Ale czyj?
poniedziałek, 30 czerwca 2014
niedziela, 29 czerwca 2014
Puma - towarzysz podróży (11)
W BELGII I HOLANDII
Wiosną znów pojechaliśmy do
Brukseli. Puma rozpoznał hotel, a nawet apartament, ale tym razem
zamieszkaliśmy od strony ogrodu, gdzie było ciszej i przyjemniej, a
o świcie i o zmierzchu trwały ptasie koncerty. Pies został
serdecznie powitany i szybko poczuł się jak w domu. Bez trudu się
zadomowił. Uwielbiał park, gdzie mógł biegać luzem i spotykać
inne psy. Tutaj też, o rzut kamieniem od naszego apartamentowca,
były aż trzy muzea.
Chcieliśmy odwiedzić Z. w
Hadze, ale obawialiśmy się, czy dogadają się nasze psy. Oskar był
dużym krótkowłosym mieszańcem, o ciemnej, podpalanej sierści,
znalezionym w lesie na jednej z
afrykańskich wysp. Przywieziony do Europy razem z ich jamniczką,
ciężko przeżył jej śmierć.
Z. znalazła sposób, by psy nie
walczyły ze sobą. Miała w kieszeniach smakołyki, które
sprawiedliwie dzieliła, żądając najpierw, by pieski grzecznie
usiadły. Miski podawała im jednocześnie, więc po zjedzeniu
własnej porcji należało sprawdzić miskę kolegi. Przestrzegały
etykiety – Puma ustępował z drogi, a Oskar nie był agresywny.
W parku Scheveningen Bojsje
biegały obok siebie. Oskar sikał pierwszy, Puma po nim. Nasze psy
rządziły. Warczały na intruzów. Oskar dawał znak, a Puma się
przyłączał. We dwóch napędzili stracha dużemu, podobnemu do
wilka białemu psu, który zmykał z podkulonym ogonem!
Gdy pojechaliśmy z I. do
muzeum, psy zostały z Z. Położyły się razem na kanapie, a potem
obszczekiwały przechodniów przez panoramiczne okno, wychodzące na
chodnik, i złościły się na kota sąsiadów, przychodzącego do
kuchennego ogródka.
Na plaży w Scheveningen kilka
lat wcześniej, w listopadzie, obserwowaliśmy zgromadzenie
wodołazów: szalały w wodzie, bawiły się na piasku. Wyglądały
jak stado małych, czarnych, brązowych i rudych niedźwiadków. I
zapach pięćdziesięciu mokrych psów!
Tym razem było pusto. Wiatr
jest tam niezwykły, wysokie fale świetne dla windsurfingu, a
szeroki pas białego, twardego piasku zachęca do gonitwy i skoków.
Pies oszalał. Pędził, zataczał koła, skakał, powiewając uszami
i ogonem. Fruwał!
Po powrocie do Brukseli był
smutny. Tęsknił za Oskarem...
RYTUAŁY
Podróże to kilka tygodni w
roku. A poza tym – codzienność. Rytmy. Rytuały.
Przebudzenie.
Pies zastępuje mi barometr. Jeśli rano, gdy się budzę, nie
podnosi nawet łba, znaczy to, że nie warto wstawać. Wstaje
dopiero, gdy się ubieram i leniwie poleguje pod drzwiami, czekając
na wyjście. Kiedy indziej słyszy, że się budzę i przybiega z
drugiego pokoju, gdzie spał w fotelu, wskakuje
na mnie i liże po twarzy. Kładzie się na grzbiecie i wyciągnąwszy
tylne łapy na całą długość nadstawia brzuszek do głaskania. Na
hasło: „wstajemy?”
podnosi się i całym ciężarem przewraca na bok: „jeszcze
trochę pieszczot”.
Puma
bywa najsłodszym i najpieszczotliwszym psem porannym. Gryzie
mnie delikatnie, a potem biegnie w stronę balkonu, bo przecież
trzeba sprawdzić, co się zmieniło od wczoraj. Przychodzi do kuchni
i trąca mnie nosem, należy mu się przecież poranny herbatnik (a z
nim tabletka). Idę do łazienki, on otwiera sobie drzwi: „dlaczego
to tak długo trwa?”
Gdy
się ubieram, przynosi pluszowego baranka albo pieska, zachęcając
mnie do zabawy. Mam rzucać maskotkę, a on będzie ją przynosił.
Nabiera do pyszczka białego sera i biega po mieszkaniu rozrzucając
go po podłodze (ser, jak powszechnie wiadomo, kłuje w ząbki).
Śpiewa z radości, kiedy zakładam
mu smycz i ciągnie po schodach z całych sił. Jest
moim ulubionym kumplem. Dobrze nam razem.
Jego najpiękniejsza poza:
warowanie. Dywanik z pieska.
Któregoś wieczoru na spacerze
był mocno spięty. Akurat była pora, gdy psy tłumnie wychodzą po
raz ostatni. Znienacka rzucił się ku idącym z przeciwka dwom
młodym mężczyznom, z tym swoim żartobliwie gniewnym warkotem, w
odruchu „pasienia”.
-On zawsze się tak zachowuje –
stwierdziłam zrezygnowana.
-To po sterydach –
skonstatował jeden z nich.
W
miarę upływu lat piesek jadł więcej, ale wymagania pozostały.
Był - o zgrozo! - miłośnikiem tłoczonej na zimno oliwy z oliwek i
serów pleśniowych. Ten pies
jada lepiej niż ja! irytował
się jeden z kolegów. Widocznie na to zasługuje. Życie bywa
brutalne. Makaron z mięsem był OK, pod warunkiem, że polany oliwą,
której należało dodać, gdy na dnie miski została reszta klusek.
Kiedyś po jedzeniu przyszedł do pokoju, trącił mnie nosem.
Stwierdziłam, że zjadł wszystko, więc nic nie dolałam. Pies
ostentacyjnie wziął się za wylizywanie pustej miski, więc w końcu
dostał oliwę. Następnego dnia znów mięso z makaronem i trącanie
nosem. Idę do kuchni. Na dnie miski czekają cztery makaronowe
muszelki, żebym nie miała wątpliwości, co się psu należy.
Odpoczynek w łóżku z książką:
piesek wskakuje i całuje w ucho, po czym układa się tak, by mnie
dotykać grzbietem. Leżymy, grzejąc się nawzajem.
Oglądałam na Animal Planet
nieodżałowanego Steve'a pieszczącego małego kangura. Wołam Pumę:
patrz, kangur! Spojrzał i pobiegł po jeża - zabawkę, żeby
pokazać, że on też ma pluszaka.
Widok śpiącego psa. Czasem
zwijał się w kłębuszek. Pan Kuleczka. To znów kładł się z
łapą pod brzuszkiem, na pozór śpiąc, w rzeczywistości czuwając.
W upalne dni leżał na boku z wyciągniętymi łapami... A jeśli
tylko mógł, korzystał z poduszek.
Kiedy budziłam się w nocy,
słyszałam psi oddech, chrapanie, poszczekiwanie, westchnienia,
popiskiwanie przez sen. Czasem, gdy płakał, budziłam go. A czasem
słyszałam ciche stukanie pazurków o podłogę.
Nie byłam sama.
STAROŚĆ
Młody piesek jest tylko
zwierzątkiem. Rządzi nim instynkt. Potrzebuje poczucia
bezpieczeństwa, jedzenia, zabawy, pieszczot. Mijają jednak lata i
pies, obcując z człowiekiem, uczy się go: dlatego, że kocha i
dlatego, że jest od niego zależny. Zaczyna rozumieć znaczenie
słów, odczytuje nasz język ciała, domyśla się intencji.
Wielokrotnie miałam dowody na telepatyczną łączność z Pumą,
gdy czułam niepokój, a po powrocie do domu okazywało się, że
zachorował.
Aż zaczyna się starzeć.
Słabnie wzrok i słuch, potrzeba więcej snu. Psuje mu się
charakter: irytują go młodsze psy, zbyt ekspansywne i zagrażające
jego pozycji. Częściej warczy, irytuje się, jest zgnębiony,
smutny. Bywa zdezorientowany, wolniej reaguje, dłużej się
zastanawia, zanim podejmie decyzję. Czasem odchodzi w kąt, nie chce
głaskania. Jeszcze tylko spacer budzi żywsze emocje. Teraz lubimy
leniwe popołudnia i weekendy, gdy leżymy w łóżku z książką. A
że ja sama nie jestem zbyt towarzyska i potrzebę kontaktu z ludźmi
w znacznym stopniu zaspokajam w pracy, spędzamy w ten sposób coraz
więcej czasu. Dobrze nam razem.
Rozumiemy się bez słów.
SNY
Puma był obecny w moich snach.
Najczęściej jako towarzysz wędrówki, gdy kluczyliśmy po
tajemniczych labiryntach, ścieżkach, nad rzekami.
Pies jest ze mną w rozległym,
prywatnym parku i goni koty. Wskakuje za nimi do basenu. Ochroniarz
wyciąga pistolet i chce go zastrzelić. Krzyczę. Puma znika w głębi
basenu. Wyławiam go, jest nieprzytomny, bezwładny. Chwytam go za
tylne łapy i wytrząsam wodę. Krztusi się i zaczyna oddychać.
Ratuję go przed tygrysem, który
chce go pożreć, chociaż sam jest pluszowy.
Wołam go, bo gdzieś przepadł
i nie wraca. To jeden z najczęściej powracających snów.
MIŁOŚĆ
Kiedy się złoszczę, Puma
przychodzi i przeprasza za wszystko i wszystkich. Kiedy jest mi
smutno, wtulam twarz w miękką, pachnącą sierść na karku i
ciepłe, jedwabiste uszy. Kiedy jestem znużona, idziemy na spacer.
Kiedy się boi, przychodzi do mnie, bym go chroniła.
Nie zastępuje mi nikogo, jak
sądzą niektórzy. Jest sobą. Jesteśmy towarzyszami podróży.
I to za nim, Pumą, teraz
tęsknię.
Baśniowy dom - Kerylos
W Beaulieu-sur-Mer archeolog Theodore Reinach i jego żona Fanny Kann zbudowali dom swoich marzeń - willę w stylu greckim.
Architektem był Emmanuel Pontremoli. Dom powstawał w latach 1902 - 1908.
Kerylos to po grecku zimorodek, ptak dobrej wróżby.
To dom z moich snów.
Architektem był Emmanuel Pontremoli. Dom powstawał w latach 1902 - 1908.
Kerylos to po grecku zimorodek, ptak dobrej wróżby.
Fotografie z 23 września 2009
Rossinière - Rezydencja Króla Kotów
Chłopiec znalazł małego kotka, zaopiekował się nim, zabrał do
domu. Mitsou, młody i ciekawy świata, nie był zbyt posłuszny,
dlatego jego pan wyprowadzał go na spacery na sznurku. Nadeszło
jednak Boże Narodzenie i kociak, wykorzystując nieuwagę chłopca,
znikł. Nigdy już się nie odnalazł.
Historyjka
obrazkowa o kocie Mitsou autorstwa dwunastoletniego Balthasara
Klossowskiego de Rola ze wstępem Rainera Marii Rilkego zapoczątkowała
wielką karierę Balthusa, docenianego bardziej przez kolekcjonerów,
niż krytykę. Rilke był tym, kto dostrzegł w chłopcu autentyczny
talent i wrażliwość, i w ostatnich latach swego niełatwego życia
utrzymywał korespondencyjny kontakt z młodym artystą.
Balthus
niejednokrotnie jeszcze malował koty. Autoportret Król kotów
z 1935 roku przedstawia wysokiego, urodziwego młodego mężczyznę,
o którego nogę ociera się kot. Mamy tu już wszystko, co będzie
znakiem szczególnym jego malarstwa: pustawe wnętrze, rozproszone
światło, stłumioną kolorystykę - i aurę tajemnicy.
Malarstwo
Balthusa jest wyjątkowe, osobne. Nie przynależał do żadnych szkół
malarskich, tworzył w samotności, zafascynowany freskami Piera
della Francesca, pejzażami Claude’a Lorraina i Nicolasa Poussina,
sztuką japońską. Za radą Pierre’a Bonnarda rodzice nie posłali
go do akademii – kopiował starych mistrzów, aż stworzył własny,
niepowtarzalny styl. Wiele warstw tempery kazeinowej lub farby
olejnej nakładanych na płótno: technika pracochłonna, wymagająca
skupienia i cierpliwości, jakże odległa od przygód sztuki
dwudziestowiecznej!
Po
raz pierwszy zobaczyłam jego obrazy na wystawie w Dijon, w lipcu
1999: pejzaże z Morvan i kilka owych dziwnych płócien, ni to
zbiorowych portretów, ni obrazów rodzajowych o onirycznej,
niepokojącej aurze.
Jestem
malarzem religijnym – mówi Balthus w rozmowie z Françoise
Jaunin. - Uważam, że malarstwo powinno być malarstwem
religijnym – inaczej nie ma racji bytu. Malowanie tego, co ma się
przed oczami, to sposób przybliżania się do boskości. Odkąd
artyści przestali obserwować świat, sztuka utraciła poczucie
sacrum.
Z
głównej, choć wąskiej drogi zjeżdżamy kilkadziesiąt metrów w
dół i oto wyłania się zza zakrętu: zdumiewający, ogromny,
zachwycający dekoracją i proporcjami. Otoczony nieco zdziczałym
ogrodem, w sąsiedztwie starych sosen, majestatyczny, jedyny w swoim
rodzaju. Na bramie domu ręcznie wypisana informacja o wystawie i
strzałka kierująca w prawo. Nagle drzwi otwierają się: staje w
nich wysoki, siwowłosy mężczyzna o ciemnych oczach i drapieżnych
rysach, a za chwilę młoda kobieta o orientalnej urodzie. Zamieniają
parę słów z dziewczynami, siedzącymi na ławeczce przy stodole
naprzeciwko, i odjeżdżają. Gdy minie oszołomienie, objaśnię
memu towarzyszowi, że to syn i córka malarza.
Drewniany
– z definicji – Grand Chalet na fasadzie ozdobiony jest
malowidłami i sentencjami; pod dachem rok budowy: 1754. Dom ma
czterdzieści pokojów i sto trzynaście okien. Balthus zawsze
wybierał stare domostwa. Z pierwszą żoną, Antoinette de
Watteville, matką Stanisława i Tadeusza, zamieszkiwał w Villa
Diodati w Genewie i zamku w Chassy. Z Setsuko Idetą, matką Harumi,
kupili zamek Montecalvello koło Rzymu, a w 1977 roku Grand Chalet.
Tuż
za domem mała, stylowa stajnia, pełna uroczych drobiazgów:
malowane skrzynie, figurki koni. Zwierzaki - ciemny i jasny - pasą
się na łące pod sosnami, zbiegającej w dół wzgórza ku torom i
małej stacyjce.
Ekspozycja
jest niewielka, to głównie szkice i trochę fotografii. Można
kupić książki, w tym tę, której jeszcze nie mam – katalog
wielkiej weneckiej wystawy pośmiertnej z 2001 roku. Nie kupuję,
wiedząc, że będę żałować. Tymczasem pies, uwiązany koło
stajni, jak zwykle zjednuje sobie fanklub w postaci dziewcząt - jak
się okazuje, Polek, wolontariuszek w Fundacji Balthusa. I kiedy
rozmawiamy o psach i malarstwie, drzwi wielkiego domu znów się
otwierają i widzimy drobną Japonkę z dużym, kudłatym, bardzo
energicznym psem. Młodzik ciągnie panią do mojego Pumy, więc
objaśniam, że ten jako starszy pan umie się bawić tylko z
dziewczynkami. Madame Setsuko, hrabina Klossowska de Rola
uśmiechnięta odchodzi ze swoim niesfornym towarzyszem na spacer.
„Jestem
polskim hrabią” – z dumą powtarzał Balthus. Choć nie
mówił po polsku, te korzenie były dla niego ważne. Paradoksalnie,
jeden z najdroższych już za życia malarzy dwudziestowiecznych
(Grand Chalet kupiono za równowartość pięciu obrazów) jest
niemal – poza gronem specjalistów – nieznany w Polsce. Dopiero
niedawno częściowo wypełniły tę lukę dwie pozycje wydane przez
Noir sur Blanc, ale ciągle czekam na choćby skromną prezentację
jego malarstwa w formie albumu. Choć mogę przecież wrócić do
Rossinière…
W
starej stodole mieści się pracownia malarza. Spowita w półmroku –
tak jak w półmroku czy może półcieniu spowite są wnętrza z
jego obrazów. Te dziwne sypialnie, w których półsenne odpoczywają
nagie dziewczynki, pokoje pełne ciszy niemal dotykalnej. Oskarżany
o obsceniczność, Balthus twierdził, że maluje anioły. Nagość
anioła jest niewinna, prawda?
W
pracowni jest tak, jakby artysta wyszedł na chwilę: niedokończony
wielki obraz na sztalugach – trudno zobaczyć, co przedstawia, bo
wejść do środka nie można, jedynie zajrzeć przez drzwi – na
poręczy fotela biało-różowy koc, na szezlongu poduszka i
porzucony szlafrok. Półki pod oknem pełne naczyń z farbami,
pęczki pędzli w słoikach. Poplamiony kitel zarzucony na puste
sztalugi.
Gdy
wychodzimy na drogę, w otwartym oknie na pierwszym piętrze
wielkiego domu przysiada biały, puszysty kot o ciemnym pyszczku i
przygląda się intruzom, spokojny i pewny siebie – jest przecież
w Królestwie Kotów.
Fragment szkicu 2005: Dachau, Szwajcaria - Kwartalniku Literacki Kresy nr 55/56
Fotografie z 23 sierpnia 2005
piątek, 27 czerwca 2014
Marguerite Duras (3) - skandal bycia kobietą
To
było w małym sklepiku ze starzyzną w Vernon, w Normandii. Padał
deszcz, jak to zwykle bywa w tych stronach jesienią. Myszkowaliśmy
wśród porcelany, starych mebli, bibelotów. Na małym regale -
niewielkiego formatu książka wydrukowana na kremowym papierze.
L’amant. Les Editions de Minuit, 1984. Dwadzieścia franków,
dwie kawy.
Des
années après la guerre, après les marriages... czytam, w
języku, którego przecież nie znam. Płaczę. Nie muszę zaglądać
do tłumaczenia. Wiem, jak brzmią te słowa: Wiele lat po
wojnie, po małżeństwach, dzieciach, rozwodach, książkach,
przyjechał do Paryża z żoną. Zadzwonił do niej. To ja. Poznała
go po głosie. Powiedział: chciałem tylko usłyszeć pani głos.
Dwoje
starych ludzi. Ona jest światowej sławy pisarką, on zamożnym
bankierem. Nic się nie liczy, tylko ten drżący głos w słuchawce
telefonu: A później powiedział to. Powiedział, że było jak
dawniej, że kocha ją jeszcze, że nigdy nie przestanie jej kochać,
że będzie ją kochał do śmierci.
Tak
kończy się Kochanek. Ale to nie koniec, sześć lat później
autorka dopisze dalszy ciąg. Ten prawdziwy.
Usłyszał
w słuchawce jej płacz.
A
potem z daleka, zapewne z głębi pokoju, gdyż nie odłożyła
słuchawki, słyszał ten płacz. Długo jeszcze nasłuchiwał, ale
jej już tam nie było. Stała się niewidoczna, nieosiągalna. Wtedy
zapłakał. Gwałtownym płaczem. Z całych sił.
Kiedy
pisała te słowa, miała 77 lat. Od kilkunastu lat w jej życiu był
obecny Yann Andrea.
***
Kiedy kobieta pije, to jakby
zwierzę piło, albo dziecko. Alkoholizm kobiety jest gorszący, a
kobieta alkoholiczka to poważna sprawa. To plama na boskiej części
naszej natury. Uświadomiłam sobie zgorszenie, jakie wywołuję –
mówi pisarka w
Practicalities.
Czy można coś dodać?
Alkoholizm kobiety jest skandalem; może skandaliczne jest samo bycie
kobietą w świecie zdominowanym przez mężczyzn? Uzurpowanie sobie
prawa do postępowania jak mężczyzna, do swobody seksualnej, do
twórczości, do uznania?
Inwektywy,
jakimi obrzucano Duras, nie spotykały mężczyzn - twórców. W
podręcznikach historii literatury czy filmu w najlepszym razie
traktowana jest marginalnie. To, co w ich przypadku jest nowatorskim
eksperymentem, u niej nie zasługuje na uwagę. Jest kobietą, która
wdarła się do królestwa mężczyzn.
Kobiecy punkt widzenia
w patriarchalnym świecie nie jest
wartością. Jest wyrazem naiwności lub irytującym kwestionowaniem
jedynie słusznego stanowiska.
Pijaństwo kobiety jest
skandalem, bo jest uzurpacją nienależnych praw.
***
Uważa
się ją za przedstawicielkę écriture féminine,
ale Duras nie obchodziły teorie, abstrakcje – dla niej było ważne
jak najbardziej sugestywne wyrażenie poczucia krzywdy i wyobcowania,
analiza fenomenu pamięci i zapomnienia. Odwieczny temat miłości i
śmierci u Duras znajduje nowy ton. W Savannah Bay opowieść
- wplątana w grę pamiętania / zapomnienia - mówi o miłości
wypełniającej każdą chwilę ... Bez przeszłości... Bez
przyszłości. O uczuciu, którego
ostatecznym, jedynym spełnieniem staje się samobójcza śmierć.
Stara kobieta, aktorka i młoda
– jej opiekunka czy wnuczka? Co jest rolą, maską, a co prawdą?
Nic w tej sztuce nie jest jasne, dopowiedziane. Scena, odgrywana znów
i znów, przypominana i zapominana. Fenomenalne studium starości i
siły pamięci, która zaciera tożsamość bohaterów, pozostając
wierna mocy i potędze uczuć.
Duetowi
towarzyszy muzyka - obok piosenki Edith Piaf Les mots d’amour
- Adagio z
Kwintetu smyczkowego C-dur Franza
Schuberta. Muzyka mówiąca o śmierci, jej pragnieniu i lęku przed
nią.
Amor – mort. A –mor. Śmierć
jest brakiem miłości, czy raczej miłość chroni od śmierci?
Mężczyzna Chory na śmierć jest
niezdolny do miłości:
Pyta ją pan, czy wierzy w to,
że można pana kochać.
Mówi, że w żadnym razie nie
można. Pan ją pyta: Z powodu śmierci? Ona mówi: Tak, z powodu tej
bezbarwności, nieruchawości pana uczuć, z powodu tego kłamstwa,
gdy mówi pan, że morze jest czarne.
A potem milknie.
W
dialogach u Duras nie jest ważne posuwanie akcji naprzód, lecz
wyraz emocji, życie wewnętrzne postaci. Szczególnie
wyraźnie można to dostrzec w sztukach teatralnych i scenariuszach
filmowych, które sama realizowała. Były to produkcje
niskobudżetowe, niekomercyjne.
***
Yann
Andrea Steiner zobaczył ją po raz pierwszy, kiedy miał lat 20.
Zafascynowany jej twórczością, przyszedł na spotkanie autorskie.
Ta kobieta po przejściach była najwybitniejsza francuską pisarką
swego czasu.
Młody
mężczyzna pisał do niej listy, nie otrzymując odpowiedzi.
Wreszcie zaprosiła go do siebie. Rozmawiali długo. A potem
powiedziała: zostań.
Został jej sekretarzem, biografem i
towarzyszem życia. W tym związku oboje byli sobie nawzajem
potrzebni!
Marguerite
Duras kochała słabych mężczyzn. Jak mały braciszek, Paulo. Jak
Chińczyk. Jak Yann Andrea.
Kochała
miłością niemożliwą do spełnienia. Yann Andrea był
homoseksualistą. Mam osiemnaście lat. Kocham mężczyznę, który
nienawidzi mojego ciała – pisze stara kobieta.
To
był burzliwy związek; jakiż mógł być? Picie – on też pił –
ataki delirium. Jego przygody z mężczyznami, poznanymi w barach, z
których wracał nad ranem; rozstania „na zawsze” i powroty.
Wspólnie kręcone filmy – był jej aktorem. Książki: dyktowała
mu swoje, on też pisał. Szpitale.
Zmuszał
ją, by poddała się leczeniu, trwał przy niej podczas ataków lęku
i furii. Po jej śmierci
napisał książkę, która została sfilmowana. W Cet
amour-là, podobnie jak w Kochanku,
rolę Duras kreuje Jeanne Moreau.
Był
z nią, kiedy pisała Kochanka, a potem Kochanka z
Północnych Chin.
A także kiedy na trzy lata przed śmiercią
powstał szkic Pisać, podsumowanie i zamknięcie jej całej
twórczości:
Pisać
to próbować dowiedzieć się, co by się napisało, gdyby się
pisało – dopiero potem to wiemy – przedtem to
najniebezpieczniejsze pytanie, jakie można sobie zadać.
Napisane
pojawia się jak wiatr, jest nagie, jest z atramentu, jest tym czymś
napisanym, i mija jak nic innego w życiu nie mija, nic więcej, z
wyjątkiem jego samego, życia.
Pierwodruk:
Kwartalnik Literacki Kresy nr 76 (4/2008)
Przedruk
pod tytułem Kochankowie Marguerite
Duras: Katalog Letniej
Akademii Filmowej w Zwierzyńcu 2012
Książki
Marguerite Duras przełożyli:
Pisać
- Magdalena Pluta
Chory
na śmierć - Bella Szwarcman – Czarnota
Marguerite Duras (2) - pisarka
Są
więc we Francji: nastoletnia Marguerite, starzejąca się matka i
jej dwaj synowie. Matka wróci zresztą do Indochin z Paulo, gdzie
ten umrze w 1942 roku. Przysyła pieniądze starszemu synowi, który
jest złodziejem i żigolakiem.
Marguerite
studiuje prawo, potem matematykę. Rozpoczyna pracę w instytucjach
rządowych. Poznaje Korsykańczyka Roberta Anthelme, poślubia go w
1939; wynajmują mieszkanie na Rue Saint-Benoît (6e arrondissement).
W 1942 wstępują do ruchu oporu – do komórki Francois Mitteranda.
Pierwsza
powieść, Les Impudents – opublikowana w 1943 pod
pseudonimem Marguerite Duras, mówi o rodzinnej traumie. Jak jej
nie powiesz, że jest pisarką, ona się zabije – miał
powiedzieć Anthelme do lektora w wydawnictwie.
W
1942 Marguerite rodzi martwe dziecko, a wkrótce potem poznaje
Dionysa Mascolo. Stanie się on także przyjacielem Roberta; ten
ostatni zostanie aresztowany wraz z siostrą w czerwcu 1944. On trafi
do Dachau, ona w Ravensbrück umrze z wycieńczenia już po
wyzwoleniu. Roberta odnajdzie Mitterand wśród umierających na
tyfus w obozie w maju 1945 i zabierze go do Francji.
Po
rozwodzie urodził się Jean, syn Dionysa Mascolo. Choć Marguerite
rozstała się później z jego ojcem, długo jeszcze mieszkał przy
Rue Saint-Benoit.
Na
początku lat 50. cała trójka została wyrzucona z Francuskiej
Partii
Komunistycznej.
Podczas powstania algierskiego byli po stronie Algierczyków. Potem
Duras aktywnie uczestniczyła w rewolcie 1968.
W
latach 50. coraz więcej pisze i kształtuje się jej styl: Tama
na Pacyfiku, Marynarz z Gibraltaru, Moderato cantabile
- natychmiastowy sukces, a wkrótce potem jej pierwszy scenariusz
filmowy, Hiroshima mon amour.
***
Hiroszima
- moja miłość powstała na życzenie Alaina Resnais, który
zamówił u Duras tekst dotykający ciągle jeszcze świeżej rany,
jaką była Hiroszima. Film, zrealizowany w 1959, osiągnął wielki
sukces, choć pojmowanie jego sensu i przesłania przez scenarzystkę
i reżysera okazało się skrajnie odmienne.
Dla Duras kluczowym -
jak zawsze w jej twórczości - problemem była kwestia pamięci i
zapomnienia. Zapomnienie przechodzi obok, tak, jak chusteczka
przeciera twarz, nie usuwając zmarszczek – pisze Vircondelet.
Nie pamięć mnie interesuje, lecz interpretacja rzeczywistości
– mówił Resnais.
Adam
Garbicz i Jacek Klinowski zarzucają tekstowi Duras grafomanię –
choć stwierdzają, nie bez racji, że fatalne sztuczności
literackie będą piętą achillesową nouvelle vague.
Protekcjonalnie podkreślają obecną w filmie logikę kobiecą –
tak różną od męskiej. Oddają jednak – pośrednio -
sprawiedliwość scenarzystce: Pod względem otwartości moralnej
i obyczajowej, a równocześnie dojrzałości i powagi analizy ten
dramat wyprzedza kino swoich czasów o całe lata (...) Jest to też
pierwszy bodaj obraz zachodnioeuropejski tak wysokiej rangi, w którym
kobieta została przedstawiona nie tylko jako indywidualność
dominująca, ale również jako osoba całkowicie niezależna
społecznie i pełnoprawna
intelektualnie.
Dodajmy, niebagatelna w tym rola aktorki, świetnej Emmanuelle
Rivy. Wydaje się, że znaczenie „Hiroszimy – mojej miłości”
jest większe nawet niż innych dokonań z przełomowych lat
nowofalowych bogactwo warsztatowe nie ciąży nad treścią, nie
pozostaje na pierwszym planie znaczeniowym i wrażeniowym, lecz pełni
rolę służebną.
Dla
Duras to pierwsze zetknięcie z filmem było niezwykle bolesne: ufna,
niedoświadczona, podpisała niekorzystny kontrakt, otrzymując
skromne wynagrodzenie, bez tantiem; film okazał się sukcesem
kasowym; powróciło nigdy niezatarte, bolesne wspomnienie matki,
opisane w Tamie na Pacyfiku. Oszukana, wykorzystana,
rozgoryczona.
***
Moderato
cantabile stało się wkrótce potem podstawą ekranizacji
autorstwa Petera Brooka.
Zachwycająca
subtelnością impresja filmowa na dwa instrumenty aktorskie –
przygaszoną Jeanne Moreau i magnetyzującego Jean-Paula Belmondo:
oto czym stała się mała proza Marguerite Duras w rękach wielkiego
reżysera teatralnego i filmowego - pisze Jacek Ziemek - Oto dzieło, które w całości i konsekwentnie opiera się
wyłącznie na znaczeniowych podtekstach, dialogowych półsłówkach
i szerokim rejestrze wizualnych półcieni (...)
„Moderato cantabile” liczy się także w historii kina jako
dzieło integralnie łączące wymowę obrazu z nastrojem
wykorzystanej weń muzyki – zresztą tytuł zobowiązuje, oznacza
bowiem ‘umiarkowanie śpiewnie’. Takim nastrojem dzieło Brooka
nie grzeszy: opiera się na wizualnych zmiennych, którym bez przerwy
towarzyszy jednak ten sam utwór – prosta sonatina fortepianowa
Diabellego, wykorzystana z intuicją wprost genialną.
Lecz
Duras – niezadowolona z obrazu Brooka, przekonana, że reżyser nie
zrozumiał, o czym jest ten film - już wie, że nikt, żaden
geniusz kina, tylko ona sama jest zdolna wyrazić swój
niepowtarzalny, niezgłębiony, wewnętrzny świat.
Pierwodruk:
Kwartalnik Literacki Kresy nr 76 (4/2008)
Przedruk
pod tytułem Kochankowie Marguerite
Duras: Katalog Letniej
Akademii Filmowej w Zwierzyńcu 2012
Książki
Marguerite Duras przełożyli:
Moderato
cantabile - Zofia Cesul
Adam Garbicz, Jacek Klinowski Kino - wehikuł magiczny
Alain Vircondelet Duras
Tekst Jacka Ziemka był dostępny w internecie, lecz z jakiegoś powodu już go nie ma...
PLEASE NOTE: I always give the NAME of the author of the quotation. If YOU are the author and don't want to be quoted, just let me know, I will remove it IN NO TIME.
Adam Garbicz, Jacek Klinowski Kino - wehikuł magiczny
Alain Vircondelet Duras
Tekst Jacka Ziemka był dostępny w internecie, lecz z jakiegoś powodu już go nie ma...
PLEASE NOTE: I always give the NAME of the author of the quotation. If YOU are the author and don't want to be quoted, just let me know, I will remove it IN NO TIME.
Etykiety:
Adam Garbicz,
Alain Resnais,
Alain Vircondelet,
Emmanuelle Riva,
Francja,
Jacek Klinowski,
Jacek Ziemek,
literatura,
Marguerite Duras,
Peter Brook
Marguerite Duras (1) - dziewczynka, kochanka
Mała
księgarnia na starówce w Denver - jeśli można nazwać
starówką kilka ulic z dziewiętnastowieczną zabudową. Późne
popołudnie, od sąsiadujących wieżowców pada cień. Półki po
sam sufit, pośrodku niewielkiego pomieszczenia stosy książek na
stolikach; w głębi oszklony kantorek z fajkami i tytoniem. Przy
niewielkim kontuarze dwoje młodych ludzi przepowiada sobie tekst
sztuki.
Książka
jest cienka, w twardej oprawie, w jasnej obwolucie z opaską
informującą, że otrzymała Nagrodę Goncourtów za 1984 rok.
Nazwisko autorki nie jest mi obce, choć nie czytałam jej książek.
Biorę do ręki tomik. Papier piękny, druk przejrzysty, o szerokich
marginesach i interlinii: dużo światła na stronie.
One
day, I was already old, in the entrance of a public place a man came
up to me. He introduced himself and said „I’ve known you for
years. Everyone says you were beautiful, when you were young, but I
want to tell you, I think you are more beautiful now than then.
Rather than your face of a young woman I prefer your face as it is
now. Ravaged.
Książka porwała mnie, zagarnęła jak morze.
Zaparła dech. Były w niej zdania, które brzmiały jak muzyka, jak
wiatr, jak monsun. Obrazy, w których rozpoznawałam coś, co
musiałam kiedyś przeżyć... Emocje, moje własne.
So,
I’m 15 and a half.
It’s
on a ferry crossing the Mekong river.
The
image lasts all the way across.
I’m
15 and a half, there are no seasons in that part of the world, we
have just one season, hot, monotonous, we are in the long girdle of
earth with no spring, no renewal.
Nie
mogłam jej tam czytać. Musiałam ją mieć. Spojrzenie na okładkę
przywróciło mi poczucie rzeczywistości. Kosztowała tyle, ile
wynosiły moje miesięczne zarobki w Polsce, w roku 1985.
Nie
zapomniałam o niej. Czekałam. Cztery lata później na ladzie
księgarni leżała cienka, w buraczkowej okładce książeczka
wydana przez Wydawnictwo Literackie: Marguerite Duras, Kochanek.
Pochłaniałam
ją łapczywie. Raz, drugi, piąty. Tak, to była ta książka. Ta,
na która zawsze czekałam. Nie pytajcie, dlaczego.
Ona
nie ukończyła jeszcze piętnastu lat, on ma dwadzieścia siedem.
Ona jest Francuzką, on Chińczykiem. Jej rodzina jest tak biedna,
jak biedni mogą być biali w Indochinach lat trzydziestych
dwudziestego wieku. Jego ojciec jest bogaczem, a on sam przed laty
został zaręczony z dziedziczką wielkiej fortuny.
Pragną siebie od
pierwszej chwili, gdy spotkali się na promie przepływającym
Mekong. To nie może się dobrze skończyć.
***
A
potem Jean-Jacques Annaud nakręcił film. Piękny, jak wszystkie
jego filmy, bo w każdy wkłada całego siebie i każdy traktuje tak,
jakby był tym jedynym i najważniejszym. Patrzyłam. Raz, drugi,
piąty. Wchodziłam w ten świat i to ja byłam tam, w tej
garsonierze w chińskiej dzielnicy Sajgonu, do której przez
niebieskie żaluzje wciskał się zgiełk ulicy.
W
pierwszej książce powiedziała, że zgiełk miasta był tak bliski,
iż słyszało się jego ocieranie o żaluzje, jak gdyby ludzie
przechodzili przez pokój, i że oni znajdowali się w tym rozgwarze
wystawieni na to przechodzenie zewnętrzności przez pokój. Bo
Duras napisała drugą książkę, jeszcze raz o tym samym, a
przecież inaczej:
Można
by powiedzieć, że trwają tak w pokoju „otwartym” na odgłosy z
zewnątrz, które uderzają w story, w ściany, „otwartym” na
ocieranie się ludzi o drewno żaluzji. Na śmiech. Na bieganie i
krzyki dzieci. Na nawoływania handlarzy lodów, kawonów, herbaty.
Potem nieoczekiwanie na dźwięki tej amerykańskiej muzyki,
zmieszane z przeraźliwym hukiem pociągów Nowego Meksyku, z tym
Walcem Rozpaczy, ze smutną słodyczą, z rozpaczą cielesnego
szczęścia.
***
Urodziła
się 4 kwietnia 1914 w Gia Dinh, przedmieściu Sajgonu.
Ojciec,
Henri Donnadieu pochodził z regionu Lot-en-Garonne, matka, Marie
Legrand, z Pas-de-Calais. Ojciec zachorował na czerwonkę amebową i
po powrocie do Francji zmarł w 1918. Matka uczyła w szkole
podstawowej dla tubylców – najniższa możliwa pozycja społeczna
dla Francuzki w koloniach. Zmieniali miejsca pobytu – Phnom Penh,
Sadec, Vinh Long. Dwudziestoletnie oszczędności matki przepadły w
wyniku absurdalnej transakcji, kupna ziemi zalewanej przez morze, co
jej córka opisze kiedyś w Tamie na Pacyfiku.
Marguerite
: z wyglądu pół-Azjatka, nieustraszona dzikuska. To uparte dziecko
było często bite przez matkę. Bardzo blisko związana z małym
braciszkiem – nieco od niej starszym Paulo, oboje prześladowani
przez starszego, Pierre. Rodzina jest jak z powieści Faulknera:
gwałtowność starszego brata, napięcie, pragnienie śmierci,
destrukcji, ataki szaleństwa matki. Neurotyczna miłość do
starszego syna i niemal wroga obojętność wobec dwojga młodszych
dzieci.
Stosunek
Marguerite do małego braciszka ma w sobie coś z pierwotnego mitu;
starszego brata demonizuje - jako ucieleśnienie zła. Głód miłości
matczynej pozostanie niezaspokojony.
Prawdziwe
życie Margureite toczy się tajemnicy, ukryte; także romans z
Chińczykiem. Oddana do szkoły z internatem w Sajgonie - spotyka go
na promie przez Mekong.
To
nie jest zwykła historia miłosna, ale przekraczanie tabu. Odkrycie
innej rasy, innych światów, rozkoszy fizycznej. Wyprawy do Cholon,
miasta zakazanego dla białych, to fascynacja nieposłuszeństwem,
łamaniem zakazów; odkrycie własnego pragnienia, by przekraczać
granice, przechodzić na drugą stronę lustra.
Ciało
staje się narzędziem buntu przeciwko matce, rodzinie, społeczeństwu
i całemu światu. Marguerite odrzuca honor bycia białą, bycia
dziewicą – pisze jej biograf, Alain Vircondelet. Miłość
jest narzędziem poznania, eksploracji siebie. Fascynuje ją pozycja
społeczna Chińczyka, jego bogactwo i to, że on również buntuje
się przeciwko obowiązującym regułom, odrzuca je. Nie mają
żadnych planów, marzeń. Ich miłość jest niemożliwą,
niewybaczalną namiętnością.
Gdy
rodzina Donnadieu wyjeżdża do Francji, dostają od Chińczyka –
czy raczej jego ojca - 5 tysięcy piastrów.
To
wyjazd na zawsze.
***
Dlaczego
więc w 1990 roku napisała Kochanka ponownie?
Nie podobał
jej się film Annauda, uznała, że za daleko odszedł od
literackiego pierwowzoru. Czy naprawdę? To może ocenić tylko ona.
Może tej książki nie należało filmować, póki żyła Duras.
Nikt, nawet reżyser z takim szacunkiem traktujący opowiadaną
historię, nie udźwignie ciężaru osobistej mitologii.
Sprawa
Kochanka jest zresztą dalszym ciągiem sporu, jaki wiodła
Duras z reżyserami, przenoszącymi na ekran jej powieści. Bez
namysłu sprzedawała prawa do książek, by potem gniewać się na
sposób ich realizacji. Sama tworzyła filmy niskobudżetowe,
„ubogie”; hollywoodzka uroda bohaterów filmu Annauda była
kłamstwem. Prawdziwy Chińczyk nie był piękny, ona sama też.
Piękni ludzie, jej zdaniem, inaczej patrzą na świat. Nie jest dla
nich ważny. Obchodzi ich raczej to, że świat patrzy na nich. Zdaje
się jednak, że większość widzów uważa niezwykłe namiętności
za przywilej najpiękniejszych.
Dlaczego
więc powstał Kochanek z Północnych Chin? W pierwszej
książce nie powiedziała całej prawdy. Żyły jeszcze osoby, o
których mówiła – żył Chińczyk. Zafałszowała rzeczywistość,
zaszyfrowała – nic dziwnego, że nie wszyscy zrozumieli; że tylu
było skłonnych uwierzyć słowom dziewczyny – one padają w
filmie, nie ma ich w żadnej z książek – Tak, byłam z tobą
tylko dla pieniędzy.
Jak
możecie tego nie dostrzegać?! Dla samej Duras była to
najważniejsza historia w życiu: dzieje jej rodziny w Wietnamie i
miłość do Chińczyka, uczucie niemożliwe, bez szans. Wszystko ich
dzieliło: jego i jej narodowość, jego bogactwo i jej bieda,
zwyczaje i przesądy, rasizm i pieniądze. Nigdy nie zapomnieli.
W
Kochanku z Północnych Chin Duras zwolniona z obowiązku
milczenia przez śmierć Chińczyka, zrezygnowała z szyfrów. Czuła
się zmuszona do napisania tej historii jeszcze raz – ze
wskazówkami dla tego, kto chciałby ja ponownie sfilmować. Teraz
już nie ukrywa się za słowami.
Jadą
jeszcze dość długo. W milczeniu. Dziecko wie, że on już nic
więcej nie powie. On wie, że ona również.
Historia
już istnieje, już jest nieuchronna.
Historia
oślepiającej miłości.
Zawsze
przychodzącej.
Nigdy
nie zapomnianej.
Pierwodruk:
Kwartalnik Literacki Kresy nr 76 (4/2008)
Przedruk
pod tytułem Kochankowie Marguerite
Duras: Katalog Letniej
Akademii Filmowej w Zwierzyńcu 2012
Książki
Marguerite Duras przełożyli:
Kochanek
- Loda Kałuska
Kochanek
z Północnych Chin - Zofia Cesul
Kochanka
na angielski przełożyła Barbara Bray
niedziela, 22 czerwca 2014
Willa Ephrussi de Rotschild - ogrody
Willa Ile-de-France na półwyspie Cap-Ferrat, nazwana tak na pamiątkę romantycznej podróży statkiem o tej nazwie. Otaczają ją ogrody, między innymi francuski, hiszpański, japoński i egzotyczny.
Béatrice Ephrussi de Rothschild nabyła ten teren i rozpoczęła budowę willi w 1906 roku. Po śmierci męża Maurice'a Ephrussi w 1916 roku nigdy już tu nie wróciła.
Fotografie z 28 czerwca 2009
sobota, 21 czerwca 2014
Kobiety z góry Ararat
Kobiety
z góry Ararat Erwanna Brianda to film ukazujący sześcioosobowy
oddział kobiet z partyzantki kurdyjskiej. W urzekających
pejzażach, które byłyby właściwą scenerią dla romantycznych
spotkań, te piękne, wrażliwe i wykształcone istoty przemykają
się z karabinami. Więzione, torturowane, walczą z uciskiem - nie
tylko państwa tureckiego. Dyskutują z mężczyznami, swoimi
rodakami, o równouprawnieniu kobiet. Chcą nie tylko niepodległości
– przeciwne są wszelkim formom ucisku. Jednocześnie nie wyrzekły
się swojej kobiecości, choć świadomie rezygnują z dziewczęcych
marzeń.
Urzeka
końcowa scena, dyskoteka w starej szopie, gdzie kilkadziesiąt
dziewczyn tańczy jak w transie. Chciałabym tam być!
Film
oglądany podczas VII Międzynarodowych Dni Filmu Dokumentalnego
Rozstaje Europy w Lublinie
Blask kamienia - Fontenay
Wróćmy do Burgundii, gdzie obok olśniewających przepychem i
potęgą kościołów kluniackich natrafiamy wśród lasów na
opactwo Fontenay - wzorcowo realizujące ideały reformy cysterskiej.
Początkiem reformy było założenie przez Roberta
de Molesme w 1098 roku klasztoru
Citeaux. Do niego właśnie wstąpił wraz z braćmi młody
Bernard, późniejszy święty. Urodzony
w Burgundii z rodziców
bardzo pobożnych i szlachetnego rodu
– jak powiada Jakub de Voragine - już w dzieciństwie wychowywany
raczej dla pustelni
niż dla dworu, potępiał
przepych kluniackich klasztorów i nieustanne obrzędy, odrywające
zakonników od pracy fizycznej.
O, próżności jeszcze bardziej głupia niż próżna! Mury kościoła
lśnią od bogactwa, a biedni nie mają się w co przyodziać…
Chciał
przywrócić pierwotną regułę świętego Benedykta, wyrażającą
się w słowach ORA ET
LABORA -módl się i pracuj. Wprowadził ją w życie w Clairvaux,
którego był założycielem i opatem.
Życie
mnichów cechować miała prostota, ubóstwo i surowość obyczajów.
Nikomu nie chciałem stać się zgorszeniem, a jeśli kiedy zdarzyło
mi się popełnić coś gorszącego, starałem się to ukryć, jak
tylko mogłem. Mniej zawsze wierzyłem sobie samemu niż drugiemu.
Skrzywdzony, nie szukałem nigdy zemsty na krzywdzicielu. I oto
zostawiam wam: miłość, pokorę i cierpliwość – mówi święty
w Złotej legendzie.
Fontenay, ufundowane przez św. Bernarda w
Montbard, w 1130 przeniesiono w obecne miejsce. Okres jego
największego rozkwitu przypadł na XII i XIII wiek, kiedy to opactwo
stało się klasztorem królewskim. W czasie rewolucji mnisi opuścili
klasztor i został on sprzedany. Mieściła się tu papiernia, choć
w 1852 roku obiekt wpisano do rejestru zabytków. W 1906 Edouard
Aynard kupił zabudowania, i rozpoczął przywracanie klasztoru do
jego pierwotnego stanu, trwające kilkadziesiąt lat.
Kościół
jest klasycznym przykładem architektury cysterskiej. Trójnawowy,
ośmioprzęsłowy korpus, przecięty transeptem z prostokątnymi
kaplicami, zamknięty jest prostokątnym chórem. Nad ostrołukowymi
arkadami wznosi się gładka ściana, a wyżej sklepienie -
stożkowato zakończona kolebka. Charakterystyczna jest tu niewielka
ilość form, jednorodność materiału budowlanego, przejrzystość
formy i funkcji budynku.
Nastrój spokojnej kontemplacji potęguje
otoczenie – rozległe ogrody i otaczające klasztor lasy.
szkic Blask kamienia z Kwartalnika Literackiego Kresy nr 79
Fotografie z 22 maja 2007
Subskrybuj:
Posty (Atom)