niedziela, 13 lipca 2014

Puma - towarzysz podróży (15)

 


W ŚMIERTELNYM NIEBEZPIECZEŃSTWIE

Jedną z najpiękniejszych widzianych przez nas rzek była Ardeche. Zachwyciła nas przed dwoma laty, gdy jadąc krętą, górską drogą zatrzymywaliśmy się co chwila, by z zachwytem patrzeć na pionowe ściany kanionu, wapienne skały, lśniące w słońcu, na kotły, zakola, kotliny, kamienne łachy. Zazdrościliśmy kajakarzom bliskości lśniącej rzeki, cienia, przygody. Na drodze spotkaliśmy ciekawską kózkę o bursztynowych ślepiach. Tym razem mieliśmy się przekonać, że kóz jest całe stado, z generałem i jego adiutantem na czele, a ich zajęcie polega na przydrożnym żebractwie!

Wynajmujemy kajak w młynie nad rozlewiskiem i zawożą nas do Pont d'Arc. Jest już trzynasta, niedobrze! Trasa ma dwadzieścia pięć kilometrów, a żadne z nas nie jest wodniakiem. Ten spływ to może nie szaleństwo, ale...

Początkowo rzeka jest łagodna. Rozlewisko za Pont d'Arc, skalnym mostem nad rzeką, zakole. Wpływamy do kanionu i pierwsze bystrza wydaja się łatwe. Tylko pies denerwuje się coraz bardziej. Dla niego jest to sytuacja nienaturalna, a huk wody, na który my nie zwracamy uwagi, budzi jego niepokój. Mamy wszyscy kapoki, choć I. z niejasnych powodów nie założył swojego. Nie mamy natomiast mapki z zaznaczonymi stopniami trudności i znakami szczególnymi trudnych miejsc, co pozwoliłoby nam zachować orientację i rachubę czasu. 
 
Jest pięknie. Nad nami wznoszą się białe ściany kanionu. Świeci słonce, woda lśni. W rozlewiskach rzeki kumkają żaby. Na bystrzach czasem się zatrzymujemy i przenosimy kajak po kamieniach. Puma chce wysiąść, ale teraz to już jest dolina bez wyjścia – musimy dopłynąć do rozlewiska, gdzie jest młyn i nasze auto. Próba dezercji psa kończy się degradacją z kapitana na majtka. Jeszcze to odszczekamy...
To miejsce – duży kamień na zakręcie - dostrzegamy w ostatniej chwili i w parę sekund przyspieszający nagle nurt nas na nie rzuca, obok kajaka już na tej skale połamanego. Za chwilę jesteśmy w głębokiej wodzie, kajak przewrócony. Tyle, że tutaj, na szczęście, woda już jest spokojna. Wypływam jak korek, śmiertelnie przerażona.
-Pies!
Jest pod kajakiem, dzielnie wiosłuje łapami. Odpinam go, chwytamy kajak i kierujemy się do brzegu. Pies wbiega na ląd, jak najdalej od wody, i dobitnie oświadcza, że jeśli o niego chodzi, to jest koniec rejsu. 

Bilans: straciliśmy wiosło, kilka sztuk odzieży, w tym mój ulubiony słomkowy kapelusz, i wykąpaliśmy Nikona. Na szczęście beczka z naszymi rzeczami nie przeciekła i nie odpłynęła.

A tymczasem zaczyna się chmurzyć. Jesteśmy może w połowie drogi, zagraża nam deszcz i noc w kanionie, mamy jedno wiosło i przerażonego psa. Komórki nie mają zasięgu. Ruszamy. Dalsza trasa miejscami straszna, skały przypominają kości ogromnych, przedpotopowych zwierząt, ściemnia się, pada coraz mocniej, a z daleka słychać burzę. Jest zimno, zwłaszcza że nasze ubrania na zmianę też już są mokre. Siedzimy z Pumą przytuleni jak dwie szczękające zębami małpki, twarzami do siebie, drżąc, I. wiosłuje. Co zakręt to nadzieja, co zakręt to rozczarowanie... 

Gdy wpływamy na rozlewisko, zapada mrok, a deszcz jest lodowaty. Wysiadamy z psem na plaży, a I. płynie do celu.
Wieczorem odszczekaliśmy wszystkie kpiny z Pumy i pies został mianowany admirałem. A Nikon po miesiącu wysechł i nadal robi zdjęcia.


BUBA Z AIGUEZE

Podłużna sylwetka miasteczka na skale nad rozlewiskiem Ardeche, z kościołem i zamkiem, przypominająca inne villages perchees posadowione na wzniesieniach, jak skupiska jaskółczych gniazd, przyciągnęła naszą uwagę już podczas poprzedniego pobytu, a teraz przekraczając rzekę pojechaliśmy, by je zobaczyć z bliska.
Zostawiliśmy samochód na parkingu i od razu wyszedł nam naprzeciw komitet powitalny w czterech psich osobach: duży czarny, mniejszy bułeczkowaty i mały bury pies oraz ich przywódca, pewny siebie Buba, szpiczastouchy, o dumnie sterczącym ogonie, w czarno - białe laty. 
 
Puma nie czuł się zbyt pewnie, gdy Buba zaproponował, że oprowadzi naszą grupę po miasteczku. Powarkiwał na niego z cicha, ale gospodarz nic sobie z tego nie robił. Pokazawszy wszystkie atrakcje, doprowadził nas do fontanny na wjeździe i zachęcił, byśmy się napili wody – smaczna jest! Byliśmy pod wrażeniem.
W przeciwieństwie do przewodników we francuskich muzeach nie oczekiwał napiwku – zrobił to z czystej gościnności.



2 komentarze: