RUSZAMY W ŚWIAT
W weekendy, jeśli pozwalała pogoda, jeździliśmy na
pojezierze. Znaliśmy miejsce nad jeziorem, gdzie nawet przy najlepszej pogodzie nie było
tłumów. Puma polubił ten zakątek. Ilekroć
tam przyjeżdżaliśmy, pędził leśną ścieżką, by na gruntowej
drodze okalającej jezioro wykonać pędem kilkanaście
entuzjastycznych ósemek.
Widok wody nastrajał go radośnie,
natomiast sama woda była do przyjęcia jedynie jako napój i
ewentualnie ochłoda dla łap. Nigdy nie polubił pływania, nawet
jako pasażer jednostki pływającej.
Ten pierwszy raz na wsi był też ważny z innego
powodu: piesek nie znał jeszcze innych zwierząt niż psy. Szliśmy
między drzewami. Nagle zapach i widok dziwnych stworzeń sprawiły,
że piesek skierował się w stronę niewielkiej łąki. Szedł
powoli, z opuszczonym ogonem, rozszerzonymi nozdrzami chłonąc silną
woń. Ogon opadał coraz niżej, łapy poruszały się wolniej.
Zastygł w bezruchu. Zwierzęta stały, pochyliwszy łby, nieruchomym
wzrokiem patrząc na intruza. Nagle jedna z krów głośno
westchnęła. Puma wykonał w tył zwrot i pospiesznie wycofał się
na z góry upatrzone pozycje. To jednak nie był koniec. Za kwadrans
znów pociągnął mnie w stronę krów. Przyjrzał się im uważnie,
wciągając ich zapach, jakby chciał go dokładnie zapamiętać.
Dokładniejsze rozpoznanie miało nastąpić w przyszłości.
We wrześniu pojechałam z mamą i Pumą do Kazimierza.
Wiedziałyśmy, że nie da się powtórzyć ubiegłorocznych wakacji,
gdy codziennie przemierzałyśmy wiele kilometrów, do Bochotnicy,
Podgórza albo przynajmniej Mięćmierza, czasem w stronę
Skowieszynka. Z pieskiem było tam za daleko i zbyt niebezpiecznie,
nie można przecież przewidzieć, jak potraktowałyby go wiejskie
psy.
Tego dnia trasa spaceru wiodła nadwiślańskim
bulwarem. Już z daleka Puma zobaczył dwie krowy, pasące się na
łęgach, w dole nasypu. Zastygł. Przechodził obok wolno, na
sztywnych łapach, kątem oka spoglądając na zwierzęta. Poszliśmy
dalej, na Albrechtówkę, z której rozciąga się jeden z
najpiękniejszych widoków na Wisłę: szerokie rozlewisko, Krowia
Wyspa, pola wspinające się na łagodne wzniesienia, wieś w
dolince. Za rzeką ruiny zamku w Janowcu i wieża tamtejszego
kościoła, za plecami wzgórza porośnięte krzewami i drzewami,
barwnymi i pachnącymi o każdej niemal porze roku. Miejsce
prawdziwie magiczne.
Gdy wracaliśmy, w postawie psa nastąpiła widoczna
zmiana: podjął decyzję. Popędził jak strzała w stronę krów.
Zbliżył się do nich na nie więcej niż pół metra. Zawrócił.
Zrobił ósemkę i znów znalazł się przy krowiej nodze. Nic. Zero
reakcji. „Głupia krowa, nie umie się bawić” - odwrócił się
rozczarowany. Nigdy więcej nie zaszczycił tych zwierząt odrobiną
uwagi.
Za to ogromny koń na Małym Rynku wzbudził jego
respekt. Pies nie zachęcał go do gier zaczepno – obronnych, lecz
z odpowiedniego dystansu obejrzał, zapamiętał zapach i odszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz