I kiedy wydaje się, że nie znajdzie ani siły, ani powodu, by oprzeć się zalewającej ją fali pożądania, Olga odpycha Gunthera, porywa z podłogi sukienkę i wybiega. W drzwiach pokoju chłopców od wewnątrz tkwi klucz. Noc będzie długa.
Magda
kłamała, pamiętała
o moim przyjeździe. Dlaczego kłamała? Czy chciała sprawdzić, jak
daleko się
posuniemy? Nie wierzę.
Czyżby tak jak ja nie zdawała sobie sprawy z uczuć Gunthera? Czy
sama siebie nie oszukuję?
A
może jednak. Może liczyła na to, że ich jakoś pogodzę?
Zaraz. Przyjaźnimy się
od lat, a ja nic nie wiem o ich małżeństwie. Taka sama otchłań,
jak wszystkie inne. Swoją
drogą,
mistrzostwo świata w stwarzaniu pozorów.
Nie,
niemożliwe. Moja przyjaciółka.
Jestem aż tak ślepa?
Gdybym
wcześniej znała prawdę,
nie znalazłabym się
w takiej sytuacji, bezbronna, nie przygotowana.
To
nie jest usprawiedliwienie.
Noc
za oknem, niebo przejaśnia się
powoli nad domami.
***
Jest
wczesny poranek. Olga wkłada do teczki dwa szkice. Jeden z nich
zmięty podniosła z podłogi. Bezgłośnie przechodzi przez
korytarz, mijając
uchylone drzwi sypialni. Gunther śpi na brzuchu, wzdychając
przez sen. Kot, zwinięty
obok na kocu unosi łepek i patrzy na Olgę
nieruchomymi złotymi oczami. Drzwi zatrzaskują
się
cicho. Skrzypienie schodów. Olga wrzuca torbę
na tylne siedzenie samochodu i wyjeżdżając
z zacienionej drzewami wąskiej
uliczki kieruje się
w stronę
autostrady.
Znów
ten widok ludzkiego stada gnającego gdzieś przed siebie. Póki trwa
dzień, zmieniają się krajobrazy, zmienia się światło. Pochyłe
pagórki wygrzewają się w słońcu. Ścierniska w jaskrawym świetle
z belami słomy rzucającymi długie, mroczne cienie;
cynowoniebieskie chmury nad wysokim horyzontem.
Lśniące
złoto zbóż, półmrok parowów, ciemna zieleń lasów wspinających
się na wzgórza. Miasteczka o czerwonych dachach migają, zanim
zasłoni je dźwiękochłonny ekran. Szosa. Droga przed sobą.
Pasmo
gór na południe od autostrady z sylwetką zamku i miasteczka.
Była
tam kiedyś. Krętą drogą przez lasy i zapomniane wioski dotarła
na grzbiet wzgórza. Miasteczko: kilka ulic i rynek, kościół i
niewielki zamek górujący nad okolicą. Jest nawet fosa i most
zwodzony, a od baszty w dół spływa po zboczu łąka, coraz dalej i
dalej, ku szosie, ku odległym krajobrazom. Wysokie niebo i skwir
jaskółek. Popołudniowe słońce maluje wszystko na złoto. Zostać
tu? Zamieszkałaby w hoteliku, jadłaby posiłki w jedynej
restauracji, w godzinę obeszłaby wszystkie uliczki, zaułki, sklepy
oferujące drewniane ptaszki i ołowiane żołnierzyki. Noce są tu
na pewno ciche i bardzo ciemne. Kiedy poczułaby niepokój, każący
jechać dalej? Włączyć się w strumień sunący autostradą,
płynnie rozdzielający się na rozjazdach. Przed siebie.
W
lusterku widzi swoją zmęczoną twarz. Nie, teraz nie czuje się na
siłach, by stawić czoło spotkaniu z Jeanem. Chce jej się płakać.
I jechać przed siebie, byle dalej. Nie skręciła na południe,
pojechała na zachód. Potrzebuje powietrza, kieruje się ku Francji.
Pierwszy
przystanek, Strasbourg, jak zawsze. Pokusa, by zobaczyć te miejsca,
o których tylekroć myślała. Budynek, w którym pracował. Dom, w
którym mieszkał.
Dzielnica
uniwersytecka: brzydko starzejąca się architektura lat 70. Tylko
lipowa aleja nadaje jej pewien wdzięk. Pusto, wakacje.
Ta
ulica w satelickim miasteczku. Przypominam sobie jej nazwę. Ale
numer domu? Błądząc i nadkładając drogi trafiam: kościół,
jakiś niewielki park. Dwupiętrowe, dość stare kamienice, raczej
domy czynszowe. Na oko niewysoki standard. Który to był numer?
Wiem, że parzysty. 12? Ale to katolicka szkoła. 10? W małym
ogródku starsze panie o czymś zawzięcie rozprawiają. Może to
było tu? Uliczka jest wąska, cicha, a ludzie nie robią wrażenia
zamożnych. Jak by to było, gdybym wtedy tu się znalazła?
Dwie
przecznice dalej główna ulica ze sklepami i restauracjami. Prowadzi
do centrum, powinnam była od razu to spostrzec, zamiast błądzić.
Więc
jak by to było?
Czy
byłabym rozczarowana?
Nie
mógł sobie pozwolić na żonę. Nie na taką, która byłaby
całkowicie od niego zależna.
Może
nie bieda, ale kłopoty finansowe. Żal, bunt, irytacja, gniew.
Wzajemne obwinianie się. Kłótnie. Pojednania. I tak przez ile
miesięcy? Lat?
Co
potem?
Dzieci?
We Francji to mniejszy kłopot niż w Polsce, więc może dzieci?
Kim
byłabym wtedy?
To
już zupełnie niepojęte. Takiej siebie - matki trojga - nie
potrafię sobie wyobrazić. Jest dla mnie istotą z innej planety.
Łatwiej mi zobaczyć jego - tatusia, czwarte dziecko własnej żony.
Dokąd
pojadę? Wrzucona w całkowitą wolność, w podróż. Nikt na mnie
nie czeka. Wiem, że nie chcę wracać do domu, że nie wrócę do
Berlina. Kuszą góry na zachodzie. Małe miasteczka i wsie pośród
winorośli, wtopione w krajobraz. Domy skupione w kotlinach, pokryte
identyczną dachówką, o ścianach w kolorze skał i ziemi, a czasem
amarantu i zgaszonego różu. Bramy wiodą na podwórza pełne
kwiatów, na pola i do winnic. Winorośl wspina się coraz wyżej.
Zbocza pokryte równymi rzędami krzewów. W niewielkich sadach nikt
nie zrywa owoców.
(...)
W
drogę.
Czasem
wraca myśl o tym, co się stało. I jak dalece jestem temu winna. Bo
jestem. Byłam gotowa... zatrzymałam się w ostatniej chwili, i
teraz... To nie jest kwestia wierności komuś, lecz wyłącznie
sobie. A przecież czuję się winna. Skoro pozwoliłam, by sprawy
zaszły tak daleko. Czuję się brudna. Tu nie chodzi o niego. Tylko
o to, że jest mężem Magdy, i wobec tego nic mnie nie
usprawiedliwia, tym bardziej ich kryzys małżeński.
Nigdy,
żadnych chorych układów, żadnych żonatych facetów.
Dlaczego
jednak tego chciałam? Bo chciałam. Może Gunther ma rację. To
nienormalne, żyć samotnie. Światu to przeszkadza. Może ja sama
też nie czuję się z tym najlepiej, ale wiem, że dla mnie jest to
łatwiejsze wyjście. Łatwiejsze? Znów przesada. Nic już nie wiem,
mam dość.
Jakiś
obiad, kawa? I chyba tu zostanę na noc, w tym mieście o jasnych
murach. Pozbieram się, poskładam kawałki w jedną całość.
Siostrzyczko,
Gerdo, byłaś taka dzielna. Skąd brałaś siłę i wiarę, że
warto dalej iść? Czy nie bałaś się tej chwili, gdy spojrzy na
ciebie i powie: nie znam cię? Twoja miłość była silniejsza niż
okruchy czarodziejskiego lustra.
„Cóż
ja jej więcej dać mogę nad tę władzę, którą sama posiada?
Czyż nie widzisz jej siły i potęgi? Czyż nie widzisz, że ludzie
i zwierzęta służą jej i wypełniają jej wolę? Czyż nie
widzisz, że bosa i uboga, pół świata już przebyła, a wszyscy
jej pomagają i nic się jej oprzeć nie może?”
Fasada
kościoła, ukrytego na małym placyku, z rzędami zabawnych
potworków. Co za kaprysy wyobraźni kazały budowniczym umieszczać
te dziwne stworzenia w kościołach? Chłód i cisza wnętrza. W
bocznej kaplicy zadziwiająca, drewniana rzeźba Madonny: esencja
kobiecości, jak paleolityczna Wenus. Łzy, długo wstrzymywane.
Czarna
Madonno z Dijon, Notre Dame de Bon Espoir, stara kobieto, pozbawiona
dłoni i stóp, pozbawiona Dzieciątka. Okaleczona, obrabowana, jakąż
masz w sobie wielkość i dumę. Matko i pocieszycielko, wstaw się
za mną, pomóż. Uratuj.
Twarz
w lustrze. Czasem spogląda na mnie z cichą rozpaczą. A czasem, jak
dziś rano, oczy patrzą promiennie, a uśmiech... skąd ten uśmiech?
Czy to tylko widok za oknem? Czy to magia tego kraju, gdzie każdy
zakręt niesie niespodziankę? Znów jadę przed siebie, dalej na
południe. Nie ma tam żadnych wspomnień, żadnych jak dotąd miejsc
dla mnie magicznych. Może pojawią się nowe?
Jadąc wśród gór Olga dostrzega na grzbiecie wzniesienia zarys murów. Skręca w boczną drogę, która wspinając się coraz wyżej doprowadza ją do średniowiecznego miasteczka. Kamienne domy, kościół, nawet więzienie - dawno nieczynne. Poczta, hotelik, restauracja. Zabudowania z szarego kamienia ciągną się wzdłuż grzbietu, schodzą w kotlinę. Tam, gdzie się kończą, można się zatrzymać na piknik. Po drugiej stronie drogi na niewielkim pastwisku nudzi się młody osiołek. Gdy dostrzega Olgę, podchodzi do bramy. Próbuje po oślemu ryczeć, przychodzi mu to z trudem, jeszcze nie potrafi. Dokuczają mu muchy. Prosi o pieszczoty. Pije z ręki wodę, je chleb. Kiedy Olga chce odejść, przyzywa ją żałośnie.
W
takich chwilach, w takich miejscach, gdzie, jak się wydaje, wolniej
płynie czas, chciałabym pozostać. Lecz wiem, że to pragnienie na
chwilę, że i tu dopadną mnie demony i że nawet tutaj nie ucieknę
od siebie samej. Więc odjeżdżam, głaszcząc na pożegnanie
miękkie chrapy osiołka i obiecując mu, że wrócę, na pewno
kiedyś wrócę do Malleval.
____________________________________
Cóż
ja jej więcej dać mogę
... Hans Christian Andersen „Królowa
Śniegu” opracowała
Cecylia Niewiadomska Nasza Księgarnia 1984 s.55
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz