Tego dnia pogoda nas nie rozpieszczała, ale w końcu pojechaliśmy do Porto. Nadbrzeżną drogą, miedzy górami a morzem.
Zachodnie wybrzeże Korsyki jest piękniejsze od wschodniego, gdzie nie ma dramatycznych klifów i niewielkich zatok. Parc Naturel Régional de Corse zajmuje 40% wyspy, w tym spory odcinek wybrzeża - właśnie ten, którym jechaliśmy.
Porto jest niewielkie. To dawny port wioski Ota, dziś atrakcja turystyczna. Golfe di Porto, zatoka otoczona skałami, poddana wiatrom i falom, została wpisana na listę UNESCO. Wśród gór na południowym jej brzegu jest Piana i baśniowe skały Les Calanches, ale tam już nie dotrzemy. Nie tym razem.
Po Genueńczykach została w Porto szesnastowieczna wieża. Kiedyś było ich kilkaset, zostało kilkadziesiąt. Republika Genui, w swych początkach podległa papiestwu, wyznawała przede wszystkim religię pieniądza. Genueńskie faktorie, a wraz z nimi wieże i twierdze, powstawały w basenie Morza Śródziemnego i na Krymie. Tu, na Korsyce, Genueńczycy mieli czego bronić - Korsyka była jednym z celów arabskich handlarzy niewolników.
Wieża góruje nad osadą.
A podejście jest strome. Dla mnie...
Tęsknie spoglądamy na morze. W sezonie popłynęlibyśmy statkiem, hen daleko, ku temu blaskowi na wodzie.
W prochowni jest małe akwarium.
Już się zmierzcha. Wyjeżdżamy na drogę marzeń.
Przed nami Golfe de Girolata z rezerwatem Scandola, kolejnym cudem, którego nie zobaczymy...
A poza tym: szarosrebrzysty blask nieba i wody, ciemniejący woal nad nami, kontury gór w zapadającym zmierzchu.
I słońce, z ostatnim tchnieniem uwalniające strumień płynnego złota.