niedziela, 27 lipca 2014

Puma - towarzysz podróży (17)

 

DRAMAT

Znów w Lublinie. Była sobota, koniec upalnego lipca. Wyszłam z psem, który się trochę opierał, ale uznałam, że spacer jest konieczny. Nagle upadł. Nie stracił przytomności, leżał i ciężko dyszał. Po kilkunastu minutach doszedł do siebie. Zadzwoniłam do gabinetu, doktora nie było, pani doktor doszła do wniosku, że tylko zasłabł, radziła go obserwować.

W niedzielne południe usłyszałam łoskot przesuwanego gwałtownie krzesła – Puma nie umiał wstać. Tracił równowagę, nie mógł utrzymać się na nogach. Tym razem zatelefonowałam na numer komórkowy doktora, prosząc o wizytę domową. Pies nie stracił przytomności, ale jest z nim źle.
Podejrzenie zespołu przedsionkowego”. 

 
Lekarz przyjeżdżał codziennie. Zastrzyki. Luminal, żeby nie próbował wstawać. Ekg, dzięki któremu można było zweryfikować leczenie. Lactulosum, by nie doszło do zaparcia. Od dawna nie mam dywanów i pies wiedział, że za załatwienie się w mieszkaniu nie grozi kara, a w tamtym czasie było to koniecznością.

Po dwóch dniach piesek wstawał, ale nie mógł chodzić, i tu przydał się kapok. Stał się czymś w rodzaju nosidełek – podtrzymywany w nim piesek mógł powoli iść, nie przewracając się, a wkrótce nauczył się schodzić po schodach przedsionka. Spacery nie trwały długo, początkowo kilka metrów przed blokiem, na trawnik, to wystarczyło. Ale chciał wychodzić.



Sąsiedzi pytali o jego zdrowie, współczuli. To dodawało sił. Tylko jeden wspomniał o uśpieniu psa.
-Czy pana zdaniem ten pies odczuwa ból? Bo ja uważam, że nie.
-Ale on jest stary.
-Pan i ja też nie jesteśmy pierwszej młodości – może i nas by trzeba uśpić?

Puma walczył o życie. Poddawał się zabiegom, nie sprzeciwiał doktorowi, wiedząc, że tak trzeba. Po trzech dniach pił wodę. Po pięciu zjadł pierwszy posiłek. W niedzielę, tydzień po zachorowaniu, podniósł nogę siusiając! Wkrótce czuł się niemal tak dobrze, jak przed tym epizodem.



Ten tydzień spędziłam z nim w domu i był to najlepszy tydzień tamtego roku. Miałam świadomość celu i sensu tego, co robiłam. Wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu. Gdyby nie było nadziei, zdecydowana byłam nie przedłużać mu życia za wszelka cenę. Ale dobry lekarz i dzielny pies pokazali, co potrafią. Piętnastoletni Puma dał sobie radę. 
 




WOLA ŻYCIA

Oczywiście, szafarzy śmierci nie brakuje. Zasłaniają się „humanitarnymi” argumentami typu „zwierzak się męczy”. Tyle, że dla tego rodzaju ludzi każdy rodzaj cierpienia, uciążliwości czy niewygody jest pretekstem do eutanazji. A gdyby tak ciebie uśpić, człowieku? Absurdalne przekonanie, że jedynie życie bez bólu i bez problemów może być szczęśliwe, jest coraz bardziej powszechne. W naszej hedonistycznej kulturze i najlżejsze cierpienie, i bycie z cierpiącymi jest postrzegane jako ciężar. Dla mnie ten tydzień z chorym psem był nieoczekiwanym darem.


Uciekając od cierpienia uciekamy od szczęścia, tu nie ma nic do rozumienia. Nie trzeba starać się rozumieć, wszystko jest tajemnicą. Trzeba po prostu przeżywać tę tajemnicę - pisze Marie de Hennezel.

Jak mogłabym zabić kogoś, kto mi bezwarunkowo ufa? Czyjej miłości jestem bardziej pewna niż czegokolwiek na świecie? Kto zawsze potrafi mnie pocieszyć, kiedy życie boli tak bardzo, że brak już sił? Odbieranie życia jest grzechem, tu bezwarunkowo zgadzam się z Jerzym Nowosielskim. Zwierzę nie powie, że chce umrzeć, jak mógłby powiedzieć człowiek. Wola życia zwierząt jest niezłomna. 

 
Pies Baltic, uratowany z kry w Zatoce Gdańskiej po kilku dniach dryfowania przy straszliwym mrozie przetrwał, bo stał na niej i czekał. Wiedział? Wierzył? Baltic nie położył się, by umrzeć, nie wskoczył do wody. I miał szczęście, bo trafił do dobrych ludzi (zyskując przy okazji sławę, na co wcale nie miał ochoty).


Fotografie z Plaży Piemanson w delcie Rodanu - 2 września 2006

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz