środa, 30 listopada 2016

Mroczna prowincja




Kiedy jej autor przyszedł do mnie z egzemplarzem i dedykacją, nie byłam zaskoczona. Dziennikarz i bibliofil, miłośnik dobrej, niszowej literatury* napisał powieść kryminalną. Miałam pewność, że wartą lektury. 
- Przeczytam na urlopie - obiecałam. 


Do urlopu było kilka tygodni. A tymczasem korespondowaliśmy na Facebooku.
- To w zamierzeniu nie miała być literatura, tylko prosty kryminał, tak prosty jak mój rolniczy trud. I teraz jeszcze bardziej się martwię, że dałem Pani tę książkę.
-
Ale Pan wymyślił! Nie wstyd takie rzeczy pisać?  


Wyjechaliśmy na krótko.
- W Toskanii zimno i mokro, mąż pracuje na kompie a ja sobie czytam. Scena przed plebanią mocna.
-
Od Rosji ciągnie takim arktycznym wyżem, że psy chowają się już o 22 do domu. Dzisiaj rano białe szyby w aucie, na trawie też szron.
-
No tak, szronu tu nie widzę. Dziś się nieco przejaśnia, więc ruszamy zwiedzać. 


- Czytam z zainteresowaniem, któż to poluje na śledczego? Podoba mi się stopień skomplikowania spraw, rysunek postaci. Scena z szachami ładna, ale coś za szybko ta romansowa historia się toczy, chyba że to świadomy zamysł.
 
- Pietrasanta jak najbardziej godna podróży. Dziękuję za przychylne słowa, ale niech się Pani nie katuje lekturą, bo to jednak tylko lektura, nie literatura, świetnie Pani odczytuje słabości, o których i ja wiem, ale pisałem to z premedytacją:)

- Ha! byliśmy przedwczoraj! Mitoraj na piazza Duomo, ostatni wieczór wystawy. Burki dały czadu, ale zdjęcia będą. Jutro rano jedziemy do Ligurii, Cinque Terre. Dziś byliśmy w Vinci i San Miniato. A czytam z przyjemnością, I. mi czasem podkrada.



Po powrocie przyszedł czas na spotkanie autorskie. Jak się organizuje coś takiego z opornym autorem? To jest dopiero wyzwanie.

- Gdzie materiały, drogi autorze?
- Prześlę, tylko mam krótszy tydzień w redakcji... a wczoraj na dodatek mieliśmy akcję wyrzucony pies - taki łagodny wilczur, najwierniejszy pies świata. Z naszymi by się nie zgodził, cały dzień nim się zajmowaliśmy. Do schroniska go szkoda - jest jakiś pobity, pogryziony, ma pełno guzów, a więc dzisiaj też cały dzień.
- Te okoliczności usprawiedliwiają zwłokę, psy najważniejsze!


- Strasznie dobry ten psisko, konsultowaliśmy już problem z naszą Panią Zaklinacz. Jak najszybciej trzeba zrobić Frankowi ** wybieg przy naszym płocie, budę i wtedy on nie będzie taki nieszczęśliwy, bo teraz chodzimy do niego na spacery (nie załatwia się w kojcu) ale jak odchodzimy, wyje strasznie. Musimy zrobić ten kojec i wybieg w ciągu 2 tygodni, bo później on wyjdzie ze stresu i już się u nas nie przyzwyczai a tak podobno będzie szczęśliwy. No i teraz muszę ogrodzić jakieś 29 arów pola, zbudować ocieploną budę, żeby była na zimę, a jutro jeszcze sprowadzić doktora, bo straszne pies ma guzy, ewidentnie był bity i to jakąś pałą, strasznie zachudzony. Franek u dobrych ludzi, którzy też mają psy i pawie, w wynajętym kojcu, my go karmimy

- Miał szczęście chłopak że do Was trafił.

No a potem była dłuższa jazda: udostępnij, zaproś, udostępniaj... Musisz!
Tymczasem autor budował budę, grodził wybieg, zajmował się psem po operacji i dwójką pozostałych, nie licząc innych, bardziej prozaicznych czynności. Zaznaczę, że autor jest także wydawcą.

Spotkanie było nadzwyczaj udane, choć
duch bibliotekarki dobijał się do okien czytelni. Nic dziwnego, skoro autor kazał opętanemu mordercy pozbawić ją głowy. Przyniosło też efekty: pojawiło się - a potem z każdym zdarzeniem rosło - grono fanów powieści, którzy ochoczo przystąpili do organizowania następnych spotkań!




Czy młody wikary popełnił samobójstwo? To od początku budziło wątpliwości podinspektora Lorenca. Twardziel o gołębim sercu, bezlitosny dla złoczyńców  czuły barbarzyńca odkryje, kto zabił, ale czy dowie się, kto poluje niego samego?
Michał Lorenc to facet po przejściach. Uciekł na prowincję trochę z konieczności, trochę z wyboru. Śmierć żony w wypadku, córki daleko na studiach. Tu, w Gorzkowie, mieszka w starej leśniczówce z przygarniętymi psami. 
 
Autorzy powieści mają szczęście: mogą przetestować alternatywne wersje życia, towarzyszące im emocje i wybory, a potem wrócić do siebie, do własnego świata. Bohater ma rysy autora, co dostrzeże każdy, kto go zna, ale cóż w tym dziwnego, wszak "pani Bovary to ja".

Za kazdym mężczyzną, który odniósł sukces, stoi co najmniej jedna kobieta. Żona autora z filozoficznym spokojem przyjmuje fakt, że ją uśmiercił na potrzeby powieści. Podobnie jak to, że czasem pisanie pochłania go na wiele godzin. Bez tego wsparcia, a zapewne tez bez domu na wsi, zwierząt, lasu, nie powstałaby ta powieść. Nie w takim kształcie.

Nie powstałaby też bez wieloletniego doświadczenia autora jako dziennikarza, bez jego bliskich kontaktów z policjantami śledczymi. Bo książka - poza tym że jest świetnym kryminałem, jest też druzgocącą diagnozą naszej rzeczywistości, studium socjologicznym obecnej Polski widzianej z prowincji. Tu nie chodzi tylko o to, kto zabił, a wykrycie mordercy nie niesie nadziei. Zło jest wszechobecne.

To zło w powieści bywa dotykalne. Wydostało się samo czy zostało przywołane - może, jak sugeruje autor, podczas koncertu "Diabolus in musica" zorganizowanego przez naszą wspólną przyjaciółkę? Ale jest tu też zło banalne, nie szatańskie lecz całkiem ludzkie.
Jedynym światłem w tunelu jest miłość, ale i ona bywa samym złem.




Habent sua fata libelii...
Pożyczyłam swój egzemplarz. A potem nie mogłam doczekać się zwrotu. Nie wiadomo, co się z nim stało. Jest tu. A może tam. Nie ma. Odkupię ci. Nie chcę, chcę ten mój.
Wreszcie, zniecierpliwiona, skorzystałam z okazji i rozejrzałam się sama. 
Książka leżała grzbietem do ściany. 
Jedyna w całym księgozbiorze...
Cóż, lepsze to niż auto-da-fé.





Komentarze:
*Dziennikarz i bibliofil, miłośnik dobrej, niszowej literatury w tłumaczeniu autora: "Oczytany"
**Franek, obecnie Maluch, 55 kg



"Opętanie" można kupić tu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz