Moi Dziadkowie ze strony Mamy byli Ślązakami. Byli też ofiarami zapomnianej Zagłady.
O Dziadku pisałam tu: Dachau, cmentarz Leitenberg
Teraz o Babci.
Do
niedawna nie znałam nazwy Hartheim: zamku niedaleko Linzu, gdzie
rozpoczęła się akcja T4. Choć nielegalna w świetle niemieckiego
prawa, prowadzona była z niezbyt starannym zachowaniem pozorów.
„Eutanazja” psychicznie chorych, a potem też wszystkich „ludzi
zbędnych”: więźniów, starców, inwalidów, weteranów
wojennych. Pisze o tym Tom Matzek. Wiele obozów nie miało komór
gazowych czy pieców krematoryjnych. Niezdolni do pracy więźniowie
Dachau byli transportowani pociągami do Hartheim, by tam zginąć.
Hartheim było „placówką szkoleniową”, jak Dachau. Stamtąd
wyszli Franz Stangl, późniejszy komendant Sobiboru i Treblinki i
Christian Wirth, potem aktywny w Bełżcu, Sobiborze, Treblince i
Lublinie. Martin Weiss, jeden z komendantów Majdanka, był wcześniej
przez rok komendantem Dachau.
Losy
mojej Babci to także historia niewiedzy i milczenia. Cytuję więc
swój tekst sprzed lat kilku, nieznacznie tylko wystylizowany dla
potrzeb większej całości, do której przynależy:
Niemcy
przeprowadzili tam eutanazję, mówiła matka, nie wdając się w
szczegóły. Może sama ich nie znała? Miała wtedy kilka lat. Może
nie była w stanie o tym myśleć. Jak to było?
Teraz
już wiem, że nigdy nie dowiedziała się prawdy. To, co wiemy, jest
jej fragmentem.
Moja
Babcia na jedynym zdjęciu, jakie mam, patrzy w dal. Sprawia wrażenie
kruchej i zagubionej, nieobecnej. Na co zachorowała po urodzeniu
szóstego dziecka, mojej matki? Depresja poporodowa? Schizofrenia?
Nie była w stanie udźwignąć życia. Jak to było? Przestała
wstawać z łóżka? Siadała na krześle i patrzyła w przestrzeń?
Zapominała, dokąd i po co idzie? Wpadała w gniew, krzyczała?
Próbowała targnąć się na własne życie? Nic nie wiem. Musiało
być źle, skoro szpital był jedynym wyjściem.
Jak
wyglądały takie szpitale? Nadal tak wyglądają. Wielkie sale.
Żadnej prywatności, nawet w łazience. Zdrowemu trudno uwierzyć,
że kogokolwiek można w tych warunkach wyleczyć. Nie mnie o tym
wyrokować.
Eutanazja,
powiedziała mama. Co za bzdura! To słowo szydzi ze swojej treści:
dobra śmierć.
Robili
to we wszystkich szpitalach psychiatrycznych. Wywozili ich
samochodami, zamienionymi w komory gazowe, trując tlenkiem węgla
lub spalinami. Rozstrzeliwali w lasach albo na miejscu, bywało, że
na dziedzińcu szpitalnym. Truli lekami, zwłaszcza dzieci. A tych,
których nie zamordowali, zabijał głód, choroby i strach. To była
generalna próba Zagłady.
W
drugim tomie skryptu Zdzisława Jaroszewskiego są listy zabitych;
niekompletne. Nie ma tu mojej Babci.
Lebensunwerten
Lebens. Istoty niewarte życia.
Po
wkroczeniu Niemcy zarządzili częściową ewakuację chorych i
personelu w nieznanym kierunku, pisze autor
opracowania. Nie ma dowodów, by chorych wtedy
zabijano.
Jak to?
Był tam jej grób. Czy to też fikcja? Były takie miejsca, miejsca
fikcyjnego pochówku chorych, zmarłych - według dokumentacji - w
szpitalach. Rodzinom wysyłano nawet zawiadomienia. Masowe groby w
lasach nie wszystkie zostały odkryte.
Ale
jak, w jaki sposób mam spytać o to matkę i ciotki?
Pojechali
na pogrzeb. Dziadka z nimi nie było, już wtedy był w Dachau. Kto z
nimi pojechał? Ciotka, sąsiadki. To pomieszczenie było pełne
trumien. Trumnę otworzono. Babcia miała piękną, jasną twarz i
czerwone usta. Kobiety odnalazły ślady zastrzyków.
Była
dokumentacja. Kiedy jeździli na jej grób, podawali nazwisko i
odnajdywano w księdze numer grobu. Więc dlaczego autor opracowania
o tym nie pisze? Uznał tę śmierć za naturalną? Tylko dlatego, że
tak zapisano w karcie?
Było
tam wiele trumien, powiedziała ciotka.
Czytałem
o tym w latach pięćdziesiątych, powiedział wuj. O ile pamiętam,
było to jakieś czasopismo medyczne. A może książka? Zeznania
świadków, sanitariuszy. Chorych zabijano zastrzykami z fenolu.
Wtedy,
choć przeczytałam uważnie obie książki Jaroszewskiego, nie
odważyłam się iść dalej. Nie byłam gotowa wyjść naprzeciw
cierpieniu. Trzeba mi było jeszcze kilku lat. A teraz stoję przed
ścianą, a niewiedza i milczenie spowijają mnie jak ściana mgły.
Fragment szkicu opublikowanego w Kwartalniku Literackim Kresy nr 65/66
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz