W
ŚMIERTELNYM NIEBEZPIECZEŃSTWIE
Jedną z najpiękniejszych
widzianych przez nas rzek była Ardeche. Zachwyciła nas przed dwoma
laty, gdy jadąc krętą, górską drogą zatrzymywaliśmy się co
chwila, by z zachwytem patrzeć na pionowe ściany kanionu, wapienne
skały, lśniące w słońcu, na kotły, zakola, kotliny, kamienne
łachy. Zazdrościliśmy kajakarzom bliskości lśniącej rzeki,
cienia, przygody. Na drodze spotkaliśmy ciekawską kózkę o
bursztynowych ślepiach. Tym razem mieliśmy się przekonać, że kóz
jest całe stado, z generałem i jego adiutantem na czele, a ich
zajęcie polega na przydrożnym żebractwie!
Wynajmujemy kajak w młynie nad
rozlewiskiem i zawożą nas do Pont d'Arc. Jest już trzynasta,
niedobrze! Trasa ma dwadzieścia pięć kilometrów, a żadne z nas
nie jest wodniakiem. Ten spływ to może nie szaleństwo, ale...
Jest pięknie. Nad nami wznoszą
się białe ściany kanionu. Świeci słonce, woda lśni. W
rozlewiskach rzeki kumkają żaby. Na bystrzach czasem się
zatrzymujemy i przenosimy kajak po kamieniach. Puma chce wysiąść,
ale teraz to już jest dolina bez wyjścia – musimy dopłynąć do
rozlewiska, gdzie jest młyn i nasze auto. Próba dezercji psa
kończy się degradacją z kapitana na majtka. Jeszcze to
odszczekamy...
To miejsce – duży kamień na
zakręcie - dostrzegamy w ostatniej chwili i w parę sekund
przyspieszający nagle nurt nas na nie rzuca, obok kajaka już na tej
skale połamanego. Za chwilę jesteśmy w głębokiej wodzie, kajak
przewrócony. Tyle, że tutaj, na szczęście, woda już jest
spokojna. Wypływam jak korek, śmiertelnie przerażona.
-Pies!
Jest pod kajakiem, dzielnie
wiosłuje łapami. Odpinam go, chwytamy kajak i kierujemy się do
brzegu. Pies wbiega na ląd, jak najdalej od wody, i dobitnie
oświadcza, że jeśli o niego chodzi, to jest koniec rejsu.
Bilans: straciliśmy wiosło,
kilka sztuk odzieży, w tym mój ulubiony słomkowy kapelusz, i
wykąpaliśmy Nikona. Na szczęście beczka z naszymi rzeczami nie
przeciekła i nie odpłynęła.
A tymczasem zaczyna się
chmurzyć. Jesteśmy może w połowie drogi, zagraża nam deszcz i
noc w kanionie, mamy jedno wiosło i przerażonego psa. Komórki nie
mają zasięgu. Ruszamy. Dalsza trasa miejscami straszna, skały
przypominają kości ogromnych, przedpotopowych zwierząt, ściemnia
się, pada coraz mocniej, a z daleka słychać burzę. Jest zimno,
zwłaszcza że nasze ubrania na zmianę też już są mokre. Siedzimy
z Pumą przytuleni jak dwie szczękające zębami małpki, twarzami
do siebie, drżąc, I. wiosłuje. Co zakręt to nadzieja, co zakręt
to rozczarowanie...
Gdy wpływamy na rozlewisko,
zapada mrok, a deszcz jest lodowaty. Wysiadamy z psem na plaży, a I.
płynie do celu.
Wieczorem odszczekaliśmy
wszystkie kpiny z Pumy i pies został mianowany admirałem. A Nikon
po miesiącu wysechł i nadal robi zdjęcia.
BUBA Z AIGUEZE
Podłużna
sylwetka miasteczka na skale nad rozlewiskiem Ardeche, z kościołem
i zamkiem, przypominająca inne villages
perchees
posadowione na wzniesieniach, jak skupiska jaskółczych gniazd,
przyciągnęła naszą uwagę już podczas poprzedniego pobytu, a
teraz przekraczając rzekę pojechaliśmy, by je zobaczyć z bliska.
Zostawiliśmy samochód na
parkingu i od razu wyszedł nam naprzeciw komitet powitalny w
czterech psich osobach: duży czarny, mniejszy bułeczkowaty i mały
bury pies oraz ich przywódca, pewny siebie Buba, szpiczastouchy, o
dumnie sterczącym ogonie, w czarno - białe laty.
Puma nie czuł się zbyt pewnie,
gdy Buba zaproponował, że oprowadzi naszą grupę po miasteczku.
Powarkiwał na niego z cicha, ale gospodarz nic sobie z tego nie
robił. Pokazawszy wszystkie atrakcje, doprowadził nas do fontanny
na wjeździe i zachęcił, byśmy się napili wody – smaczna jest!
Byliśmy pod wrażeniem.
W przeciwieństwie do
przewodników we francuskich muzeach nie oczekiwał napiwku –
zrobił to z czystej gościnności.
Przygód zazdroszczę, odwagę oraz styl opisu podziwiam.
OdpowiedzUsuńdziękuję :-)
Usuń