym razem zatelefonowałam na numer komórkowy doktora,
prosząc o wizytę domową. Pies nie stracił przytomności, ale jest
z nim źle.
„Podejrzenie zespołu
przedsionkowego”.
Lekarz przyjeżdżał
codziennie. Zastrzyki. Luminal, żeby nie próbował wstawać. Ekg,
dzięki któremu można było zweryfikować leczenie. Lactulosum, by
nie doszło do zaparcia. Od dawna nie mam dywanów i pies wiedział,
że za załatwienie się w mieszkaniu nie grozi kara, a w tamtym
czasie było to koniecznością.
Po dwóch dniach piesek wstawał,
ale nie mógł chodzić, i tu przydał się kapok. Stał się czymś
w rodzaju nosidełek – podtrzymywany w nim piesek mógł powoli
iść, nie przewracając się, a wkrótce nauczył się schodzić po
schodach przedsionka. Spacery nie trwały długo, początkowo kilka
metrów przed blokiem, na trawnik, to wystarczyło. Ale chciał
wychodzić.
Sąsiedzi pytali o jego zdrowie,
współczuli. To dodawało sił. Tylko jeden wspomniał o uśpieniu
psa.
-Czy pana zdaniem ten pies
odczuwa ból? Bo ja uważam, że nie.
-Ale on jest stary.
-Pan i ja też nie jesteśmy
pierwszej młodości – może i nas by trzeba uśpić?
Puma walczył o życie. Poddawał
się zabiegom, nie sprzeciwiał doktorowi, wiedząc, że tak trzeba.
Po trzech dniach pił wodę. Po pięciu zjadł pierwszy posiłek. W
niedzielę, tydzień po zachorowaniu, podniósł nogę siusiając!
Wkrótce czuł się niemal tak dobrze, jak przed tym epizodem.
Ten tydzień spędziłam z nim w
domu i był to najlepszy tydzień tamtego roku. Miałam świadomość
celu i sensu tego, co robiłam. Wiedziałam, że jestem we właściwym
miejscu. Gdyby nie było nadziei, zdecydowana byłam nie przedłużać
mu życia za wszelka cenę. Ale dobry lekarz i dzielny pies pokazali,
co potrafią. Piętnastoletni Puma dał sobie radę.
WOLA ŻYCIA
Oczywiście, szafarzy śmierci
nie brakuje. Zasłaniają się „humanitarnymi” argumentami typu
„zwierzak się męczy”. Tyle, że dla tego rodzaju ludzi każdy
rodzaj cierpienia, uciążliwości czy niewygody jest pretekstem do
eutanazji. A gdyby tak ciebie uśpić, człowieku? Absurdalne
przekonanie, że jedynie życie bez bólu i bez problemów może być
szczęśliwe, jest coraz bardziej powszechne. W naszej hedonistycznej
kulturze i najlżejsze cierpienie, i bycie z cierpiącymi jest
postrzegane jako ciężar. Dla mnie ten tydzień z chorym psem był
nieoczekiwanym darem.
Uciekając
od cierpienia uciekamy od szczęścia, tu nie ma nic do rozumienia.
Nie trzeba starać się rozumieć, wszystko jest tajemnicą. Trzeba
po prostu przeżywać tę tajemnicę -
pisze Marie de Hennezel.
Jak
mogłabym zabić kogoś, kto mi bezwarunkowo ufa? Czyjej miłości
jestem bardziej pewna niż czegokolwiek na świecie? Kto zawsze
potrafi mnie pocieszyć, kiedy życie boli tak bardzo, że brak już
sił? Odbieranie
życia jest grzechem, tu bezwarunkowo zgadzam się z Jerzym
Nowosielskim. Zwierzę nie powie, że chce umrzeć, jak mógłby
powiedzieć człowiek. Wola życia zwierząt jest niezłomna.
Pies Baltic, uratowany z kry w
Zatoce Gdańskiej po kilku dniach dryfowania przy straszliwym mrozie
przetrwał, bo stał na niej i czekał. Wiedział? Wierzył? Baltic
nie położył się, by umrzeć, nie wskoczył do wody. I miał
szczęście, bo trafił do dobrych ludzi (zyskując przy okazji
sławę, na co wcale nie miał ochoty).
Fotografie z Plaży Piemanson w delcie Rodanu - 2 września 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz