Wiejski
dom babki to były teraz moje jedyne korzenie.
Czasem, będąc daleko, śniłem o nim, budząc się czułem jeszcze
chłód i półmrok długiej, przecinającej go na przestrzał sieni,
zapach kurzu na strychu, wilgotną woń piwnicy. Po przebudzeniu
leżałem długo w łóżku i myślałem o letnim poranku, o sadzie
za oknem, gdzie na drzewach dojrzewały powoli jabłka, uwijały się
pszczoły, w trawie kwitły stokrotki. Słyszałem, jak kokoszka
hałaśliwie chwali się nowym jajkiem, a gołębie na kalenicy
gruchają, by następnie gwałtownie poderwać się do lotu.
Ten
dom bywał wyspą, a czasem statkiem na wzburzonym morzu. Był
częścią mnie; na samą myśl, że mógłbym go utracić, robiło
mi się zimno. Na szczęście wiedziałem, że nic takiego mi nie
grozi. Ustaliliśmy to z babką raz na zawsze.
Był
to spory budynek, drewniany, podpiwniczony - na kamiennej podmurówce
- z wysokim, spadzistym dachem. Na ganek wiodły schody o drewnianych
stopniach, nieco już wytarte. Dwuskrzydłowe drzwi otwierały się w
mrok korytarza. Na prawo wchodziło się do wielkiej kuchni, z której
jedne drzwi prowadziły do małego pokoiku, zajmowanego teraz przez
babkę, a drugie do spiżarni. Po lewej stronie korytarza znajdował
się duży pokój, który zawsze zajmowali rodzice. Dalej, od strony
ogrodu, łazienka. Na wprost oszklone drzwi na taras - werandę. Na
wpół otwarty, ciągnął się przez całą długość południowej
ściany domu, trochę jak w kolonialnych willach, szeroki, zadaszony,
schodami połączony z ogrodem. Ustawialiśmy tam stoły, fotele,
czytaliśmy, jedliśmy i patrzyliśmy na sad, pełen starych,
wysokich jabłoni, nadmiernie wyrośniętych wiśni i bujnie
krzewiących się porzeczek i malin. Kosy urządzały nam wieczorne
koncerty. Wzdłuż płotu rósł bez i leszczyna, jaśmin i robinia.
Była tam też huśtawka, dwuosobowa, na której huśtaliśmy się z
mamą, a ojciec przyglądał się nam z mieszaniną zazdrości i
dezaprobaty.
Strome
schody wiodły na poddasze, gdzie znajdował się mój spory pokój,
pełen skarbów zgromadzonych przez lata. Urządzaliśmy go z ojcem,
kiedy dorastałem: pod pochyłością dachu umieściliśmy
przestronne schowki, przy oknie szeroki parapet, pełniący rolę
biurka. Otwarte półki pełne były książek, spod sufitu zwieszały
się modele statków i samolotów. Okno wychodziło na wschód: nie
mogłem tu długo spać, świat był tak fascynujący o świcie, gdy
sad wilgotny od rosy stał w różowym świetle, słuchając
budzących się ptaków.
Resztę
poddasza zajmował strych, z oddzieloną częścią przeznaczoną dla
gołębi. Mieszkały tam sobie przez nikogo nie niepokojone, zlatując
na podwórze, gdy przychodziła pora karmienia. Współzawodniczyły
z kurami o ziarno, zwinne i łakome, a potem, najedzone, przysiadały
na kalenicy albo urządzały pokaz lotu, radosny balet w przejrzystym
niebie.
Zaraz
po maturze pojechałem na wieś pod pretekstem nauki. Chciałem uciec
od wiecznego marudzenia matki, od jej ciągłego: ucz się, jakby to,
co już umiałem, nie miało żadnego znaczenia. Byłem świadomy
swojej wiedzy, zdałem maturę na piątki, nawet matematykę, zadania
były banalne i wystarczyło się skupić. Nigdy zresztą nauka nie
sprawiała mi trudności, gorsze stopnie dostawałem tylko wtedy,
kiedy kompletnie lekceważyłem przedmiot, a właściwie nauczyciela.
Wzruszałem ramionami na to straszenie egzaminami. Spakowałem więc
walizkę i pojechałem na wieś, po drodze wstępując do wuja
Stefana i ciotki Marty, żeby zostawić garnitur i resztę galowego
ubranka.
Miałem
dwa tygodnie do egzaminów. Ustawiłem książki na półce i
zbiegłem po schodach do kuchni. Babcia odcedziła pierogi, nałożyła
mi kopiasty talerz. Polała to wszystko śmietaną i posypała
cukrem.
-
Z truskawkami - powiedziała. - Takie, jak lubisz.
Babcia
Marysia była jedyną osoba, która nigdy mnie nie oceniała. Czasem,
kiedy już nabroiłem ponad wszelką miarę, siadała w kuchni przy
stole, stawiając przede mną coś smacznego. Cierpliwie, jakby
mimochodem, sprowadzała rozmowę na drażliwy temat. I zanim się
spostrzegłem, sam stwierdzałem, że zachowałem się głupio i chcę
to naprawić. Dzięki babce czułem, jakbym miał wbudowany kompas: i
jeśli kiedykolwiek wahałem się, jak postąpić, myślałem o niej.
Nadal z nią rozmawiam, choć jej tutaj nie ma.
Od
początku popierała mój wybór. O czym w końcu rozmawialiśmy od
lat, kiedy towarzyszyłem jej w ogrodzie, kuchni albo gdy spędzaliśmy
leniwe popołudnia na tarasie? Była ósmym dzieckiem chłopskiej
rodziny i nie mogła nawet marzyć o tym, by się uczyć. Trafiła na
służbę i to było najlepsze, co mogło jej się zdarzyć.
Kilkunastoletnia niańka i pokojówka stała się podporą
dziedziczki, kiedy najpierw zmarło jej dziecko, potem rodzice, a na
koniec niekochany mąż. Babka młodo wyszła za mąż za znacznie
starszego, bezdzietnego wdowca, ale została przy Konstancji do
końca, także w czasie okupacji, choć wówczas tamta nalegała, by
babka - ze względu na swoje dziecko, mojego ojca - trzymała się z
daleka od pewnych spraw. Konstancja zmarła wkrótce po wojnie, dwór
zdewastowano, potem przez jakiś czas mieściła się w nim szkoła, następnie
dom „spokojnej starości”. Teraz znów stał opuszczony,
zarastając chaszczami. Wkrótce nie pozostanie z niego kamień na
kamieniu, myślałem z żalem. Dworski park zdziczał, bywałem tam
czasem, wracając z dłuższych wędrówek zbaczałem parę
kilometrów na południe. Staw zarastał, na łące rosły kaczeńce
i pokrzywy, dalej, pod dębami, znalazłem ślady ogniska i
potłuczone butelki.
Znałem
dzieje tej rodziny z opowiadań babki. O tym, że nie powiedziała mi
wszystkiego, miałem się dowiedzieć znacznie później.
Nawet
nie warto o tym mówić. Cały ten cyrk wokół
egzaminów, wielkie mi coś! Może gdyby mnie spytali o rewolucję
przemysłową albo ruch robotniczy, trochę bym się zmartwił. Nie
zauważyłem, kiedy zostałem studentem. Potem było lato na wsi,
remont domu, porządkowanie podwórza. Pan Waldek z synami założył
przed kilku laty pierwsze hektary jabłoniowego sadu, mieli zamiar go
powiększać. Znalazła się praca i dla mnie, stawialiśmy płot od
strony lasu, tu najchętniej buszowały zające.
Włóczyłem
się po łąkach z Sabą, była już stara i leniwa, ale na hasło
„spacer” radośnie merdała ogonem. Szliśmy wolno drogą w
kierunku lasu, skręcaliśmy na łąki, nad strumień. Saba szła
uśmiechnięta, kroczyła przy nodze, miarowe ruchy ogona mówiły o
jej nastroju. Siadaliśmy pod drzewem, suka z ozorem zwieszającym
się z boku pyska, ciężko dysząc. Gdy odpoczęła, szła do
strumyka się napić, po drodze od niechcenia próbowała złapać
motyla, jakby chciała mi pokazać, że się świetnie bawi. W drodze
powrotnej nudziło jej się udawanie, stawała na drodze i patrzyła
na mnie wymownie, nie ruszała się nawet, gdy odszedłem dość
daleko. Cóż było robić, wracałem i brałem ją na ręce. Bliżej
domu zaczynała się wiercić, oznaczało to, że nikt nie powinien
widzieć jej w tej sytuacji, do domu wróci z honorem, na własnych
łapach.
Czasem
siedziałem na tarasie z książką i czymś smacznym: był to placek
z owocami albo same owoce, świeżo zerwane. Bywało, że zaglądali
do nas sąsiedzi, by porozmawiać o nowinkach. Kiedy zapadał zmrok,
nie zapalaliśmy światła, by nie wabić ciem. Złote światło
popołudnia nie wiadomo kiedy ustępowało szarej godzinie,
przenikliwy chłód rosy przypominał nagle, że czas spać.
W
sierpniu przyjechali rodzice, wtargnęli w nasze spokojne życie.
Zmienne nastroje matki wibrowały w całym domu. Kiedy się śmiała,
zdawało się, że śpiewają kieliszki w kredensie, ale kiedy była
zła, wszyscy schodzili jej z drogi. Ojciec od razu wziął się do
pracy, oczywiście wszystko zrobiłem źle, musiał po mnie
poprawiać. Patrzyliśmy na siebie z babką znacząco.
-
Stasiu, a może zabrałbyś Zosię na wczasy? Przecież widzisz, że
tutaj się nudzi - usłyszałem któregoś poranka głos babki.
Ojciec
odmruknął coś niezrozumiale.
-
To nie jest miejsce dla niej - nalegała babka. - Przyjeżdża z tobą
co roku, ale nie czuje się tu dobrze. Na pewno chciałaby pojechać
nad morze, do Sopotu albo Juraty.
-
A co ja bym tam robił?! - oburzył się ojciec.
-
To, co Zosia tutaj - powiedziała babka. - Możesz przynieść drwa
na podpałkę?
Cicho
wycofałem się w głąb korytarza. Kiedy po chwili wszedłem do
kuchni, ojciec miał nieobecny wyraz twarzy.
Odcinek 7
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz