niedziela, 21 lutego 2016

Przejście przez strumień (21)

Teraz temat powraca, nie tylko w tej opowieści. Dwie książki, których jeszcze nie przeczytałam, dotyczą Jej w sposób szczególny.
"Obciążeni" - książka o społeczeństwie, które zatracilo instynkt moralny, pozwalajac na mordowanie chorych.
I "Góra Tajget"Szpital w Lublińcu, w którym zabito moją Babcię.


Miasto nigdy nie stało się moim domem. Mimo niewątpliwej urody - ulic wspinających się na wzgórza, zaniedbanego, ale malowniczego historycznego centrum, zielonych wąwozów wnikających aż do śródmieścia - pozostało raczej wynajętym mieszkaniem: dość wygodnym, urządzonym na miarę moich potrzeb, i obcym. Po kilkunastu latach nadal nie byłem stąd, ale też naprawdę nie byłem znikąd. Moja przynależność do Wsi była złudzeniem.
Dopiero teraz docierało do mnie, że wyjazd z Miasteczka, wybór miejsca studiów tak daleko do domu był ucieczką nie tylko od matki, od obojga rodziców; był też ucieczką z tamtej przeklętej ziemi, niewdzięcznej, opornej.
Dzieje rodziny matki budziły we mnie niepokój, opór, niechęć. Przez wiele lat słuchałem, nie zadając pytań, zabraniając sobie głębszego zaangażowania. Teraz już wiem, że to był lęk. Nadal go odczuwam. Lęk przed bólem, buntem, poczuciem odrzucenia.
Ludzie stamtąd należeli tylko do tamtej ziemi, ale ona nie istniała na mapach. W tym miejscu były kreślone, poprawiane, zmieniane. Pytano mieszkańców o zdanie, a jakże, tyle że ich opinia dla nikogo nie była wiążąca. Naprawdę liczyły się interesy wielkich mocarstw, bezpieczeństwo zwycięzców. W tej rozgrywce gigantów los kilkuset tysięcy ludzi był bez znaczenia. Ich poczucie tożsamości, nawet silnie ugruntowane, jak w przypadku mojego dziadka, ciągle było kwestionowane. Przez świat, przez polityków, przez sąsiadów, w końcu przez nich samych.
Potem już nie pytano. Nieprawda, znów ich zapytano. DVL, niemiecka lista narodowościowa. Ciekaw jestem, ilu z moich kolegów ma mgliste choćby pojęcie, dlaczego tak wielu ludzi stamtąd znalazło się na niej. Dlaczego Kościół apelował, by do niej przystępowali. Ilu i dlaczego przyjęło pierwszą i druga grupę, co po kilku latach miało się okazać wyrokiem skazującym na wygnanie.
Dowiedzieli się, kim są i co ich czeka.
Dziadka: Dachau. Jego dzieci: wypędzenie z domu, który zajęło Gestapo. Wujków: mundury Wehrmachtu. Mieli szczęście, z trzecią grupą DVL jako niepewni politycznie nie trafili na front wschodni. Paryż, Normandia, Pas de Calais... Jednemu udało się dostać do niewoli i potem pływał na polskich okrętach podwodnych.
Potem nie pytano. Pociągi z niewolnikami jechały w przeciwną stronę.
Chciałem wiedzieć, kim jestem. Nie chciałem być człowiekiem bez przeszłości. Chciałem żyć w świecie jasnych kryteriów. Wydawało mi się, że uciekając, odnajdę swoją tożsamość.

Babka chorowała. Miała opiekę tam na miejscu, ale czułem się winny, że z nią nie jestem. Od kolejnego semestru udało się tak ułożyć zajęcia, żebym mógł wyjeżdżać co tydzień na cztery dni. Pakowałem plecak, brałem psa i jechaliśmy na wieś.
Chciała mi tyle powiedzieć. Wykorzystać te ostatnie chwile - była tego świadoma, bez lęku i bez sprzeciwu - żeby ocalić resztki tamtego świata, tamtego życia. Komu, jak nie mnie miała to wszystko przekazać? Rozpoznawałem znajome wątki, ale pojawiały się nowe postacie, szczegóły. Jakieś niuanse, których wcześniej nie odczytywałem. Mówiła z trudem, więc nie zawsze zadawałem pytania. Potem zapominałem, o co chciałem spytać. Lęk i rozpacz, że ją tracę, zaćmiewały mi umysł.
Ojciec też przyjeżdżał, coraz częściej. Nagle dostrzegłem, że zaczął się starzeć. W końcu i matka przyjechała, żeby zostać dłużej.

A potem to się stało.
I kiedy po pogrzebie, po stypie zamknąłem się w swoim pokoju, zrozumiałem, że jestem sam, zupełnie sam.
Ta samotność ciągle zmieniała oblicza.
Tępy ból. Zaciśnięte gardło. Za późno.
Przebudzenia nad ranem i powolne uświadamianie sobie, gdzie jestem, aż do nagłego szarpnięcia, gwałtownego - jak po nagłym naciśnięciu hamulca - uderzenia. Łomot serca.
Pustka. Pytania, zadawane nie wiadomo komu.
Wracają sceny, obrazy, słowa. Także te, których nie wypowiedziałem, a teraz jest już za późno. I te wypowiedziane: w złości, w zniecierpliwieniu.
Wina. Na zawsze winny. Bez odkupienia.
Dni długie i podobne do siebie. Dali mi wolne, na uczelni ktoś mnie zastępował. Wziąłem L-4, lekarz w Zarzeczu wypisał bez słowa. Pytał, czy chcę coś na sen. Nie chciałem.
Pies patrzył na mnie leżąc na podłodze, ciężko wzdychając. Siedziałem w kuchni, patrząc w ogień. Teraz dom był mój. Rodzice wyjechali, nie chciałem ich pomocy przy porządkowaniu rzeczy babki. Zrobię to kiedyś, sam. Może.
Kończyła się zima.

Wróciłem do miasta. Trzeba iść dalej. Nawet jeśli nie wiem, dokąd. Najprościej będzie planować tylko na dziś. Mógłbym zostać w łóżku, ale trzeba wyprowadzić psa. On zakotwicza mnie w codzienności. Chce wyjść. Chce jeść. Chce się bawić. Więc siłą rzeczy ja też wychodzę, jem, a nawet się bawię. Idę do biblioteki.
Czy to był przypadek? Właśnie wtedy wpadła mi w ręce książka, skromny skrypt odbity z maszynopisu, który zmusił mnie, by pomyśleć o mojej drugiej babci. Nie widzianej nigdy babci Agnieszce.
Niemcy przeprowadzili tam eutanazję, mówiła matka, nie wdając się w szczegóły. Może sama ich nie znała? Miała wtedy kilka lat. Może nie była w stanie o tym myśleć. Jak to było?
Teraz już wiem, że nigdy nie dowiedziała się prawdy. To, co wiemy, jest jej fragmentem.
Moja babcia Agnieszka na jedynym zdjęciu, jakie mam, patrzy w dal. Sprawia wrażenie kruchej i zagubionej, nieobecnej. Na co zachorowała po urodzeniu trzeciego dziecka, mojej matki? Depresja poporodowa? Schizofrenia? Nie była w stanie udźwignąć życia. Jak to było? Przestała wstawać z łóżka? Siadała na krześle i patrzyła w przestrzeń? Zapominała dokąd i po co idzie? Wpadała w gniew, krzyczała? Próbowała targnąć się na własne życie? Nic nie wiem. Musiało być źle, skoro szpital był jedynym wyjściem.
Jak wyglądały takie szpitale? Nadal tak wyglądają. Wielkie sale. Żadnej prywatności, nawet w łazience. Zdrowemu trudno uwierzyć, że kogokolwiek można w tych warunkach wyleczyć. Nie mnie o tym wyrokować.
Eutanazja, powiedziała mama. Co za bzdura! To słowo szydzi ze swojej treści: dobra śmierć.
Robili to we wszystkich szpitalach psychiatrycznych. Wywozili ich samochodami, zamienionymi w komory gazowe, trując tlenkiem węgla lub spalinami. Rozstrzeliwali w lasach albo na miejscu, bywało, że na dziedzińcu szpitalnym. Truli lekami, zwłaszcza dzieci. A tych, których nie zamordowali, zabijał głód, choroby i strach. To była generalna próba Zagłady.
W drugim tomie skryptu są listy zabitych; niekompletne. Nie ma tu mojej babci.
Lebensunwerten Lebens. Istoty niewarte życia.
Szpital, w którym była, widziałem raz. Nie wiem, czy odważę się pojechać tam ponownie.
Po wkroczeniu Niemcy zarządzili częściową ewakuację chorych i personelu w nieznanym kierunku, pisze autor opracowania. Nie ma dowodów, by chorych wtedy zabijano.
Jak to? Jest tam jej grób. Czy to też fikcja? Były takie miejsca, miejsca fikcyjnego pochówku chorych, zmarłych, według dokumentacji, w szpitalach. Rodzinom wysyłano nawet zawiadomienia. Masowe groby w lasach nie wszystkie zostały odkryte.
Ale jak, w jaki sposób mam spytać o to matkę i ciotki?
Pierwsza była ciotka Urszula. Starsza od mamy o trzy lata. To dużo.
Pojechali na pogrzeb. Dziadka z nimi nie było, wszystko wskazuje na to, że już wtedy był w Dachau. Kto z nimi pojechał? Ciotka, sąsiadki. To pomieszczenie było pełne trumien. Trumnę otworzono. Babcia miała piękną, jasną twarz i czerwone usta. Kobiety odnalazły ślady zastrzyków.
Była dokumentacja. Kiedy jeździli na jej grób, podawali nazwisko i odnajdywano w księdze numer grobu. Więc dlaczego autor opracowania o tym nie pisze?
Uznał tę śmierć za naturalną? Tylko dlatego, że tak zapisano w karcie?
Było tam wiele trumien, powiedziała ciocia.
Czytałem o tym w latach pięćdziesiątych, powiedział wujek. O ile pamiętam, było to jakieś czasopismo medyczne. A może książka? Zeznania świadków, sanitariuszy. Chorych zabijano zastrzykami z fenolu.
Dlaczego doktor B. o tym nie wspomina?
Nie mają zwyczaju sięgać do dawnych opracowań, skwitowała ciotka. 
Nonsens. Trudno mi w to uwierzyć. Muszę się z nim spotkać.
Nie spotkałem się z nim, ani wtedy, ani potem. Nie wiem, na co czekam. Nie po raz pierwszy tak się zachowuję, jestem na siebie wściekły, lecz nic nie robię. Może powstrzymała mnie reakcja matki, jej widoczny ból, kiedy zacząłem o tym mówić. Nie jestem gotów wyjść naprzeciw własnemu cierpieniu. Chciałbym zrozumieć, ale... Chyba nie jestem dość silny.

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz