WALIZKA
Przeczytałam
gdzieś słowa: „Dziecko jest
jak walizka – co włożysz, to i wyjmiesz”.
To samo można powiedzieć o psie.
Pewien sympatyczny pan, któremu
na widok Pumy aż zaświeciły się oczy, od dawna marzył o psie,
ale jego żona nie chciała o tym słyszeć.
-Nie wiedziałabym nawet, jak go
traktować.
-Wystarczy kochać –
powiedziałam.
-To takie proste? - odparła z
powątpiewaniem.
Tak. To proste. Kochać tak, jak
umiemy, nie siląc się na doskonałość. Być wystarczająco
dobrym, ale nie poświęcać się. Dawać i brać. Co dostałam w
zamian? Czego nauczył mnie Puma? Czy można to wyliczyć? Radości
życia. Ciekawości świata. Uważności. Cierpliwości.
Może to naturalne, że w
młodości jesteśmy skoncentrowani na sobie. Egoizm dziecka i
nastolatka musi mieć biologiczne uzasadnienie, zapewne bez niego nie
byłby możliwy rozwój, dojrzewanie. Ale przychodzi moment, gdy
postrzeganie wszystkiego poprzez siebie staje się żałosne. Czas na
odnalezienie sensu życia.
Kiedy go pokochałam? Czy wtedy,
gdy po raz pierwszy wszedł mi na kolana? Czy potem, kiedy prosił,
żeby go odwieźć do mamy? Kiedy już stracił nadzieję, nie jadł,
leżał na kanapie, a gdy się do niego zbliżaliśmy, pokazywał
brzuszek? Gdy płakał, pozostawiony sam w domu?
Bliska więź z psem zakotwicza
w codzienności. To nie tylko „obowiązek” spacerów, elementarna
odpowiedzialność za zaspokojenie jego potrzeb. Także świadomość
otoczenia, relacje z ludźmi, z przyrodą. Od Pumy nauczyłam się
patrzeć na świat z ciekawością, rozbawieniem, współczuciem.
W okresie, gdy trwała moja
sprawa rozwodowa, dzięki psu czułam że żyję, nie
wegetuję. Nawet to, co uciążliwe – jak wizyty u weterynarza -
pozwalało mi czuć, że w moim życiu poza pracą jeszcze coś jest.
Za jakiś czas miałam z tym skończyć, ale teraz nie miałam
wyjścia, a były już mąż czasem zabierał psa do siebie.
Twierdził, że za nim tęskni, a skoro częściej chciałam teraz
wyjeżdżać na dłużej z I. - uznałam ten układ za korzystny.
Pies zaczynał rozumieć, że
teraz jesteśmy tylko we dwoje, i że pana widywać będzie tylko od
czasu do czasu. Po przebudzeniu przychodził i kładł się obok mnie
oczekując porannych pieszczot i ciesząc się z tych chwil
spędzonych razem. Za to po wyjściu na spacer znów był
zaabsorbowanym swoimi sprawami psem – należało wtedy pozwolić mu
na własny rytm spaceru. Hasło „do domu” nie zawsze skutkowało.
„CZY TO JEST JESZCZE TWÓJ
PIES?”
Kiedy zdecydowaliśmy się na
adopcję Pumy, wiedziałam, że wezmę na siebie większość
obowiązków. Ze mną wychodził na spacery i do lekarza, ja go
kąpałam i czesałam, co nie było łatwe wobec stanowczego
sprzeciwu psa. Mam zwyczaj dotrzymywać obietnic, a adoptując psa
składam deklarację opieki i troski. Druga osoba bywa jednak
potrzebna, gdy wyjeżdżam, choruję, pracuję.
Podczas rozwodu sprawa opieki
nad Pumą nie była przedmiotem sporu. Ustaliliśmy, że pies
zostanie ze mną, ale pan będzie mógł go zabierać do siebie,
ilekroć zechce, a w razie mojego – wcześniej zaplanowanego -
wyjazdu piesek zostanie u niego. Oczywiście, było dla mnie jasne,
że prędzej czy później ta umowa nie zostanie dotrzymana, jak inne
umowy i obietnice.
W tamtych latach sporo
podróżowałam. Były to z reguły krótkie wyjazdy – dwa tygodnie
we Francji, trzy dni w Berlinie, tydzień w Łagowie Lubuskim. Bliżej
pociągiem czy samochodem, dalej samolotem.
-Jak będziesz gdzieś
wyjeżdżać, to zabierz psa – usłyszałam pewnego dnia.
-A jeśli to będzie niemożliwe?
-To zawieź go do mamy albo
niech ona tu przyjedzie.
-Czy to jest jeszcze twój pies?
CHOROBA
Puma miał osiem lat, gdy
zaniepokoiło mnie jego samopoczucie. Badanie moczu wykazało liczny
szczawian wapnia. To jeszcze nie kamica, ale wyraźna skłonność.
Kamica szczawianowa jest o tyle niebezpieczna, że tworzą się
wówczas twarde, nierozpuszczalne kamienie. Rosną co prawda powoli,
ale nieubłaganie, i ostatecznie jedynym rozwiązaniem bywa operacja,
jeśli zostanie przeprowadzona na czas. Drogie leki, droga dieta.
Łatwiejsza do leczenia jest kamica fosforanowa – miękkie,
rozpuszczalne kamienie można zlikwidować w sposób nieinwazyjny.
Nasz
doktor zaproponował leczniczą dietę. Nie byłam na to gotowa –
Puma traktował suchą karmę jako przekąskę i z trudem dałby się
przekonać, że ma ona stanowić podstawę żywienia. W czasie, gdy starałam się
przekonać go do suchej karmy leczniczej, Puma nabrał zwyczaju
zaopatrywania domu w pokarm. Gdy
podczas spaceru znalazł kość, ukrywał ją w pysku i przemycał do
domu, a w przedpokoju kładł ją przede mną i czekał, aż
zrozumiem, co ma na myśli.
Teraz
było już jasne, że pozostawienie psa pod czyjąkolwiek opieką
może być problematyczne – tylko ja dostrzegałam niuanse jego
zachowania, świadczące o gorszym samopoczuciu, byłam w stanie
zmusić go do poddania się badaniu lekarskiemu, szczepieniu, nie
mówiąc o podawaniu leków czy pobieraniu moczu do analizy. Dość
szybko pojął, że teraz jesteśmy we dwoje i że to ja jestem
szefem. Dla psa to ważne – w przeciwnym wypadku musiałby wziąć
na siebie zadanie ponad siły, co nigdy nie kończy się dobrze.
Puma
był towarzyski, cieszyły go wizyty I. ale prędzej czy później
wysyłał czytelny komunikat: „to jest moja pani”. Wieczorem
kładł się na łóżku z głową na poduszce i popatrywał, co my
na to. Był umiarkowanie zazdrosny, doceniał przyjaźń i status
kumpla, który zaoferował mu I.
Nie
musiałam wybierać, tworzyliśmy zespół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz