(...)
A
wtedy Magda i Gunther powiedzieli: jeśli chcesz, możemy go dla
ciebie odnaleźć. Tak. Nie. Dobrze, ale chcę tylko wiedzieć, czy
żyje, gdzie mieszka. Nic więcej.
Zacząłeś
mi się śnić.
Sny
przychodziły z niesamowitą intensywnością, seria co parę
miesięcy. Mówiłeś o swojej rodzinie, dzieciach. Panował w nich
nieokreślony smutek, ale i pogodzenie ze światem. Lubiłam ciebie z
tych snów. Byłeś spokojny, smutny i bardzo odpowiedzialny. Nie
byłeś już moim kochankiem.
Któregoś
poranka obudziłam się z piosenką Cohena:
„And
what can I tell you my brother my killer
What can I possibly say
I guess that I miss you, I guess I forgive you
I’ m glad you stood in my way”
My
lover my killer.
W pewnym momencie, w środku życia, na kolejnym zakręcie uświadomiłam sobie, że czas, który minął, minął bezpowrotnie, oddalając mnie od poczucia spełnienia. Spostrzegłam, że błądząc zgubiłam gdzieś sens i jeśli go nie odnajdę, nie zrozumiem, co jest dla mnie ważne i nie dowiem się, co mam do zrobienia na tym świecie, reszta mojego życia będzie równie próżna i bezużyteczna. Skoro to, co mi się przydarza, ma czemuś służyć, chcę wiedzieć, co właściwie mnie spotkało. I dlaczego ciągle czuję się jak w poczekalni. Nie chodziło tylko o Jeana, ale od niego wszystko się zaczęło. Przez długi czas tylko ta historia była prawdziwa. Budziłam się z przekonaniem, że moje życie jest gdzie indziej. Że trafiłam do niewłaściwego świata. I być może wystarczy znaleźć te ukryte drzwiczki w murze i otworzyć je, by znaleźć się w swoim własnym życiu.
Zdałam
sobie sprawę, że dopóki go nie zobaczę, nic nie zrozumiem.
Pojęłam, że bez rozmowy z nim nie będzie to możliwe. Na to
pytanie, które rzucałam w ciemność przez tyle wieczorów, musi
być jakaś odpowiedź. Może irytująco banalna i oczywista. I choć
teraz, po latach, mogłabym ją znaleźć sama, ciągle nie mam
pewności, że byłaby bliska prawdy. Nagle zrozumiałam, że nic o
nim nie wiem. Chcę i muszę go zobaczyć, by się od tej dręczącej
niewiedzy uwolnić.
Byłoby
to jednak trudne, gdyby nie Gunther, niestrudzony poszukiwacz przygód
i detektyw - amator.
Magda
i Gunther prowadzą z przyjaciółmi galerię. Są tam obrazy,
tkaniny, ręcznie malowane meble. Gunther projektuje też wnętrza, a
nawet współpracuje ze znajomymi reżyserami przy niekomercyjnych
filmach. Magda oprowadza Olgę po Berlinie. Lubi to wesołe miasto,
jego swobodę, kosmopolityzm, jego zawikłaną historię. Już
podczas pierwszego pobytu, na początku lat 90, Olga „musiała
koniecznie” zobaczyć wszystko: tu był mur, tu trwały
demonstracje, a to Checkpoint Charlie... Teraz spacerują po
sklepach, polują na wyprzedaże, odwiedzają muzea. W galerii
greckich posągów podziwiają niezliczone postacie pięknych
mężczyzn, ale najdłużej pozostają w małej salce z rzeźbą lwa:
duży kotek, trochę smutny, a trochę znudzony, leżący z pyskiem
na łapie. Siadają w cukierni przy ciastkach i kawie, i rozmawiają,
rozmawiają. Wieczorem jadą do Poczdamu i oglądają jego pałace w
żółtym świetle latarni. Krążą po rondzie wokół Siegessaule
zadzierając głowy. Jedzą sushi w japońskiej restauracji, wstępują
na drinka do któregoś z setek barów. Trzeba wracać do Polski,
gdzie Olga ma już nową pracę i nowe mieszkanie, ale teraz jest to
tak blisko... parę godzin.
(...)
Minie
jednak kilka tygodni, zanim przyjdzie list od Magdy, a z nim raport
Gunthera.
(...)
Gunther
chciał zadzwonić sam, by oszczędzić mi ryzyka, bólu,
rozczarowania. Właściwie zrobił to. Usłyszał zapowiedź z
sekretarki, męski głos, mówiący po francusku. Potem głos
kobiecy, dużo młodszy: dobra angielszczyzna. Zatelefonował do
mnie. Może podać mi numer. Nie chciałam go poznać. „Nie teraz”
- powiedziałam. To było za trudne. Potrzeba mi było nocy i
następnego dnia, by podjąć decyzję. Zadzwoniłam do Berlina. Tak,
chcę ten numer telefonu. Dziś. „Ty narkomanko” - śmieje się
Gunther.
(...)
To
jest moje i chcę to przeżyć sama.
Zadecydować,
czy i co z tym zrobię, i w jaki sposób. Chcę tego doznać,
cokolwiek to będzie: wahanie, lęk, euforia lub może porażka,
niepewność albo radość, może rozczarowanie. Może obojętność.
To jest moje życie i nie potrzebuję asekuracji. I choć lękam się,
że dla Jeana tamto jest tylko odległym wspomnieniem, aby się o tym
przekonać, muszę to zrobić sama.
Fascynuje
mnie, że mogę to zrobić. I może to wystarczy?
A
jednak ciągle myślę, że istnieje tamten Jean, taki kruchy i
niepewny, choć na pozór silny. Zepsuty i zdolny do szaleństwa. Być
może najpiękniejszy mężczyzna, jakiego spotkałam, a może
najpiękniejsze moje złudzenie.
Próbował
mnie porzucić, zabijając się. Wtedy zaczęłam podejrzewać, że
będzie trudno. Ale w pewnym momencie przestało to mieć znaczenie.
Potem, kiedy to zrobił naprawdę, przez półtora roku świat był
dla mnie czarną dziurą, przerażającym miejscem. Nie chciałam
nikogo. Cztery ściany i muzyka, ja i kosmos. Noce za oknem, kiedy
nie zasypiałam do rana, a lato było upalne.
Nic
nie jest na zawsze. Tamto minęło. Minął ból, ale pozostała jego
cząstka we mnie. Iskierka. Czy zapłonie?
___________________________
And
what can I tell you...
Leonard Cohen „Famous
Blue
Raincoat”
z „Songs
of Love and Hate”;
w przekładzie Macieja Zembatego brzmi to tak:
Cóż
mam ci powiedzieć, mój bracie, mój kacie? Sam nie wiem, czy pisać,
czy nie... Brakuje mi Ciebie. Przebaczam od siebie. To dobrze żeś w
drogę mi wszedł.
Cytuję za:
Leonard
Cohen „Muzyka
nieznajomego”
Da Capo 1999 s.167
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz