niedziela, 21 lutego 2016

Przejście przez strumień (22)

 
Przyszło lato. Znów byłem na wsi i wreszcie udało mi się zająć na dobre porządkami w domu. Dotkliwy ból minął, pozostała tęsknota i coraz jaśniejsza świadomość straty, na którą nic nie można poradzić. Teraz już mogę liczyć tylko na siebie. Czy nie na tym polega dorosłość? Więc dorastam, tylko dlaczego, do diabła, tak boli?
Do tej pory zdawało mi się, że znam cały strych jak własną kieszeń. Nie sądziłem, by cokolwiek mogło mnie tu zaskoczyć. Stare książki, tak. W większości tanie, przedwojenne powieści, jakieś broszury, nic godnego uwagi. Zakurzone meble, od dawna nie używane, wyszczerbione fajansowe naczynia. Przedmioty zbędne, których jednak trochę żal się pozbywać.
Ten pakiecik leżał na szafie za wysokim, rzeźbionym gzymsem i może dlatego nie znalazłem go wcześniej. Dwie warstwy grubego, woskowanego papieru przewiązanego na krzyż sznurkiem. Ledwo widoczne słowa DLA ZYGMUNTA.
Dla Zygmunta? Nie znam żadnego Zygmunta. Otrzepałem z paczki kurz i zabrałem ją do pokoju. Ostrożnie rozsupłałem sznurek. Rozchyliłem papier.
Zeszyt w linie w płóciennej oprawie zapełniony okrągłym, kobiecym pismem. Listy, pisane inną ręką, podpisane Z.
Fotografia: kobieta i mężczyzna w ogrodzie. Kwitną drzewa. Ona z blond warkoczem, w dość długiej, jasnej sukni w drobne kwiatki, siedzi na ogrodowej huśtawce, patrzy w obiektyw. Ma uśmiech młodej dziewczyny, ale jest już kobietą, chyba po trzydziestce. Mężczyzna stojący obok jest młodszy, jasnowłosy, ubrany w strój do konnej jazdy. Patrzy na nią.
Odwróciłem fotografię. Ani słowa.
Nie poszedłem spać. Spotkałem Konstancję.
Kiedy skończyłem czytać, świtało. Potem leżałem na łóżku, patrząc, jak stopniowo zarysowują się w świetle nadchodzącego dnia kształty przedmiotów, jak powoli zalewa je różowawe światło. Ptaki budziły się w ogrodzie i ktoś - kto? - dyrygował dla mnie ich chórem, odtwarzając śpiewną partyturę poranka. Niebo jaśniało, pokrywało się płynnym złotem. Nie czułem senności.
Była ze mną przez cały dzień. Rozmawiałem z nią, idąc przed siebie, a potem, jakby nieświadomie skręciłem na południe. Pies biegł obok, węsząc.
Tu mieszkała. Gdzie wisiała huśtawka? Czy rosną jeszcze tamte drzewa? Sad zdziczał, gałęzie jabłoni były kruche, łamały się w dłoniach z trzaskiem. Resztki starych uli. Wreszcie dom. Okna i drzwi zabite deskami, płaty tynku odpadające ze ścian. Gdzie była jej sypialnia?
Przysiadłem na wyszczerbionych stopniach ganku, pies obok mnie. Ukryłem twarz w dłoniach. Obie odeszły.
Wracałem przez wieś. Nie byłem na cmentarzu od pogrzebu babki. Uprzątnąłem nagrobek dziadków, wyrzuciłem kwiaty i znicze, które ktoś niedawno zostawił.
Potem poszedłem na drugą stronę kościoła i cmentarza. Ten grobowiec ciągle tu jest, muszę się dowiedzieć, czy nic mu nie grozi. Może trzeba będzie zapłacić, na cmentarzu robi się ciasno, czy nie zechcą go zburzyć?
Kiedy żyła babka... kiedy żyła, przychodziliśmy tu razem. Polerowała kamień, zapalała świece, ustawiała świeże kwiaty. Nie zapomniała, nigdy. Teraz moja kolej.
MAKSYMILIAN KUCZYŃSKI, czytam. 1875 - 1930. ANNA Z WOLSKICH KUCZYŃSKA 1881 - 1930. ZYGMUŚ JANUSZEWICZ 1924 - 1929. KONSTANCJA Z KUCZYŃSKICH JANUSZEWICZOWA 1900 - 1947.
Uświadomiłem sobie nagle, że nie wiem, gdzie jest grób jej męża. Dlaczego nie leżą razem - teraz to jasne. Ale gdzie on spoczywa? Marian Januszewicz. Był od niej starszy, zmarł w 1933, 34?
Obszedłem cały cmentarz. Nie znalazłem nic. Czy ksiądz będzie wiedział?
W kościele panował półmrok. Jak to dobrze, że modlitwy z dzieciństwa przychodzą zawsze wtedy, gdy są potrzebne. Nie zapomina się tamtych słów, choć być może słowa nie są ważne. Siedziałem w ławce, w ciszy. Nawet nie zauważyłam, kiedy podszedł proboszcz.
(...)

Dlaczego poczułem się tak, jakbym był zakochany? Czy można zakochać się w umarłej? Rozmawiałem z nią. Zdaje mi się, że nawet o niej śniłem, ale przebudzenie płoszyło ją jak ducha.
Ojciec musi ją pamiętać, miał przecież siedemnaście lat, kiedy zmarła. Wydzwaniałem do niego - w domu nie było telefonu, jeździłem pekaesem do Zarzecza i tam z automatu na poczcie prowadziłem z nim długie telekonferencje. W końcu powiedział, że wszystko, co pamięta, napisał mi w liście.
Przesyłka była gruba: kartki papieru kancelaryjnego wypełnione równym pismem taty, ważniejsze rzeczy podkreślone. Cały on.
Księgi parafialne. Daty, fakty, imiona. Nasz proboszcz i jego kolega z Wojakowic wiedzieli całkiem sporo.
Byli też starzy ludzie we wsi, ich pamięć. Chodziłem od domu do domu. Opowiadali chętnie, głównie nie na temat.
Powoli wyłaniały się obrazy. Jeszcze za mgłą. Niejasne. Coraz bliższe.

 
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz