niedziela, 10 stycznia 2016

Przejście przez strumień (13)

  
Czym można było zajmować się w tamtych czasach? Jakie to przyjemniejsze zajęcia na mnie czekały? Wódka? Praca? Kobiety? Z tych ostatnich pozostała przy mnie Wiera; początkowo przygaszona, szybko się odnalazła. W końcu fakt, że jej papa był przy władzy, nie określał jej samej w żaden sposób. Przyjęła sprytną taktykę: nie dyskutowała o polityce, a i w jej obecności nikt się do tego nie kwapił. Zjednywała sobie ludzi spokojem, taktem i smakołykami, które kupowała w Peweksie za pieniądze tatusia. Mnie też kupiła, załatwiając wakacyjne wyjazdy do Bułgarii. Życie z nią było proste, żadnych wyzwań, wszystko łatwe do przewidzenia. Mogłem spokojnie pisać rozprawę doktorską, czytać, pić. Wypiliśmy wtedy morze wódki.
Czasem spotykałem Liwię. Naszych kontaktów nie cechowała już taka serdeczność i bliskość, jak kiedyś, ale jakby częściej spotykaliśmy się przypadkowo. Nie było o to trudno: po kilkumiesięcznej posusze w kinach pojawiały się coraz to nowe filmy, zaczęły się koncerty, balangi. Mieliśmy wspólnych znajomych, a czasy sprzyjały życiu towarzyskiemu. Kręcili się wokół niej jacyś faceci; zachowywała się tak, jakby jej to było całkiem obojętne. Zerwała z Markiem, nie zamierzała wracać do rodzinnego miasta.
Kiedyś przedstawiła mi mężczyznę, z którym była od niedawna; nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia, choć widziałem, że jest w nią wpatrzony - a może właśnie dlatego? Ona odnosiła się do niego żartobliwie i nieco protekcjonalnie. Nie czuł się dobrze w naszym gronie, miałem wrażenie, że nie rozumiał naszych dowcipów. Może myślał, że się z niego śmiejemy? Nie pojmowałem, dlaczego Liwia spotyka się z kimś takim. Przyszło mi do głowy, że była już zmęczona. Że dla odmiany po tych wszystkich intelektualistach potrzebny jej był tak zwany normalny facet, którego będzie prowadzać na pasku i używać do swoich celów. Nie byłem tylko pewien, jakich.
- Wyobraź sobie, Tomciu, że mnie bawi - powiedziała, gdy w końcu zapytałem wprost, co przy niej robi ten gość. - A wiesz, co jest najzabawniejsze? Po tygodniu znajomości Karol rzekł do mnie tak: teraz będziemy się poznawać, a za pół roku oświadczę ci się, bo chcę mieć żonę i dzieci, a w przyszłym roku mam dostać mieszkanie.
- Co w tym zabawnego?
- Zgadnij.
- Chcesz za niego wyjść? - spytałem niemal bez tchu.
- Oszalałeś!
- Jesteś potworem. Po co to robisz?
Posmutniała.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - To nie jego wina, że nie jest zbyt bystry. Cóż, takie jest prawo dżungli. Żal ci go? A mnie ci nie żal?
Zakręciła się i odeszła, machając na pożegnanie ręką.

Miał na imię Mikołaj. Dobrze pamiętam tę majową prywatkę u Ewy i Piotra. Duża impreza składkowa, każdy coś przyniósł. Liwia z Karolem, ja byłem z Wierą. W sumie kilkanaście osób. Kilkorga zaproszonych brakowało, mieli zjawić się później, wśród nich brat pana domu, wokalista grupy rockowej, zdobywającej szybko popularność. Spóźniał się, tego wieczoru miał koncert, a po koncercie, wiadomo... Ale przyjdzie na pewno, spokojna głowa.
Muzyka była świetna, najnowsze hity plus słodkie lata siedemdziesiąte. Liwia ścięła włosy. Z krótkimi, lekko falującymi wokół twarzy, wyglądała jak dziecko. Miała na sobie czarną, trykotową sukienkę, krótką i odsłaniającą ramiona. Czarne szpilki na bardzo wysokich obcasach i chyba żadnej bielizny, tylko rajstopy.
Tańczyła. Tańczyła solo, nie pozwalając się prowadzić nikomu, choć zmieniający się partnerzy próbowali ją sobie podporządkować, w końcu jednak rezygnowali i patrzyli zafascynowani na ekstazę, której się poddawała. Jej ciało dyktowało własny rytm, nie istniały żadne reguły, żadne kroki taneczne. Tańczyła siebie, tańczyła swoją radość, swoją rozkosz, swój smutek i najgłębszą rozpacz. Tańczyła wszystkie stracone miłości i te, które się spełniły. Tańczyła swój lęk i zachwyt z zarumienioną twarzą, ze lśniącymi oczami, z włosami wilgotnymi od potu.
Patrzyłem na nią i zaciskałem dłonie na poręczy fotela, by do niej nie podejść, nie porwać jej stąd, zostawiając Wierę, Karola i całą resztę, porzucając to wszystko zabrać ją stąd i wreszcie powiedzieć to, co było do powiedzenia, co powiedzieć należało już przed laty. A potem...

Zbliżała się północ.
- Zaraz przyjdzie Mikołaj - powiedział pan domu.
- Przyniesie prezenty? - zapytała Liwia, biorąc od niego szklankę soku.
Ryknęliśmy śmiechem.
Liwia usiadła w fotelu, na wprost drzwi. Piotr jej asystował, wyraźnie porażony jej tańcem. Wtedy rozległ się dzwonek.
W przedpokoju zapanowało zamieszanie. Kilka osób witało się z przybyłym. Podpity Karol wyszedł zobaczyć, co się dzieje.
- A, pan artysta - usłyszeliśmy jego bełkotliwy głos.
Przybysz odpowiedział bluzgiem. Liwia siedziała nieporuszona. Piotr pochylał się nad nią pytając, czy chce jeszcze pić. Wtedy w drzwiach stanął Mikołaj.
Widziałem wtedy jego wzrok. Tak się patrzy na coś, czego istnienie wydawało się nam niemożliwe. Tak się patrzy na coś wyśnionego i upragnionego, na najpiękniejszą, wymarzoną zabawkę pod choinką. Stał tam w okrągłych okularkach, z tą swoją buźką smarkatego łobuza, i patrzył na nią. A ona siedziała, nogę założywszy na nogę; jej obnażone ramiona lśniły w przyćmionym świetle, a półuśmiech wydobywał nieśmiałe dołki w policzkach.
- Liwio, poznaj mojego brata - powiedział Piotr.
Mikołaj wziął jej dłoń, pocałował, lecz jej nie wypuszczał. Patrzył na nią. Bez słowa podniosła się i poszli na parkiet. Nie tańczyli. Objął ją mocno i trzymał w ramionach, drżąc; czułem jego drżenie. Tak się trzyma coś, co pragnie się zatrzymać wbrew wszystkim, wbrew światu. Coś lub kogoś, od kogo zależy nasze życie. Stali tak przytuleni długo, bardzo długo: może dziesięć, może piętnaście minut. Wszyscy zaczynali czuć się nieswojo. Muzyka ucichła, oni nie drgnęli. Piotr zmienił taśmę na coś szybkiego. Oni poruszali się powoli, nie dbając o rytm. Zaczęli cicho rozmawiać, mówili sobie coś szeptem do ucha, śmiali się.
Wiem, że nie znali się przedtem. Byłem zdruzgotany.

Z salonu prowadziły drzwi do gabinetu Piotra. Były uchylone. Liwia i Mikołaj zeszli z parkietu trzymając się za ręce i weszli przez nie. Nie zamknęli ich za sobą: zostawili tak, jak były. Karol siedział przy stole i pił kieliszek za kieliszkiem.
Tego co się potem działo, nie widziałem. Ale wiem: byliby skłonni kochać się tam, na podłodze. Nie zrobili tego. Ona usiadła w bujanym fotelu, on na dywanie. Powiedział:
- Zdejmij pantofle.
Całował jej stopy. Chciał podrzeć jej rajstopy i prawie mu się to udało. Klęcząc przed nią całował wnętrze jej dłoni, ramiona, dotykał nagich piersi pod cienką sukienką. Jego usta były zachłanne, a pożądanie tak silne, że nie była w stanie mu się oprzeć. I tylko dlatego, że chciała przedłużyć oczekiwanie, mówiła: nie, jeszcze nie.
Wiera stwierdziła, że czas iść. Gdy zajrzałem do gabinetu, by się pożegnać, uderzył mnie wyraz twarzy Liwii, jej nieprzytomne, nieobecne oczy. Ból stał się jeszcze dotkliwszy, zmieniał się w nienawiść. 
 

Odcinek 12


© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz