Pan
jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na
zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć:
orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
Psalm
23.
Biblia
Tysiąclecia
W
cieniu katastrofy smoleńskiej, tego samego dnia, zmarł malarz
niezwykły, niezależny od mód i prądów, wierny własnemu,
oryginalnemu stylowi. A przede wszystkim wierny przesłaniu, które
wyrażał w swoich obrazach.
Gdy
Tomasz Tatarczyk, absolwent Politechniki Warszawskiej, miał 26 lat,
wykryto u niego ziarnicę złośliwą. Wyleczony, podążył za
własnymi marzeniami - ukończył Akademię Sztuk Pięknych.
Choć
wystawiał w renomowanych galeriach, nigdy nie stał się artystą
popularnym. Powaga jego malarstwa, nieschlebianie
gustom, wreszcie subtelność środków wyrazu nie sprzyjały
medialnemu sukcesowi. Być może jedną z przyczyn była także
osobowość Artysty – człowieka skromnego, powściągliwego, chyba
nieśmiałego – o ile wolno mi sądzić po jednym wernisażu i
jednej telefonicznej z Nim rozmowie.
W
2013 w Lubelskiej Zachęcie pokazano jego późny obraz „Ciemna
dolina”. Poświęcono mu
wystawę – pozostałe prace to szkice.
To
obraz artysty świadomego, że odchodzi. Lecz w perspektywie
mrocznej, pustej doliny żarzy się światło. Znak nadziei.
Pisałam
o Nim w roku 2003 i do tamtego tekstu teraz wracam, przypominając
sobie nieliczne spotkania z Jego malarstwem, które głęboko mnie
poruszyło od pierwszego spojrzenia.
W
lutym 2002 w Galerii „Magazynu Rzeczypospolitej”
pokazano obraz bez tytułu, przedstawiający dwa płynące psy.
Dwie czarne psie główki i ich odbicia w jasnej połaci wody.
Czystość kompozycji, minimum barw. Detal oczyszczony z reszty i
tego detalu magnetyzm, wedle słów malarza. Kiedy mój pies,
towarzysz wspólnych wędrówek, kończył życie, postanowiłem
utrwalić go na płótnie. Tatarczyk nie ukrywał, że jego obraz
niesie treść symboliczną: pies płynie ze swoim bratem,
również już nieżyjącym, na „drugi brzeg”.
Tomasz
Tatarczyk malował nie tylko psy - a właściwie tego samego
czarnego, dużego psa, jakby samą jego istotę - ale to te płótna
są najbardziej wzruszające i osobiste, może dlatego, że
sprowadzają się do spraw elementarnych, a jednocześnie czytelnych.
Mówią o bliskiej więzi i o stracie. O nieuniknionym.
Mój
pies miał wtedy osiem lat i nieuchronna stawała się myśl, że
nasze rozstanie jest coraz bliższe. Nie mogłam wiedzieć, że to
dopiero połowa jego życia.
Nie
spodziewałam się, że wkrótce zobaczę w Lublinie obrazy
Tatarczyka.
Wschodni
Salon Sztuki, wrzesień 2002: to płótno – duże,
olśniewające bielą – przykuwa mnie. Wracam do niego kilka razy.
Biel
zaśnieżonego pola: widać grudy ziemi pod śniegiem i smugi bruzd.
Na śnieg padają cienie pana i psa. Łączy je cień smyczy. Pan ma
w ręku długi kij. Czy to wędka?
Nic
więcej. Biel, czerń i trochę czerwieni. Mogłabym tak stać i
patrzeć. Mogłabym siadać codziennie naprzeciw tego obrazu i
zdumiewać się jego prostotą i genialną oczywistością. Jest tu
wszystko o milczącej więzi, jedynej w swoim rodzaju i niepojętej
dla postronnych.
Kiedy
już mam ten obraz pod powiekami, na tyle utrwalony, że mogę
odejść, zadaję pytania. Czy zawsze malował takie duże płótna?
Wielki format wymusza uwagę, uczestnictwo, a do tego głębsza jest
iluzja rzeczywistości. Najcelniej sformułuje to sam artysta, gdy
wreszcie będę miała okazję o to zapytać:
Pewne
tematy wymagają wielkiego formatu.
I
pytanie o tradycję malarską. To, co robi Tatarczyk, wydaje mi się
niezwykle oryginalne, nie wpisuje się w nią i jest odległe od
tego, co tworzą współcześni. Nie myślałem o tradycji –
powie mi potem Tomasz Tatarczyk.
Jednak zdaniem Lecha Karwowskiego
Jego zdolność syntetyzowania ściąga w jeden punkt topikę
księgi i bramy, ikonografię pasyjną, twórczość niemieckich
romantyków i modernistyczne malarstwo, a
prostota płócien Tatarczyka jest pozorna. Ograniczony
katalog przedstawianych przedmiotów - pies, droga, łódź, rzeka,
brama, las, wzgórze... - służy wyrażeniu doświadczenia
mistycznego.
Pies
jest towarzyszem człowieka i jest też znakiem, ale przedstawianym w
sposób wyjątkowy. Przychodzi mi do głowy, że najbliższymi
krewnymi tych obrazów są rzeźby psów na grobowcach. Rzeźby
będące być może portretami rzeczywistych zwierząt, a
jednocześnie symbolizujące to, co człowiek najbardziej ceni w
psach - wierność, oddanie, odwagę.
Czy
tylko w Męćmierzu mogły powstać te dzieła? – pytała
Monika Małkowska.
Moja pracownia znajduje się w miejscu
oddalonym od zgiełku wielkiego miasta –
mówił malarz - Jest tutaj szeroka rzeka, są wzgórza,
lasy, pola, wąwozy i urwiska, dzikie i oswojone zwierzęta, dobrzy i
źli ludzie oraz miejsca i rzeczy naznaczone ich obecnością, a
także zmieniające się pory roku i dnie niepodobne do siebie.
Wszystko tu odczuwa się z większą intensywnością niż w mieście.
Jednocześnie mam świadomość tego, że przynależę do tak zwanego
świata cywilizacji. Stwarza to swoisty chaos, w którym, kiedy
maluję, staram się znaleźć pewien porządek niejako
przefiltrowany przez to, co wiem, i to, co czuję.
W
zgiełku miasta nie ma przestrzeni, światła, wolności, a pies
Tatarczyka jest istotą wolną, smycz jest raczej znakiem więzi niż
uwięzienia. Na jednym z obrazów brodzi w wodzie, ciekawie przygląda
się swemu odbiciu. Jest wolny: kiedy zapragnie, wróci do domu. Jest
szczęśliwy. (Czy istnieje większe szczęście niż być psem u
dobrego pana?)
Kiedy
później zapytałam Tomasza Tatarczyka, jak miał na imię tamten
pies, odpowiedział, nieco zaskoczony, że imię nie ma znaczenia,
chodzi o znak. Wiem. Dlatego myślałam o psach z grobowców. Ale
przed znakiem jest konkret, prawda emocji, pies i pan. Te obrazy nie
powstałyby gdzie indziej, bo tam, w Męćmierzu, pies się urodził,
tam żył, bawił się, towarzyszył swojemu panu. I stamtąd zapewne
odszedł – dokąd?
Nadal
nurtuje mnie to pytanie. Czy jest jakieś Tam, gdzie spotkam mojego
Psa?
Więc
pytam: czy tam, na drugim brzegu, psy czekają na nas? Wiem, że na
to pytanie nie ma odpowiedzi. Ale to go nie unieważnia. Tomasz
Tatarczyk odpowiedział mi: nie wiem. Nie chciał podejmować tematu.
Jednak w końcu mój upór został nagrodzony... Zwróćcie uwagę na różowawy blask na wodzie. Gdy używa
się koloru tak oszczędnie, można liczyć na jego symbolikę.
Jesienią
2002 w Sopocie miała miejsce wystawa Tatarczyka, na której pokazano
także kilka psich obrazów. Znam ją z relacji przyjaciela:
na tych obrazach odbicie zdaje się bardziej żywe, niż sam
wizerunek. Jest bardziej dynamiczne, walorowo zróżnicowane, podczas
gdy postać psa to niemal jednolicie czarna plama.
Cień
i odbicie. Wiec nie sam przedmiot, lecz jego obraz. To nie może być
przypadek. Wizerunek ulotny, a przecież żywy. Wystarczy, że pies
zmąci łapą wodę, że słońce zajdzie za chmurę. Znika. Nie
poznamy więc prawdy, jest ona jak obraz na wodzie, zmienna i
niepewna. A przecież, paradoksalnie, i cień, i odbicie są dowodem
realnego istnienia. Odzwierciedlają prawdziwą naturę rzeczy. Cień
jest siedliskiem siły duchowej. Tylko umarli nie rzucają cienia,
nie odbijają się w lustrach.
Cień,
obraz i dusza są tożsame.
23
stycznia 2003 w Galerii BWA przy ulicy Grodzkiej otwarto wystawę
rysunków Tomasza Tatarczyka. Kilkanaście dużych, wyrazistych,
czarno - białych prac, bezbłędnie rozpoznawalnych. Czerń i biel.
Czasem trochę czerwieni. Trzy z nich przedstawiają psy. Na
pozostałych motywy znane też z obrazów: polna droga, łódź na
wodzie, las, ślady na śniegu. Nic zbędnego. Zgromadzone w jednej
sali zdumiewają siłą wyrazu. Wrócę tu po wernisażu, by na nie
popatrzeć w ciszy i samotności.
Chcę
jeszcze porozmawiać z artystą. To istota sztuki, wielkiej sztuki,
że zmusza do stawiania pytań, choć żadna odpowiedź nie jest ani
oczywista, ani jedyna. Ale dobrze, że pytam, bo Tomasz Tatarczyk
powie mi, że na tamtym płótnie ze Wschodniego Salonu Sztuki
kij nie jest, jak sądziłam, wędką, lecz kijem wędrowca! Jak
mogłam tego nie dostrzec? Jest koniecznością kompozycyjną, ale i
istotną treścią metafory, jaką stanowi ten niezwykły obraz.
Droga,
wędrówka jest tematem wielu obrazów Tatarczyka. Nie tylko
wizerunki śródpolnych traktów, wydeptanych w śniegu ścieżek.
Także oczekująca na płyciźnie łódź, która zawiezie nas na
drugi brzeg. Przecież nasze wędrówki tam się kończą.
Na
drodze z Męćmierza do Kazimierza zobaczę pewnego słonecznego,
letniego dnia malarza i psa. To już kolejny towarzysz wędrówki –
bo co to za życie – bez psa?
Wracam
pamięcią do tamtego obrazu. Na zaśnieżone pole padają cienie
pana i psa. Zatrzymali się i patrzą przed siebie. Oceniają dystans
do pokonania. Mierzą siły. To nie banalna przygoda, zimowa wyprawa
na ryby. To wędrowanie. Wspólny los. Pies jest towarzyszem
człowieka - czy człowiek jest towarzyszem psa?
W
ostatnich latach coraz częściej dominuje w obrazach Tatarczyka ta
właśnie fragmentaryczność motywu i owo swoiste "niedokończenie",
"niedopowiedzenie" staje się cechą charakterystyczną
kompozycji. Wprowadza element tajemnicy, a jednocześnie potęguje
ciszę, którą tchną obrazy. Potęguje również wrażenie
monumentalności - widzimy tylko część tego, co wykracza poza
ramy, element czegoś, co przekracza nasze możliwości ogarnięcia,
czegoś, co jednocześnie wykracza poza nasze zdolności postrzegania
zmysłowego – pisze
Małgorzata Kitowska-Łysiak - Ascetyczny plastyczny znak -
na przykład sylwetka (cień?) czarnego psa na tle białej tafli
(wody? śniegu? mgły? niebytu?) - stał się jeszcze bardziej
magnetyzujący, a sens skondensowany. I chociaż już w przypadku
wcześniejszych prac artysty krytycy wspominali o spowijającej je
aurze żałoby, to dopiero w odniesieniu do tych ostatnich można
powiedzieć, że, jak zauważył Waldemar Baraniewski, obraz jest u
Tatarczyka "medium między życiem i śmiercią".
Wiosną
2004 poczta przyniosła mi zaproszenie na otwarcie wystawy malarstwa
Tomasza Tatarczyka w Zachęcie. Nie pojechałam...
Nie zobaczyłam
ani tej wystawy, ani ostatniej, w galerii Domu Artysty Plastyka -
związanej z przyznaniem Tomaszowi Tatarczykowi nagrody imienia Jana
Cybisa, o której pisze w „Rzeczpospolitej” Monika
Małkowska. Skromnej, lecz znaczącej, w której ujawnił się nowy
wymiar tego malarstwa – pojawił się kolor. Świetlisty błękit,
soczysta zieleń... Wystawy przygotowanej w pośpiechu, jakby artysta
wiedział, że jego czas się kończy.
Wiedział.
Teraz
też wie, jak brzmi odpowiedź na pytanie, które stawia trapista
Michał Zioło zwracając się do psa Blejka: czy masz szansę być
ze mną, kiedy umrę i mam nadzieję – zobaczę Boga.
Ilustracje z:
http://culture.pl/pl/tworca/tomasz-tatarczyk
http://www.zacheta.lublin.pl
http://niezla-sztuka.blogspot.com/2010/04/tomasz-tatarczyk-15051974-10042010.html
http://vimeo.com/28323014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz