sobota, 1 listopada 2014

Pamiętasz? Fragmenty (27)

 
I kiedy wydaje się, że nie znajdzie ani siły, ani powodu, by oprzeć się zalewającej ją fali pożądania, Olga odpycha Gunthera, porywa z podłogi sukienkę i wybiega. W drzwiach pokoju chłopców od wewnątrz tkwi klucz. Noc będzie długa.

Magda kłamała, pamiętała o moim przyjeździe. Dlaczego kłamała? Czy chciała sprawdzić, jak daleko się posuniemy? Nie wierzę. Czyżby tak jak ja nie zdawała sobie sprawy z uczuć Gunthera? Czy sama siebie nie oszukuję?
A może jednak. Może liczyła na to, że ich jakoś pogodzę? Zaraz. Przyjaźnimy się od lat, a ja nic nie wiem o ich małżeństwie. Taka sama otchłań, jak wszystkie inne. Swoją drogą, mistrzostwo świata w stwarzaniu pozorów.
Nie, niemożliwe. Moja przyjaciółka. Jestem aż tak ślepa?
Gdybym wcześniej znała prawdę, nie znalazłabym się w takiej sytuacji, bezbronna, nie przygotowana.
To nie jest usprawiedliwienie.
Noc za oknem, niebo przejaśnia się powoli nad domami.
 
***
Jest wczesny poranek. Olga wkłada do teczki dwa szkice. Jeden z nich zmięty podniosła z podłogi. Bezgłośnie przechodzi przez korytarz, mijając uchylone drzwi sypialni. Gunther śpi na brzuchu, wzdychając przez sen. Kot, zwinięty obok na kocu unosi łepek i patrzy na Olgę nieruchomymi złotymi oczami. Drzwi zatrzaskują się cicho. Skrzypienie schodów. Olga wrzuca torbę na tylne siedzenie samochodu i wyjeżdżając z zacienionej drzewami wąskiej uliczki kieruje się w stronę autostrady.

Znów ten widok ludzkiego stada gnającego gdzieś przed siebie. Póki trwa dzień, zmieniają się krajobrazy, zmienia się światło. Pochyłe pagórki wygrzewają się w słońcu. Ścierniska w jaskrawym świetle z belami słomy rzucającymi długie, mroczne cienie; cynowoniebieskie chmury nad wysokim horyzontem.
Lśniące złoto zbóż, półmrok parowów, ciemna zieleń lasów wspinających się na wzgórza. Miasteczka o czerwonych dachach migają, zanim zasłoni je dźwiękochłonny ekran. Szosa. Droga przed sobą. 

Pasmo gór na południe od autostrady z sylwetką zamku i miasteczka.
Była tam kiedyś. Krętą drogą przez lasy i zapomniane wioski dotarła na grzbiet wzgórza. Miasteczko: kilka ulic i rynek, kościół i niewielki zamek górujący nad okolicą. Jest nawet fosa i most zwodzony, a od baszty w dół spływa po zboczu łąka, coraz dalej i dalej, ku szosie, ku odległym krajobrazom. Wysokie niebo i skwir jaskółek. Popołudniowe słońce maluje wszystko na złoto. Zostać tu? Zamieszkałaby w hoteliku, jadłaby posiłki w jedynej restauracji, w godzinę obeszłaby wszystkie uliczki, zaułki, sklepy oferujące drewniane ptaszki i ołowiane żołnierzyki. Noce są tu na pewno ciche i bardzo ciemne. Kiedy poczułaby niepokój, każący jechać dalej? Włączyć się w strumień sunący autostradą, płynnie rozdzielający się na rozjazdach. Przed siebie. 
 
W lusterku widzi swoją zmęczoną twarz. Nie, teraz nie czuje się na siłach, by stawić czoło spotkaniu z Jeanem. Chce jej się płakać. I jechać przed siebie, byle dalej. Nie skręciła na południe, pojechała na zachód. Potrzebuje powietrza, kieruje się ku Francji.

Pierwszy przystanek, Strasbourg, jak zawsze. Pokusa, by zobaczyć te miejsca, o których tylekroć myślała. Budynek, w którym pracował. Dom, w którym mieszkał.
Dzielnica uniwersytecka: brzydko starzejąca się architektura lat 70. Tylko lipowa aleja nadaje jej pewien wdzięk. Pusto, wakacje. 
 
Ta ulica w satelickim miasteczku. Przypominam sobie jej nazwę. Ale numer domu? Błądząc i nadkładając drogi trafiam: kościół, jakiś niewielki park. Dwupiętrowe, dość stare kamienice, raczej domy czynszowe. Na oko niewysoki standard. Który to był numer? Wiem, że parzysty. 12? Ale to katolicka szkoła. 10? W małym ogródku starsze panie o czymś zawzięcie rozprawiają. Może to było tu? Uliczka jest wąska, cicha, a ludzie nie robią wrażenia zamożnych. Jak by to było, gdybym wtedy tu się znalazła?
Dwie przecznice dalej główna ulica ze sklepami i restauracjami. Prowadzi do centrum, powinnam była od razu to spostrzec, zamiast błądzić.

Więc jak by to było?
Czy byłabym rozczarowana?
 
Nie mógł sobie pozwolić na żonę. Nie na taką, która byłaby całkowicie od niego zależna.
Może nie bieda, ale kłopoty finansowe. Żal, bunt, irytacja, gniew. Wzajemne obwinianie się. Kłótnie. Pojednania. I tak przez ile miesięcy? Lat?
Co potem?
Dzieci? We Francji to mniejszy kłopot niż w Polsce, więc może dzieci?
Kim byłabym wtedy?
To już zupełnie niepojęte. Takiej siebie - matki trojga - nie potrafię sobie wyobrazić. Jest dla mnie istotą z innej planety. Łatwiej mi zobaczyć jego - tatusia, czwarte dziecko własnej żony. 
 
Dokąd pojadę? Wrzucona w całkowitą wolność, w podróż. Nikt na mnie nie czeka. Wiem, że nie chcę wracać do domu, że nie wrócę do Berlina. Kuszą góry na zachodzie. Małe miasteczka i wsie pośród winorośli, wtopione w krajobraz. Domy skupione w kotlinach, pokryte identyczną dachówką, o ścianach w kolorze skał i ziemi, a czasem amarantu i zgaszonego różu. Bramy wiodą na podwórza pełne kwiatów, na pola i do winnic. Winorośl wspina się coraz wyżej. Zbocza pokryte równymi rzędami krzewów. W niewielkich sadach nikt nie zrywa owoców. 

(...)

W drogę.

Czasem wraca myśl o tym, co się stało. I jak dalece jestem temu winna. Bo jestem. Byłam gotowa... zatrzymałam się w ostatniej chwili, i teraz... To nie jest kwestia wierności komuś, lecz wyłącznie sobie. A przecież czuję się winna. Skoro pozwoliłam, by sprawy zaszły tak daleko. Czuję się brudna. Tu nie chodzi o niego. Tylko o to, że jest mężem Magdy, i wobec tego nic mnie nie usprawiedliwia, tym bardziej ich kryzys małżeński. 
 
Nigdy, żadnych chorych układów, żadnych żonatych facetów.
Dlaczego jednak tego chciałam? Bo chciałam. Może Gunther ma rację. To nienormalne, żyć samotnie. Światu to przeszkadza. Może ja sama też nie czuję się z tym najlepiej, ale wiem, że dla mnie jest to łatwiejsze wyjście. Łatwiejsze? Znów przesada. Nic już nie wiem, mam dość.
Jakiś obiad, kawa? I chyba tu zostanę na noc, w tym mieście o jasnych murach. Pozbieram się, poskładam kawałki w jedną całość.
 
Siostrzyczko, Gerdo, byłaś taka dzielna. Skąd brałaś siłę i wiarę, że warto dalej iść? Czy nie bałaś się tej chwili, gdy spojrzy na ciebie i powie: nie znam cię? Twoja miłość była silniejsza niż okruchy czarodziejskiego lustra.
Cóż ja jej więcej dać mogę nad tę władzę, którą sama posiada? Czyż nie widzisz jej siły i potęgi? Czyż nie widzisz, że ludzie i zwierzęta służą jej i wypełniają jej wolę? Czyż nie widzisz, że bosa i uboga, pół świata już przebyła, a wszyscy jej pomagają i nic się jej oprzeć nie może?”
 
Fasada kościoła, ukrytego na małym placyku, z rzędami zabawnych potworków. Co za kaprysy wyobraźni kazały budowniczym umieszczać te dziwne stworzenia w kościołach? Chłód i cisza wnętrza. W bocznej kaplicy zadziwiająca, drewniana rzeźba Madonny: esencja kobiecości, jak paleolityczna Wenus. Łzy, długo wstrzymywane.


Czarna Madonno z Dijon, Notre Dame de Bon Espoir, stara kobieto, pozbawiona dłoni i stóp, pozbawiona Dzieciątka. Okaleczona, obrabowana, jakąż masz w sobie wielkość i dumę. Matko i pocieszycielko, wstaw się za mną, pomóż. Uratuj.

Twarz w lustrze. Czasem spogląda na mnie z cichą rozpaczą. A czasem, jak dziś rano, oczy patrzą promiennie, a uśmiech... skąd ten uśmiech? Czy to tylko widok za oknem? Czy to magia tego kraju, gdzie każdy zakręt niesie niespodziankę? Znów jadę przed siebie, dalej na południe. Nie ma tam żadnych wspomnień, żadnych jak dotąd miejsc dla mnie magicznych. Może pojawią się nowe?

Jadąc wśród gór Olga dostrzega na grzbiecie wzniesienia zarys murów. Skręca w boczną drogę, która wspinając się coraz wyżej doprowadza ją do średniowiecznego miasteczka. Kamienne domy, kościół, nawet więzienie - dawno nieczynne. Poczta, hotelik, restauracja. Zabudowania z szarego kamienia ciągną się wzdłuż grzbietu, schodzą w kotlinę. Tam, gdzie się kończą, można się zatrzymać na piknik. Po drugiej stronie drogi na niewielkim pastwisku nudzi się młody osiołek. Gdy dostrzega Olgę, podchodzi do bramy. Próbuje po oślemu ryczeć, przychodzi mu to z trudem, jeszcze nie potrafi. Dokuczają mu muchy. Prosi o pieszczoty. Pije z ręki wodę, je chleb. Kiedy Olga chce odejść, przyzywa ją żałośnie.
 
W takich chwilach, w takich miejscach, gdzie, jak się wydaje, wolniej płynie czas, chciałabym pozostać. Lecz wiem, że to pragnienie na chwilę, że i tu dopadną mnie demony i że nawet tutaj nie ucieknę od siebie samej. Więc odjeżdżam, głaszcząc na pożegnanie miękkie chrapy osiołka i obiecując mu, że wrócę, na pewno kiedyś wrócę do Malleval.

____________________________________
 
Cóż ja jej więcej dać mogę ... Hans Christian Andersen „Królowa Śniegu” opracowała Cecylia Niewiadomska Nasza Księgarnia 1984 s.55


© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz