Byłam
tam wielokrotnie. Po raz pierwszy w 2005 roku, na chwilę. Potem
coraz częściej i dłużej.
Stara
Nicea uwodziła mnie powoli i teraz - po ponad dwu latach od
ostatniego spotkania - tęsknię za nią. Za jej barwami, światłem,
zapachami.
Za tempem życia, w którym jest czas na staranne
wybieranie warzyw na targu, na pogawędkę w sklepie ze słodyczami,
lekturę przy kawie, obiad w restauracyjnym ogródku.
Gdzie życie
toczy się na zewnątrz przez cały rok, a domy i ludzie przyciągają wzrok.
Spotkałam nawet szczęśliwych Francuzów! W południe, w słoneczny
kwietniowy dzień, gdy powietrze wypełniały aromaty zbliżającego się
obiadu, usłyszałam śpiew, dochodzący przez otwarte okno na piętrze
kamieniczki, głos młodego mężczyzny, bel canto, tak
naturalne i radosne jak swobodny oddech. Zajrzałam: wąska, spiralna,
średniowieczna klatka schodowa, budynek w remoncie. Śpiewak, który
tynkował czy malował ściany, obdarzył i mnie swoją radością życia,
rozświetlił - i tak słoneczny - dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz