EUROPIES
Nadszedł czas wspólnych
podróży. Gdyby I. sam nie był psiarzem, pewnie skończyłyby się
nasze wycieczki, bo nie każdy kierowca jest gotów podporządkować
swoje plany potrzebom psa. Choćby to, że zmuszony był po nas
przyjechać, a potem odwieźć do domu. Że rodzaj zwiedzanych
obiektów należało poddać weryfikacji, bo nie zawsze było
możliwe pozostawienie psa na kilka godzin – latem, w samochodzie,
jest to wykluczone. Nie wspomnę o sierści na tapicerce i różnych
drobiazgach, które dla wielu osób stanowią problem nie do
rozwiązania.
Kwestia noclegów nastręczała
najmniej kłopotów. Sieciowe hotele z reguły akceptują psy –
bezpłatnie lub za niewielką opłatą. W Niemczech piesek był
witany wręcz entuzjastycznie, zwłaszcza przez miłą panią w
Etapie w Zwickau, gdzie wielokrotnie wracaliśmy.
W samochodzie woziliśmy wodę w
butelkach i prowiant, bo najchętniej jedliśmy posiłki na łonie
natury – czy to na przydrożnym parkingu, czy w starannie wybranym
plenerze – nad wodą, na łące, w widokiem. Koc, obrus, kosz
piknikowy. Pies z nami jadł, zwiedzał okolicę, na parkingach
poznawał inne psy – bo w Europie pies jest pełnoprawnym turystą
i mało kto się dziwi jego obecności w samochodzie, hotelu,
restauracji.
Tamtego lata I. pracował w
Brukseli. Mieszkał w apartamencie w pobliżu Parc de Cinquantenaire,
do biura miał dziesięć minut spacerem. Puma już pierwszego dnia
zaprzyjaźnił się z kierowniczką obiektu, a jego porannym
zwyczajem stało się składanie jej uszanowania. W parku były
obszary wyznaczone dla psów bez smyczy, ale gdy piesek biegł luzem
parkową aleją, pojawił się policjant na koniu i zamiast wlepić
mi mandat, powiedział Bonjour, madame.
Nie wszyscy wiedzą, że w
Brukseli oprócz siusiającego chłopca jest też pomnik siusiającego
psa. Puma obwąchał go po psiemu, pod ogonem, i tak jak on obsikał
słupek.
Pod Waterloo odwiedziliśmy
miejsce, gdzie Napoleon spędził noc przed bitwą. Na niskim klombie
stoi pomnik cesarza naturalnej wielkości, w agresywnej pozie. Z
pewnym zdziwieniem analizowaliśmy, kto tak okrutnie go
skarykaturował, gdy spojrzeliśmy na psa: stał ze spuszczonym łbem,
a z jego gardła wydobywał się głuchy warkot.
Podczas wycieczki do Francji
zobaczyliśmy zarysy niesamowitej budowli, jakby wyjętej z filmu
Disneya. Zamek Pierrefonds, w baśniowym stylu odbudowany przez
Eugene'a Emmanuela Viollet-le-Duca tak zachwycił Ludwika
Bawarskiego, że zainspirował go do stworzenia Neuschwanstein.
Spacerowaliśmy wokół murów. W pewnym momencie poczułam
szarpnięcie smyczy flexi i odruchowo ją pociągnęłam. Puma chciał
wskoczyć na murek, osłaniający kilkumetrowej głębokości suchą
fosę. Zdrętwiałam. Pokazałam pieskowi przepaść i wytłumaczyłam,
że trzeba być uważnym, bo takie pułapki mogą czyhać wszędzie.
Puma, miłośnik murków, wskakujący bez rozbiegu na wysokość
metra, zrozumiał to i zapamiętał.
„ YOUR DOG IS HERE”
Biuro I. znajdowało się na
poddaszu secesyjnej kamienicy. Winda zatrzymywała się na
przedostatniej kondygnacji, wyżej były wąskie, strome, ażurowe
schody. Pies im nie ufał i musiałam go asekurować podczas
wchodzenia i schodzenia, bo nie było tam zabezpieczeń. Któregoś
dnia wybrałam się na Stare Miasto, zostawiając panów w biurze.
A oto co się zdarzyło: I.
zajęty pracą odpłynął, aż zadzwonił telefon od sekretarki: I., your dog is here. Puma zszedł samodzielnie po strasznych
schodach, odwiedził pracujących niżej panów, a następnie
powędrował na dół do sekretariatu, gdzie wygodnie się ułożył.
Jak bardzo biedak musiał się nudzić, że odważył się na tę
wyprawę!
„PIES NA KOTY”
Pod takim hasłem Puma kwestował
w Zwierzyńcu na Roztoczu, gdzie od 2000 roku odbywa się Letnia
Akademia Filmowa. Co roku impreza ma temat przewodni – trzecia LAF
odbywała się pod hasłem „Jak Kot z Kotem”, a jednym z gości
był lubelski grafik Andrzej Kot.
Piotr zwrócił się do mnie o
napisanie szkicu przewodniego do tego bloku tematycznego. W tekście Na tropach kota śledziłam kocie wątki w malarstwie i
literaturze, wychodząc od juweniliów Balthusa, a kończąc na
wierszach Eliota.
Postanowiliśmy też wykorzystać
okazję, by zebrać datki na rzecz Lubelskiego Stowarzyszenia Ochrony
Zwierząt (później Lubelski Animals), które starało się o budowę
schroniska dla kotów (dziś schronisko już istnieje). Choć efekt
zbiórki nie był oszałamiający, Puma – kwestarz dzięki plakatom
ze zdjęciem stal się popularny wśród mieszkańców miasteczka i
uczestników LAF i niejednokrotnie pytano mnie, czy to jest ten
pies na koty?
Przy takich okazjach nie brak
łyżki dziegciu. Zwykle ci, co nie chcą pomóc, przechodzą
obojętnie i mają do tego prawo. Ja sama wybieram akcje, które chcę
wesprzeć, co nie znaczy, że jestem przeciwna innym. Wybieram pomoc
zwierzętom, bo dla wielu osób jest ona czymś zbędnym, kaprysem,
fanaberią. Czy wierzę w jej sens? Tak. Może kolejna akcja obudzi
chociaż parę sumień. Tak więc stojąc obok kasy pytałam z
uśmiechem: czy zechcą państwo wesprzeć budowę schroniska
dla bezdomnych kotów?
-Kotów?! A nie lepiej wspierać
bezdomnych ludzi? - zaatakowała mnie jejmość w średnim wieku.
-A wspiera pani? - zapytałam
grzecznie.
-Oczywiście! - warknęła.
-Więc życzę powodzenia.
Towarzyszący jej mężczyzna z
uśmiechem zażenowania wrzucił pieniądze do puszki. Podziękowałam.
Ludzie czy zwierzęta? Naprawdę
trzeba wybierać? Nie lepiej być po prostu przyzwoitym? No tak,
tylko trzeba wiedzieć, co to znaczy...
„NO PETS, NO KIDS”
Taka
zasada obowiązywała w ekskluzywnym, zamkniętym osiedlu, w których
mieszkałam w Stanach. Nie dowiedziałam się, czy pets to tylko
koty i psy, czy również żółwie, kanarki i rybki akwariowe.
Osiedle było czyste i ciche, do dyspozycji mieszkańców clubhouse,
kort i basen. Wszyscy
kłaniali się sobie i nigdy nie rozmawiali.
Pomyślałam o tamtym osiedlu,
kiedy pan Koterski na spotkaniu z widzami zacytował złotą myśl
takiej mniej więcej treści: nadmierna miłość do dzieci i
zwierząt przeszkadza w kochaniu ludzi.
Sformułowanie tyleż efektowne,
co pozbawione wartości poznawczej. Cóż bowiem oznacza nadmierna
miłość? Miłość toksyczną, kochanie za bardzo, jak to zwą
amerykańskie poradniki? Takie uczucie, również gdy jest skierowane
do człowieka dorosłego, nie jest miłością, lecz neurotyczną
żądzą posiadania.
Dla mojej byłej znajomej
objawem nadmiernej miłości jest fakt, że nie tylko leczę mojego
przewlekle chorego psa, lecz nawet sprowadziłam dla niego lekarstwo
z zagranicy.
Zanim poznałam psa Pumę, nie
znałam prawie nikogo w stumieszkaniowym bloku, na wielkim osiedlu.
Był to świat obojętny, a nawet nieprzyjazny. Teraz mamy tłum
znajomych, dwu- i czworonożnych. Lubię mój dom i moje osiedle,
choć nie zmieniłam adresu.
Pies
nie jest lekarstwem na samotność. Jest towarzyszem podróży, i tej
w wymiarze realnym (jakże się cieszy, gdy pakuję walizkę!), i tej
metafizycznej. Jest – by przywołać świętego Franciszka – moim
bratem mniejszym.
Koterski pożyczył aforyzm od
Sartre'a, którego nie cenię ani jako człowieka, ani jako filozofa,
podobnie jak innych mądrali, pouczających, jak żyć, a we własnym
życiu pozostawiających zgliszcza.
Ostatni tekst: Kurier
Filmowy, 17-18 sierpnia 2002
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz