piątek, 1 stycznia 2016

Przejście przez strumień (7)

Dlaczego historia? W moim przypadku wszystko ku temu prowadziło. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jeśli wybiorę kierunek studiów zgodny z życzeniem rodziców (medycyna albo chociaż anglistyka, prosili), będę tego żałował. Wolałem popełniać błędy na własny rachunek.
W podstawówce najbardziej lubiłem lekcje historii, choć teraz nawet nie umiałbym przywołać w pamięci obrazu nauczycielki. Była to starsza pani, bardzo wymagająca, ale nie dlatego na jej lekcjach panowała cisza. Kiedy opowiadała, przenosiliśmy się tam: konie gnały po stepie, statki płynęły przez morza, armie przeprawiały się przez rzeki i przełęcze górskie. Padały miasta i wznosiły się nowe. Gwar wielojęzycznej ciżby unosił się nad portami i targowiskami. W pyle bitewnych pól dogorywali ranni. Z lękiem oddawano cześć bóstwom. Filozofowie siedzieli w gajach oliwnych i dumali nad sensem życia i porządkiem świata.
Mapa ożyła. Barwne plamy państw przemieszczały się z biegiem czasu. Niektóre znikały, ginęły w niepamięci, inne rozprzestrzeniały się nieubłaganie, by w końcu ulec następnym, niespodziewanie powstałym potęgom.
Ten wiersz przeczytałem przypadkiem. Jeszcze teraz czuję dreszcz pierwszej lektury: groby murszeją, giną religie, armie topnieją, mrą ich wodzowie, krew do podglebia wsiąka i stygnie... Więc tak to jest, myślałem, nie ma ratunku? Jakież dalekie... Ach, jakież bliskie. Kim jesteśmy? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
Tak, wszystko prowadziło mnie ku historii. Jeździliśmy na wakacje trabantem, którego kupił ojciec. Jazda trwała dłużej, ale po drodze odwiedzaliśmy coraz to nowe zakątki, czasem tam nocując. Jurajskie zamki, Kraków i miejsca, o których istnieniu nawet nie wiedziałem. Wyjeżdżaliśmy na krótkie wycieczki, zwiedzając pałace i klasztory, rozkładając się na piknik w jakimś malowniczym lasku nad wodą. Ojciec zaraził mnie swoją pasją do zamków i fortyfikacji, więc dyskutowaliśmy zażarcie, planując kolejne wycieczki, podczas kiedy mama w słońcu na leżaku, wysmarowana kremem Nivea, z liściem na nosie, oddawała się lekturze „Przekroju”.
Profesor historii w ogólniaku był starym nudziarzem. Żadne inne określenie nie przychodzi mi do głowy. Sprawiał wrażenie faceta, którego nic i nikt nie obchodzi. Lekcje były śmiertelnie nudne, odpytywanie dotyczyło dat i faktów. Raczej księgowość niż historia. Mógł mnie zrazić, nie udało mu się. Już wtedy wiedziałem, że Galia dzieli się na trzy części, i lubiłem popisywać się wygłaszaniem żartobliwych mów. Kiedy wreszcie przestaniesz, Karolino, nadużywać naszej cierpliwości? albo jeśli posiadam jakąś odrobinę talentu (co prawda uświadamiam sobie jego nikłość)... dawały się dopasować do każdej sytuacji.
Klasa maturalna. Niewielu z nas decydowało się na studia humanistyczne, głównie dziewczyny. Dla faceta to nie był żaden wybór, bo cóż można robić, mając taki zawód? Dla mnie był oczywisty. Kiedy rodzice usłyszeli, że zamierzam zdawać na historię, i to tak daleko od domu, przeżyli szok.
Zastanawiałem się, czy można im cokolwiek wytłumaczyć. Kiedy mówiłem o fascynacji, o pasji, matka wzruszała ramionami. A z czego będziesz żyć? pytała, jakby nie zdawała sobie sprawy, że to pytanie z innej bajki. Ojciec też interesuje się historią, ale ma chociaż przyzwoity zawód. No tak, ojciec został w końcu kierownikiem wydziału w zakładach metalowych, zarabiał nieźle, już wkrótce miał kupić lepszy samochód. Rozumiałem, że dla matki najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa. Ale co to ma wspólnego ze mną?
Byłem marzycielem, jak chyba każdy w tym wieku. I może bardziej niż inni żyłem w urojonym świecie, wśród ludzi, którzy umarli dawno temu. Dla mnie byli żywi. Martwe jest tylko to, co jeszcze nie zaznało bytu, myślałem słowami wiersza, który analizowała kiedyś Karolina na zajęciach fakultatywnych. Przepisałem go sobie nawet i często do niego wracałem, uświadamiając sobie, jak trafnie, w surrealistycznej wizji ujmuje to, co czułem: jestem częścią tego strumienia ludzkiego, który płynie i przemija, umiera i rodzi się na nowo. Jestem jednością z nim. Tamci ludzie żyją we mnie.
Czasem miałem wrażenie, że w powietrzu jest gęsto do duchów. Były takie miejsca, gdzie wyraźnie czułem obecność nieobecnych.
Któregoś popołudnia w Kazimierzu nad Wisłą, gdy po wizycie w muzeum przysiadłem na rynku, zobaczyłem i usłyszałem to miasto, jakim było przed kilkudziesięciu laty. Jakbym tam był, w tym hałaśliwym tłumie, wśród przekupniów w chałatach i jarmułkach, chłopów na furmankach i artystów ze sztalugami. Dotkliwy ból chwycił mnie za gardło. Dałbym wszystko, by tam się znaleźć naprawdę. Choć na jeden dzień. Chociaż na chwilę.
Teraz, niedawno, zdarzyło mi się to w Normandii. Stałem na plaży i w ryku fal słyszałem zgiełk bitwy, serie z broni maszynowej, krzyk umierających. Nagle dotarło do mnie z przerażającą, dotkliwą jasnością, że wojna jest piekłem, totalnym piekłem. Spojrzałem na letnie domki z widokiem na morze. Jak można mieszkać na cmentarzu, przyszło mi do głowy.
Rodzice próbowali mnie przekonywać do zmiany decyzji, nie znając moich prawdziwych motywów. Sprawa była o wiele bardziej skomplikowana, nie chodziło zresztą tylko o kierunek studiów, w tej kwestii byłem nieugięty. Chciałem wyrwać się z domu, być bliżej babki, a poza tym moje plany zawodowe, na tym etapie bardzo odległe, nie obejmowały nauczania w szkole. Studia to miał być zaledwie pierwszy etap, ale czy warto było im to tłumaczyć?
Zamknąłem się w sobie, a oni w końcu odpuścili. Postawili tylko warunek, że zamieszkam u kuzyna ojca, stryja Stefana. Jego syn, Wojtek, przed kilku laty wyjechał do Kanady z zespołem folklorystycznym i tyle go widziano. Wujostwo byli skłonni przyjąć mnie pod swój dach, mieszkanie mieli dość obszerne, trzypokojowe, w ładnym, nowym kilkurodzinnym budynku niedaleko uniwersytetu. Wuj pracował w dużej fabryce na kierowniczym stanowisku, ciotka była nauczycielką angielskiego. Lubiliśmy się, byli weseli i towarzyscy, a przy tym tolerancyjni. Pomyślałem, że zamieszkać z nimi to niezły pomysł, tak naprawdę nie byłem jeszcze gotów na całkowitą samodzielność.
Stąd, z tego uniwersyteckiego miasta, było bliżej do babki. Planowałem, że będę ją często odwiedzał, podróż miała trwać nie dłużej niż dwie godziny. W Miasteczku przez cały rok tęskniłem za Wsią, nawet jeśli wyjeżdżaliśmy tam na święta, trwało to zawsze za krótko. Tamten dom był dla mnie tak ważny, jakby ktoś na mnie w nim czekał, ktoś jeszcze, oprócz babki.
Stary dom w Miasteczku już dawno sprzedano obcym.

Odcinek 6 

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz