***
Po
co Oldze potrzebna ta cała historia? Czy nie wymyśliła sobie
wszystkiego? Przecież już dawno powinna o nim zapomnieć. Do
diabła, to prawie 20 lat. A ona udaje przed przyjaciółmi, że
ciągle jej na nim zależy. Może i przed sobą udaje?
Czy
to przypadkiem nie jest jakieś przewrotne alibi? Żeby nie zajmować
się swoim życiem, lecz udawać, że jest zajęta tamtym? To
wygodne. Ucieczka. Przed sobą. Przed życiem. Przebranie. Jak kiedyś
wieczne narzeczone, których ukochany zginął. Żałobne suknie do
końca życia, na palcu zaręczynowy pierścionek. Ale wszyscy
wiedzą, że Olga nie należy do tego gatunku. Po co to robi? Boi
się, że znów zostanie zraniona? Nie ma chęci już być z
kimkolwiek?
Nie
chce nikogo. A on, Jean, nie jest niebezpieczny. Już jej nie może
zranić.
Przecież
niemal zawsze wiązała się z nieobecnymi. Inny kraj, a przynajmniej
inne miasto. Listy, tak. Telefony. Rzadkie spotkania, ze
świadomością, że już, zaraz trzeba będzie się rozstać.
Tęsknota, która pojawiała się, zanim zdążyli się pożegnać.
Gorzka słodycz spełnień. I odsuwanie na później wszelkich
decyzji, które mogłyby ich zbliżyć. To nie było trudne: bez
borykania się z codziennością, bez sprawdzianu, jakim jest poranne
wstawanie, brudna wanna, naczynia w zlewie, pieniądze na czynsz.
Miłość to były wakacje, krótka przerwa od życia poza czasem i
światem. To był zawrót głowy, gorączka. To było parę tygodni w
roku, które podlegały własnym prawom.
Restauracje:
rytuał wybierania. Sprawdźmy menu w sąsiedztwie, a potem
zdecydujemy. Tutaj? A może tam, za rogiem? Stamtąd jest ładniejszy
widok, nie sądzisz? Oczywiście, stolik przy oknie. Spróbuję
twojego, mogę? Pyszne! Chcesz trochę ode mnie? Ależ to wino
boskie! Kawa? Może mus czekoladowy? Nie, creme brulee. Już nie
mogę, muszę się położyć, jak to dobrze, że tak blisko do
łóżeczka. Czy widzisz, jaki to morze ma kolor? Nie do wiary. Teraz
śpię, nie ma mnie dla nikogo. Tak, możesz mi pomasować stopy. Jak
dobrze... Pokoje hotelowe: senne popołudnia, gwar ulicy za oknem.
Dworce kolejowe, lotniska, ostatnie filiżanki kawy w dworcowych
barach. Łzy i pocałunki na peronach, w korytarzach pociągów tuż
przed odjazdem. Morza, góry, miasta. Galerie malarstwa. Parki.
Bulwary. A kiedy czuła, że czas na definitywne rozstanie -
temperatura spada albo on zaczyna zbyt często mówić o przyszłości
- łatwo było zamknąć to prawie bezboleśnie, nie odpisując na
listy, szybko kończąc rozmowy telefoniczne, na propozycje spotkań
mówiąc: nie teraz, jestem okropnie zajęta, praca, remont, daj mi
czas. W końcu sami zaczynali rozumieć, choć nie wszyscy, byli i
tacy, którzy zadawali pytania: co ja takiego zrobiłem, dlaczego?
Jak
się nazywał ten sztylet, narzędzie miłosierdzia? Misericordia.
Czasem trzeba było miłosiernego sztychu, by to zakończyć. I
odetchnąć.
***
Kończy
się lato. Chłód poranków. Deszcz, wiatr, czasem słońce. Niebo w
trzech kolorach: spodem chmury wielkie, ciemnoszare, niemal czarne,
górą piętrząca się biała piana. Prześwitujący błękit,
bliżej horyzontu coraz jaśniejszy. I te cuda przez całe
popołudnie. Znów koniec lata, to jakby kończył się kolejny rok.
Bo się kończy. Urodziny.
-
To ty obchodzisz urodziny? - pytają koleżanki z mieszaniną
zgorszenia i rozbawienia. One same co roku popadają w depresję, gdy
zbliża się ta data. Najgorsze są okrągłe rocznice. Trzydziestka,
czterdziestka, pięćdziesiątka. To już koniec świata.
-
Chciałabyś być znowu młoda? - Olga pyta Ankę, a może Krysię
czy Marynę. - Naprawdę chciałabyś mieć dwadzieścia lat?! Ja
nigdy, za wszystkie pieniądze świata. Znów przeżywać tę mękę
młodości?
Teraz
to tamta, Anka, a może Maryna, nic nie rozumie. Może pamięta
zupełnie co innego? A może wydaje jej się, że wówczas, jako
dwudziestolatka nie wykorzystała jakiejś szansy i chciałaby to
teraz naprawić.
-
Naprawdę - drąży Olga - byłaś wtedy szczęśliwa? Mogę ci tylko
zazdrościć. Dla mnie to był koszmar. Ta męka nierozumienia siebie
i ludzi. Nieświadomość własnych potrzeb. To bycie na łasce
hormonów i podświadomości.
-
Przygnębia mnie to, co widzę w lustrze - mówi tamta. - Są dni,
kiedy nienawidzę swojej twarzy. I ciała.
-
A wtedy było inaczej? - pyta Olga. - Pamiętam, że wówczas
wstydziłam się wyjść z domu bez makijażu. Teraz prawie się nie
maluję i jest mi z tym dobrze. Nie obchodzi mnie opinia reszty
świata. Taka, jaka jestem, jestem w sam raz. Dlaczego miałabym
wyrzekać się własnego wieku? To jak wyrzec się swojego życia.
A
przecież moje życie było - nadal jest - fascynujące. Za nic nie
zamieniłabym go na inne. Nie wierzą mi. Myślą, że się zgrywam.
„Powiedz,
Puchatku - rzekł wreszcie Prosiaczek - co ty mówisz, jak się
budzisz z samego rana?
-
Mówię: „Co też dziś będzie na śniadanie” - odpowiedział
Puchatek. - A co ty mówisz, Prosiaczku?
-
Ja mówię: „Ciekaw jestem, co się dzisiaj wydarzy ciekawego” .
Puchatek
skinął łebkiem w zamyśleniu.
-
To na jedno wychodzi - powiedział.”
Smak
życia. To również ta ciekawość. Co się zdarzy. Cokolwiek to
będzie.
Pamiętasz,
Jean? Nigdy tego nie rozumiałeś. Pamiętasz to popołudnie w
Sztokholmie w Millesgarden? Powiedziałam: jestem szczęśliwa.
Spojrzałeś na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Teraz też jestem
szczęśliwa. Sprawię sobie prezent urodzinowy. Zadzwonię do
ciebie. I cokolwiek się zdarzy, przyjmę to jako prezent.
(...)
_____________________________
"Powiedz,
Puchatku..." Alan
Alexander Milne „Kubuś
Puchatek”przekład polski Ireny Tuwim
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz