Po latach znów we Włoszech: znów jesienią i na krótko. Pierwszy dzień jeszcze był słoneczny, następnego deszcz i zimno. Dopada nas zmęczenie podróżą, odsypiamy więc, my i psy.
Ale nie po to tu przyjechaliśmy. Jedziemy do Vinci.
Nie pada, lecz jest szaro i zimno. Uliczki są jak korytarze, którymi pędzi szalona wichura. Wszyscy się chowają.
My nie.
Choć psy się boją.
Wiatr chce nam urwać głowy.
Stare Vinci, z kamienia i różowej cegły, posadowione jest na wzgórzu. Wokół inne wzgórza i oliwne sady.
Jedziemy do Anchiano, do rodzinnego domu Leonarda.
Ścieżka wiedzie przez gaj oliwny.
Jest cicho, jeśli nie liczyć wycia wiatru, i pusto.
Szarozielona Toskania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz