niedziela, 8 czerwca 2014

Puma - towarzysz podróży (7)


WALIZKA
Przeczytałam gdzieś słowa: „Dziecko jest jak walizka – co włożysz, to i wyjmiesz”. To samo można powiedzieć o psie.

Pewien sympatyczny pan, któremu na widok Pumy aż zaświeciły się oczy, od dawna marzył o psie, ale jego żona nie chciała o tym słyszeć.
-Nie wiedziałabym nawet, jak go traktować.
-Wystarczy kochać – powiedziałam.
-To takie proste? - odparła z powątpiewaniem.

Tak. To proste. Kochać tak, jak umiemy, nie siląc się na doskonałość. Być wystarczająco dobrym, ale nie poświęcać się. Dawać i brać. Co dostałam w zamian? Czego nauczył mnie Puma? Czy można to wyliczyć? Radości życia. Ciekawości świata. Uważności. Cierpliwości.

Może to naturalne, że w młodości jesteśmy skoncentrowani na sobie. Egoizm dziecka i nastolatka musi mieć biologiczne uzasadnienie, zapewne bez niego nie byłby możliwy rozwój, dojrzewanie. Ale przychodzi moment, gdy postrzeganie wszystkiego poprzez siebie staje się żałosne. Czas na odnalezienie sensu życia.

Kiedy go pokochałam? Czy wtedy, gdy po raz pierwszy wszedł mi na kolana? Czy potem, kiedy prosił, żeby go odwieźć do mamy? Kiedy już stracił nadzieję, nie jadł, leżał na kanapie, a gdy się do niego zbliżaliśmy, pokazywał brzuszek? Gdy płakał, pozostawiony sam w domu?

Bliska więź z psem zakotwicza w codzienności. To nie tylko „obowiązek” spacerów, elementarna odpowiedzialność za zaspokojenie jego potrzeb. Także świadomość otoczenia, relacje z ludźmi, z przyrodą. Od Pumy nauczyłam się patrzeć na świat z ciekawością, rozbawieniem, współczuciem.

W okresie, gdy trwała moja sprawa rozwodowa, dzięki psu czułam że żyję, nie wegetuję. Nawet to, co uciążliwe – jak wizyty u weterynarza - pozwalało mi czuć, że w moim życiu poza pracą jeszcze coś jest. Za jakiś czas miałam z tym skończyć, ale teraz nie miałam wyjścia, a były już mąż czasem zabierał psa do siebie. Twierdził, że za nim tęskni, a skoro częściej chciałam teraz wyjeżdżać na dłużej z I. - uznałam ten układ za korzystny.

Pies zaczynał rozumieć, że teraz jesteśmy tylko we dwoje, i że pana widywać będzie tylko od czasu do czasu. Po przebudzeniu przychodził i kładł się obok mnie oczekując porannych pieszczot i ciesząc się z tych chwil spędzonych razem. Za to po wyjściu na spacer znów był zaabsorbowanym swoimi sprawami psem – należało wtedy pozwolić mu na własny rytm spaceru. Hasło „do domu” nie zawsze skutkowało.


„CZY TO JEST JESZCZE TWÓJ PIES?”
Kiedy zdecydowaliśmy się na adopcję Pumy, wiedziałam, że wezmę na siebie większość obowiązków. Ze mną wychodził na spacery i do lekarza, ja go kąpałam i czesałam, co nie było łatwe wobec stanowczego sprzeciwu psa. Mam zwyczaj dotrzymywać obietnic, a adoptując psa składam deklarację opieki i troski. Druga osoba bywa jednak potrzebna, gdy wyjeżdżam, choruję, pracuję.

Podczas rozwodu sprawa opieki nad Pumą nie była przedmiotem sporu. Ustaliliśmy, że pies zostanie ze mną, ale pan będzie mógł go zabierać do siebie, ilekroć zechce, a w razie mojego – wcześniej zaplanowanego - wyjazdu piesek zostanie u niego. Oczywiście, było dla mnie jasne, że prędzej czy później ta umowa nie zostanie dotrzymana, jak inne umowy i obietnice.

W tamtych latach sporo podróżowałam. Były to z reguły krótkie wyjazdy – dwa tygodnie we Francji, trzy dni w Berlinie, tydzień w Łagowie Lubuskim. Bliżej pociągiem czy samochodem, dalej samolotem.
-Jak będziesz gdzieś wyjeżdżać, to zabierz psa – usłyszałam pewnego dnia.
-A jeśli to będzie niemożliwe?
-To zawieź go do mamy albo niech ona tu przyjedzie.
-Czy to jest jeszcze twój pies?


CHOROBA
Puma miał osiem lat, gdy zaniepokoiło mnie jego samopoczucie. Badanie moczu wykazało liczny szczawian wapnia. To jeszcze nie kamica, ale wyraźna skłonność. Kamica szczawianowa jest o tyle niebezpieczna, że tworzą się wówczas twarde, nierozpuszczalne kamienie. Rosną co prawda powoli, ale nieubłaganie, i ostatecznie jedynym rozwiązaniem bywa operacja, jeśli zostanie przeprowadzona na czas. Drogie leki, droga dieta. Łatwiejsza do leczenia jest kamica fosforanowa – miękkie, rozpuszczalne kamienie można zlikwidować w sposób nieinwazyjny.

Nasz doktor zaproponował leczniczą dietę. Nie byłam na to gotowa – Puma traktował suchą karmę jako przekąskę i z trudem dałby się przekonać, że ma ona stanowić podstawę żywienia. W czasie, gdy starałam się przekonać go do suchej karmy leczniczej, Puma nabrał zwyczaju zaopatrywania domu w pokarm. Gdy podczas spaceru znalazł kość, ukrywał ją w pysku i przemycał do domu, a w przedpokoju kładł ją przede mną i czekał, aż zrozumiem, co ma na myśli.

Teraz było już jasne, że pozostawienie psa pod czyjąkolwiek opieką może być problematyczne – tylko ja dostrzegałam niuanse jego zachowania, świadczące o gorszym samopoczuciu, byłam w stanie zmusić go do poddania się badaniu lekarskiemu, szczepieniu, nie mówiąc o podawaniu leków czy pobieraniu moczu do analizy. Dość szybko pojął, że teraz jesteśmy we dwoje i że to ja jestem szefem. Dla psa to ważne – w przeciwnym wypadku musiałby wziąć na siebie zadanie ponad siły, co nigdy nie kończy się dobrze.
Puma był towarzyski, cieszyły go wizyty I. ale prędzej czy później wysyłał czytelny komunikat: „to jest moja pani”. Wieczorem kładł się na łóżku z głową na poduszce i popatrywał, co my na to. Był umiarkowanie zazdrosny, doceniał przyjaźń i status kumpla, który zaoferował mu I.

Nie musiałam wybierać, tworzyliśmy zespół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz