sobota, 2 stycznia 2016

Przejście przez strumień (8)

Wiejski dom babki to były teraz moje jedyne korzenie. Czasem, będąc daleko, śniłem o nim, budząc się czułem jeszcze chłód i półmrok długiej, przecinającej go na przestrzał sieni, zapach kurzu na strychu, wilgotną woń piwnicy. Po przebudzeniu leżałem długo w łóżku i myślałem o letnim poranku, o sadzie za oknem, gdzie na drzewach dojrzewały powoli jabłka, uwijały się pszczoły, w trawie kwitły stokrotki. Słyszałem, jak kokoszka hałaśliwie chwali się nowym jajkiem, a gołębie na kalenicy gruchają, by następnie gwałtownie poderwać się do lotu.
Ten dom bywał wyspą, a czasem statkiem na wzburzonym morzu. Był częścią mnie; na samą myśl, że mógłbym go utracić, robiło mi się zimno. Na szczęście wiedziałem, że nic takiego mi nie grozi. Ustaliliśmy to z babką raz na zawsze.
Był to spory budynek, drewniany, podpiwniczony - na kamiennej podmurówce - z wysokim, spadzistym dachem. Na ganek wiodły schody o drewnianych stopniach, nieco już wytarte. Dwuskrzydłowe drzwi otwierały się w mrok korytarza. Na prawo wchodziło się do wielkiej kuchni, z której jedne drzwi prowadziły do małego pokoiku, zajmowanego teraz przez babkę, a drugie do spiżarni. Po lewej stronie korytarza znajdował się duży pokój, który zawsze zajmowali rodzice. Dalej, od strony ogrodu, łazienka. Na wprost oszklone drzwi na taras - werandę. Na wpół otwarty, ciągnął się przez całą długość południowej ściany domu, trochę jak w kolonialnych willach, szeroki, zadaszony, schodami połączony z ogrodem. Ustawialiśmy tam stoły, fotele, czytaliśmy, jedliśmy i patrzyliśmy na sad, pełen starych, wysokich jabłoni, nadmiernie wyrośniętych wiśni i bujnie krzewiących się porzeczek i malin. Kosy urządzały nam wieczorne koncerty. Wzdłuż płotu rósł bez i leszczyna, jaśmin i robinia. Była tam też huśtawka, dwuosobowa, na której huśtaliśmy się z mamą, a ojciec przyglądał się nam z mieszaniną zazdrości i dezaprobaty.
Strome schody wiodły na poddasze, gdzie znajdował się mój spory pokój, pełen skarbów zgromadzonych przez lata. Urządzaliśmy go z ojcem, kiedy dorastałem: pod pochyłością dachu umieściliśmy przestronne schowki, przy oknie szeroki parapet, pełniący rolę biurka. Otwarte półki pełne były książek, spod sufitu zwieszały się modele statków i samolotów. Okno wychodziło na wschód: nie mogłem tu długo spać, świat był tak fascynujący o świcie, gdy sad wilgotny od rosy stał w różowym świetle, słuchając budzących się ptaków.
Resztę poddasza zajmował strych, z oddzieloną częścią przeznaczoną dla gołębi. Mieszkały tam sobie przez nikogo nie niepokojone, zlatując na podwórze, gdy przychodziła pora karmienia. Współzawodniczyły z kurami o ziarno, zwinne i łakome, a potem, najedzone, przysiadały na kalenicy albo urządzały pokaz lotu, radosny balet w przejrzystym niebie.
Zaraz po maturze pojechałem na wieś pod pretekstem nauki. Chciałem uciec od wiecznego marudzenia matki, od jej ciągłego: ucz się, jakby to, co już umiałem, nie miało żadnego znaczenia. Byłem świadomy swojej wiedzy, zdałem maturę na piątki, nawet matematykę, zadania były banalne i wystarczyło się skupić. Nigdy zresztą nauka nie sprawiała mi trudności, gorsze stopnie dostawałem tylko wtedy, kiedy kompletnie lekceważyłem przedmiot, a właściwie nauczyciela. Wzruszałem ramionami na to straszenie egzaminami. Spakowałem więc walizkę i pojechałem na wieś, po drodze wstępując do wuja Stefana i ciotki Marty, żeby zostawić garnitur i resztę galowego ubranka.
Miałem dwa tygodnie do egzaminów. Ustawiłem książki na półce i zbiegłem po schodach do kuchni. Babcia odcedziła pierogi, nałożyła mi kopiasty talerz. Polała to wszystko śmietaną i posypała cukrem.
- Z truskawkami - powiedziała. - Takie, jak lubisz.

Babcia Marysia była jedyną osoba, która nigdy mnie nie oceniała. Czasem, kiedy już nabroiłem ponad wszelką miarę, siadała w kuchni przy stole, stawiając przede mną coś smacznego. Cierpliwie, jakby mimochodem, sprowadzała rozmowę na drażliwy temat. I zanim się spostrzegłem, sam stwierdzałem, że zachowałem się głupio i chcę to naprawić. Dzięki babce czułem, jakbym miał wbudowany kompas: i jeśli kiedykolwiek wahałem się, jak postąpić, myślałem o niej. Nadal z nią rozmawiam, choć jej tutaj nie ma.
Od początku popierała mój wybór. O czym w końcu rozmawialiśmy od lat, kiedy towarzyszyłem jej w ogrodzie, kuchni albo gdy spędzaliśmy leniwe popołudnia na tarasie? Była ósmym dzieckiem chłopskiej rodziny i nie mogła nawet marzyć o tym, by się uczyć. Trafiła na służbę i to było najlepsze, co mogło jej się zdarzyć. Kilkunastoletnia niańka i pokojówka stała się podporą dziedziczki, kiedy najpierw zmarło jej dziecko, potem rodzice, a na koniec niekochany mąż. Babka młodo wyszła za mąż za znacznie starszego, bezdzietnego wdowca, ale została przy Konstancji do końca, także w czasie okupacji, choć wówczas tamta nalegała, by babka - ze względu na swoje dziecko, mojego ojca - trzymała się z daleka od pewnych spraw. Konstancja zmarła wkrótce po wojnie, dwór zdewastowano, potem przez jakiś czas mieściła się w nim szkoła, następnie dom „spokojnej starości”. Teraz znów stał opuszczony, zarastając chaszczami. Wkrótce nie pozostanie z niego kamień na kamieniu, myślałem z żalem. Dworski park zdziczał, bywałem tam czasem, wracając z dłuższych wędrówek zbaczałem parę kilometrów na południe. Staw zarastał, na łące rosły kaczeńce i pokrzywy, dalej, pod dębami, znalazłem ślady ogniska i potłuczone butelki.
Znałem dzieje tej rodziny z opowiadań babki. O tym, że nie powiedziała mi wszystkiego, miałem się dowiedzieć znacznie później.

Nawet nie warto o tym mówić. Cały ten cyrk wokół egzaminów, wielkie mi coś! Może gdyby mnie spytali o rewolucję przemysłową albo ruch robotniczy, trochę bym się zmartwił. Nie zauważyłem, kiedy zostałem studentem. Potem było lato na wsi, remont domu, porządkowanie podwórza. Pan Waldek z synami założył przed kilku laty pierwsze hektary jabłoniowego sadu, mieli zamiar go powiększać. Znalazła się praca i dla mnie, stawialiśmy płot od strony lasu, tu najchętniej buszowały zające.
Włóczyłem się po łąkach z Sabą, była już stara i leniwa, ale na hasło „spacer” radośnie merdała ogonem. Szliśmy wolno drogą w kierunku lasu, skręcaliśmy na łąki, nad strumień. Saba szła uśmiechnięta, kroczyła przy nodze, miarowe ruchy ogona mówiły o jej nastroju. Siadaliśmy pod drzewem, suka z ozorem zwieszającym się z boku pyska, ciężko dysząc. Gdy odpoczęła, szła do strumyka się napić, po drodze od niechcenia próbowała złapać motyla, jakby chciała mi pokazać, że się świetnie bawi. W drodze powrotnej nudziło jej się udawanie, stawała na drodze i patrzyła na mnie wymownie, nie ruszała się nawet, gdy odszedłem dość daleko. Cóż było robić, wracałem i brałem ją na ręce. Bliżej domu zaczynała się wiercić, oznaczało to, że nikt nie powinien widzieć jej w tej sytuacji, do domu wróci z honorem, na własnych łapach.
Czasem siedziałem na tarasie z książką i czymś smacznym: był to placek z owocami albo same owoce, świeżo zerwane. Bywało, że zaglądali do nas sąsiedzi, by porozmawiać o nowinkach. Kiedy zapadał zmrok, nie zapalaliśmy światła, by nie wabić ciem. Złote światło popołudnia nie wiadomo kiedy ustępowało szarej godzinie, przenikliwy chłód rosy przypominał nagle, że czas spać.
W sierpniu przyjechali rodzice, wtargnęli w nasze spokojne życie. Zmienne nastroje matki wibrowały w całym domu. Kiedy się śmiała, zdawało się, że śpiewają kieliszki w kredensie, ale kiedy była zła, wszyscy schodzili jej z drogi. Ojciec od razu wziął się do pracy, oczywiście wszystko zrobiłem źle, musiał po mnie poprawiać. Patrzyliśmy na siebie z babką znacząco.
- Stasiu, a może zabrałbyś Zosię na wczasy? Przecież widzisz, że tutaj się nudzi - usłyszałem któregoś poranka głos babki.
Ojciec odmruknął coś niezrozumiale. 
- To nie jest miejsce dla niej - nalegała babka. - Przyjeżdża z tobą co roku, ale nie czuje się tu dobrze. Na pewno chciałaby pojechać nad morze, do Sopotu albo Juraty.
- A co ja bym tam robił?! - oburzył się ojciec.
- To, co Zosia tutaj - powiedziała babka. - Możesz przynieść drwa na podpałkę?
Cicho wycofałem się w głąb korytarza. Kiedy po chwili wszedłem do kuchni, ojciec miał nieobecny wyraz twarzy.


Odcinek 7 

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz