wtorek, 11 listopada 2014

Pamiętasz? Fragmenty (31)

***
Po co Oldze potrzebna ta cała historia? Czy nie wymyśliła sobie wszystkiego? Przecież już dawno powinna o nim zapomnieć. Do diabła, to prawie 20 lat. A ona udaje przed przyjaciółmi, że ciągle jej na nim zależy. Może i przed sobą udaje?
Czy to przypadkiem nie jest jakieś przewrotne alibi? Żeby nie zajmować się swoim życiem, lecz udawać, że jest zajęta tamtym? To wygodne. Ucieczka. Przed sobą. Przed życiem. Przebranie. Jak kiedyś wieczne narzeczone, których ukochany zginął. Żałobne suknie do końca życia, na palcu zaręczynowy pierścionek. Ale wszyscy wiedzą, że Olga nie należy do tego gatunku. Po co to robi? Boi się, że znów zostanie zraniona? Nie ma chęci już być z kimkolwiek? 
 
Nie chce nikogo. A on, Jean, nie jest niebezpieczny. Już jej nie może zranić. 


Przecież niemal zawsze wiązała się z nieobecnymi. Inny kraj, a przynajmniej inne miasto. Listy, tak. Telefony. Rzadkie spotkania, ze świadomością, że już, zaraz trzeba będzie się rozstać. Tęsknota, która pojawiała się, zanim zdążyli się pożegnać. Gorzka słodycz spełnień. I odsuwanie na później wszelkich decyzji, które mogłyby ich zbliżyć. To nie było trudne: bez borykania się z codziennością, bez sprawdzianu, jakim jest poranne wstawanie, brudna wanna, naczynia w zlewie, pieniądze na czynsz. Miłość to były wakacje, krótka przerwa od życia poza czasem i światem. To był zawrót głowy, gorączka. To było parę tygodni w roku, które podlegały własnym prawom.

Restauracje: rytuał wybierania. Sprawdźmy menu w sąsiedztwie, a potem zdecydujemy. Tutaj? A może tam, za rogiem? Stamtąd jest ładniejszy widok, nie sądzisz? Oczywiście, stolik przy oknie. Spróbuję twojego, mogę? Pyszne! Chcesz trochę ode mnie? Ależ to wino boskie! Kawa? Może mus czekoladowy? Nie, creme brulee. Już nie mogę, muszę się położyć, jak to dobrze, że tak blisko do łóżeczka. Czy widzisz, jaki to morze ma kolor? Nie do wiary. Teraz śpię, nie ma mnie dla nikogo. Tak, możesz mi pomasować stopy. Jak dobrze... Pokoje hotelowe: senne popołudnia, gwar ulicy za oknem. Dworce kolejowe, lotniska, ostatnie filiżanki kawy w dworcowych barach. Łzy i pocałunki na peronach, w korytarzach pociągów tuż przed odjazdem. Morza, góry, miasta. Galerie malarstwa. Parki. Bulwary. A kiedy czuła, że czas na definitywne rozstanie - temperatura spada albo on zaczyna zbyt często mówić o przyszłości - łatwo było zamknąć to prawie bezboleśnie, nie odpisując na listy, szybko kończąc rozmowy telefoniczne, na propozycje spotkań mówiąc: nie teraz, jestem okropnie zajęta, praca, remont, daj mi czas. W końcu sami zaczynali rozumieć, choć nie wszyscy, byli i tacy, którzy zadawali pytania: co ja takiego zrobiłem, dlaczego? 
 
Jak się nazywał ten sztylet, narzędzie miłosierdzia? Misericordia. Czasem trzeba było miłosiernego sztychu, by to zakończyć. I odetchnąć.

***
Kończy się lato. Chłód poranków. Deszcz, wiatr, czasem słońce. Niebo w trzech kolorach: spodem chmury wielkie, ciemnoszare, niemal czarne, górą piętrząca się biała piana. Prześwitujący błękit, bliżej horyzontu coraz jaśniejszy. I te cuda przez całe popołudnie. Znów koniec lata, to jakby kończył się kolejny rok. Bo się kończy. Urodziny.

- To ty obchodzisz urodziny? - pytają koleżanki z mieszaniną zgorszenia i rozbawienia. One same co roku popadają w depresję, gdy zbliża się ta data. Najgorsze są okrągłe rocznice. Trzydziestka, czterdziestka, pięćdziesiątka. To już koniec świata.
- Chciałabyś być znowu młoda? - Olga pyta Ankę, a może Krysię czy Marynę. - Naprawdę chciałabyś mieć dwadzieścia lat?! Ja nigdy, za wszystkie pieniądze świata. Znów przeżywać tę mękę młodości?
Teraz to tamta, Anka, a może Maryna, nic nie rozumie. Może pamięta zupełnie co innego? A może wydaje jej się, że wówczas, jako dwudziestolatka nie wykorzystała jakiejś szansy i chciałaby to teraz naprawić.
- Naprawdę - drąży Olga - byłaś wtedy szczęśliwa? Mogę ci tylko zazdrościć. Dla mnie to był koszmar. Ta męka nierozumienia siebie i ludzi. Nieświadomość własnych potrzeb. To bycie na łasce hormonów i podświadomości.
- Przygnębia mnie to, co widzę w lustrze - mówi tamta. - Są dni, kiedy nienawidzę swojej twarzy. I ciała.
- A wtedy było inaczej? - pyta Olga. - Pamiętam, że wówczas wstydziłam się wyjść z domu bez makijażu. Teraz prawie się nie maluję i jest mi z tym dobrze. Nie obchodzi mnie opinia reszty świata. Taka, jaka jestem, jestem w sam raz. Dlaczego miałabym wyrzekać się własnego wieku? To jak wyrzec się swojego życia.

A przecież moje życie było - nadal jest - fascynujące. Za nic nie zamieniłabym go na inne. Nie wierzą mi. Myślą, że się zgrywam.

Powiedz, Puchatku - rzekł wreszcie Prosiaczek - co ty mówisz, jak się budzisz z samego rana?
- Mówię: „Co też dziś będzie na śniadanie” - odpowiedział Puchatek. - A co ty mówisz, Prosiaczku?
- Ja mówię: „Ciekaw jestem, co się dzisiaj wydarzy ciekawego” .
Puchatek skinął łebkiem w zamyśleniu.
- To na jedno wychodzi - powiedział.”
Smak życia. To również ta ciekawość. Co się zdarzy. Cokolwiek to będzie.
Pamiętasz, Jean? Nigdy tego nie rozumiałeś. Pamiętasz to popołudnie w Sztokholmie w Millesgarden? Powiedziałam: jestem szczęśliwa. Spojrzałeś na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Teraz też jestem szczęśliwa. Sprawię sobie prezent urodzinowy. Zadzwonię do ciebie. I cokolwiek się zdarzy, przyjmę to jako prezent. 

(...)
_____________________________
 
"Powiedz, Puchatku..." Alan Alexander Milne „Kubuś Puchatek”przekład polski Ireny Tuwim
 

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz