***
Telefon
do Kazika, do Paryża. Tak, jest w domu i Olga może zatrzymać się
u niego. Nie ma sensu płacić za hotel, w mieszkaniu jest dość
miejsca. Będzie mu przyjemnie, naprawdę.
To
jest ta ulica. Rue Montorgueil. Tu mogłabym zamieszkać. Otwarte
sklepy wabią wonią. Można zamknąć oczy i iść przed siebie.
Ryby. Mięso. Sery. Piekarnia. Warzywa. Cukiernia. Stoiska wychodzą
na ulicę. Ze sklepu muzycznego wylewa się lekki jazz. Przy
kawiarnianych stolikach ludzie, nigdzie się nie spieszą. Kupujący
powoli wybierają sery. Dotykają melonów. Stojąc przed witryną z
ciastami zasięgają rady sprzedawcy. Letnie popołudnie. Smak życia.
Starsza pani z pieskiem wolno drepce do sklepu. Czy byłabym taką
panią, powoli wspinającą się na wysokie schody do swojego małego
mieszkanka? Czy tu jest moje życie? Gdzie ono jest?
Wieczór
z Kazikiem, który zamówił półmisek owoców morza. Krewetki
różnych barw i rozmiarów. Jędrne, duże ślimaki i te mniejsze,
ciemne, które trzeba wyjmować wykałaczką. Połówki krabów
wypełnione pysznym, różowym kremem. Nie ma tylko ostryg, to nie
ich czas. Rozkosz jedzenia, oblizywanie zapaćkanych majonezem
palców. Rosną sterty różowych i szarych skorupek. Kiedy Riesling
się kończy, na stole ląduje coś nieoczekiwanego. Louis Roederer.
Bąbelki delikatnie łaskoczą podniebienie.
-
Więc powiedz, Olgo, dokąd zmierzasz? - Kazimierz rozpiera się w
fotelu, zapala gauloisa.
-
Sama chciałabym wiedzieć - uśmiecha się Olga, siadając na
kanapie z podkulonymi nogami. - Nie wiem nawet, gdzie jestem teraz.
-
W Paryżu - informuje Kazik.
-
A, to dobrze. Więc, jeśli pozwolisz, na razie tu zostanę. Nie bój
się, nie na długo - śmieje się Olga widząc żartobliwie
spłoszony wyraz twarzy mężczyzny.
Z
tarasu widać Paryż, kremowoszary, różowawy w zachodzącym
słońcu.
***
Wreszcie podjęłam decyzję: Jutro zadzwonię do J.
Wreszcie podjęłam decyzję: Jutro zadzwonię do J.
Boję
się,
ale jeszcze bardziej boję
się pojechać tam i nie zastać go albo, co gorsza, spotkać się
z odmową.
I
co?
No
właśnie, co?
Jestem
przerażona.
Lęk
umiejscowił się
w brzuchu.
Wiem,
że muszę.
Może
go nie będzie.
A
może nie zechce rozmawiać.
To
bez sensu.
Czy
jeśli skończy się nie po mojej myśli, to wszystko przestanie mieć
wartość? W końcu o co chodzi? Po co tak mieszać życie z
literaturą.
Wątpliwej wartości.
Nie
wiem.
Ale
wiem, że nie chcę
dalej czekać.
Serce
jak młot kowalski: w gardle.
Odpowiada
automatyczna sekretarka. Jego głos. Po francusku. Zostaw numer
telefonu. Oddzwonię
po powrocie. Tyle zrozumiałam.
Jednak
ulga.
I
nieco żalu.
Bo
teraz już byłam gotowa na spotkanie. Niemal gotowa. Jego głos.
Chyba ten sam.
Gdzie
jesteś?
Przecież
nie zostawię
ci wiadomości. Nie oddzwonisz.
Boję
się,
że nie odpowiedziałbyś, a to byłoby tak, jakbym wykorzystała
ostatnią
szansę.
Już nie będę
mogła cię
zaskoczyć.
Nie
chcę.
Wcale nie mam chęci
cię
zaskakiwać, znienacka, jak diabeł z pudełka. Ale chciałabym przez
moment spojrzeć na ciebie z zewnątrz,
nie widziana. Popatrzeć na ciebie nieświadomego, że jesteś
obserwowany. Pojąć
o tyle, o ile można - obcego człowieka idącego
ulicą.
Czy
poznałabym cię?
Czy
ty poznałbyś mnie?
Kim
jestem dla ciebie?
Czy
jeszcze istnieję?
Nie
chcę
twojego gniewu, irytacji, że jesteś - byłeś - śledzony.
Sama
nie życzyłabym sobie tego.
Chcę
tylko usiąść
naprzeciw ciebie, popatrzeć. Zadać kilka pytań i powiedzieć ci:
dziękuję,
że byłeś. Cokolwiek się
stało w moim życiu za twoją
sprawą,
było piękne,
choć czasem straszne.
„Tylko
spadając
ze szczytu w przepaść można poznać szczyt i przepaść”
Czy
rozumiesz?
Nic
od ciebie nie żądam.
Niczego
nie oczekuję.
Dzwonię,
by usłyszeć twój
głos.
I
zrozumieć, po raz kolejny, że to była miłość. Miłość, która
przemija, lecz nigdy się
nie kończy.
Nie
wiem, czego pragnę,
pragnąc
spotkania. Tego bicia serca, które
usiłuje wyskoczyć mi z piersi? Tego lęku,
nad którym
nie panuję?
Czy może zadać mi ból
jeszcze większy
niż zadał? I czy ta powtórka
z cierpienia mogłaby być aż tak porażająca?
To
przecież zależy ode mnie.
Ciągle
daję
mu władzę
nad sobą.
Władzę,
o której
nie ma pojęcia
i zapewne jej nie pragnie.
A
może pragnąłby
jej bardziej niż sądzę,
gdyby zdał sobie sprawę,
jak łatwo może mnie zranić zwykłą
niechęcią,
nawet nie okrucieństwem... zwykłą
obojętnością.
Co
jest w jego życiu ważne? Bo jeśli kocha, jeśli kocha nie czując
znużenia i rozczarowania, nic nie powinnam go obchodzić.
A
jeśli nie kocha, może chce mieć spokój?
Nie
wiem, jak zachowują
się
wtedy mężczyźni.
Niektórzy
zawsze gotowi są
na przygodę
bez zobowiązań.
Ja
nie chcę
przygody.
Chcę,
żeby potraktował mnie poważnie. Jak gościa z przeszłości.
I
żeby potwierdził, że kochał mnie naprawdę,
że to uczucie dotąd w jakiejś postaci trwa i zawsze będzie
istnieć.
Romantyczne
iluzje. Lektura Marguerite Duras. Czy tak bywa w życiu?
Tak.
Tak jest ze mną.
I może dlatego nie powinnam spotykać się
z nim; po to, by nie zdołał tego zniszczyć obojętnością
- chłodem - wrogością
- irytacją.
Bo
chcę
go kochać.
Dlaczego?
Dla
siebie.
By
mieć coś, co trwa, odporne na działanie czasu.
(...)______________________________
Uwielbiałam jeść morskie zwierzaki. Szalałam na punkcie ostryg. Teraz ich nie jem. Po prostu już nie jem zwierząt. Coś straciłam, coś zyskałam.
Tylko
spadając...
Anna Świrszczyńska
„Głową w dół” z
tomu
„Jestem baba” cytuję
za zbiorem „Ogromniejąca
perła samotności”
Interart 1996 s.110
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz