Powieść powinna zaciekawiać, porywać i wzruszać. Jeżeli nie wzrusza, brak jej cech prawdziwej powieści. Tak mówi Czesław Miłosz. Dla zaciekawionych kolejne odcinki. Dziękuję, że jesteście.
Robert
nie dał tak łatwo za wygraną. Przyglądał mi się
podejrzliwie, kiedy widział, że rozmawiam z Liwią, czasem próbował
zdominować rozmowę, pokazać, że on tu jest królem podwórka. Od
niej wiedziałem, że w sprawie Marka dał jej całkowitą wolność
wyboru, wolność pozorną. Kłócili się codziennie - spotykali się
przecież na zajęciach - o sprawy ważne i błahe. On musiał zawsze
postawić na swoim, nie licząc się z jej zdaniem, to był jakiś
nieustający sprawdzian, jakiś irracjonalny pojedynek na oczach
świata.
Liwia
zaczęła rozumieć, że cały ten ich pożal się Boże romans
zdarzył się dlatego, że Robert tak chciał, tak postanowił:
przecież zawsze w życiu stawiał na swoim, dostawał wszystko,
czego zapragnął. Powiedział, że gotów jest dać jej wszystko,
ale w zamian żąda wszystkiego. Nigdy mnie nie dostaniesz,
wykrzyczała mu kiedyś w złości. Miałem cię, odrzekł ze
spokojem. To tylko ciało, a nie dusza nieśmiertelna, odpowiedziała
mu lodowato Liwia.
Najgorsze
było to, mówiła, że w chwilę po takiej kłótni stawał się
dawnym Robertem, uroczym, czarującym chłopcem, pełnym świetnych
pomysłów. Nie ufała mu. Ale i nie ufała sobie. Był zbyt ładny i
zbyt mądry, żeby tak łatwo z niego zrezygnować.
-
On chciałby, żebym była dla niego żoną, kochanką, oparciem i
muzą. I tłem. Bo to on jest gwiazdą. To ponad moje siły i poniżej
moich aspiracji.
-
Ty też jesteś gwiazdą. Dwie gwiazdy to za dużo.
-
Nie jestem. Po prostu chcę żyć dla siebie, nie dla kogoś, nie mam
ochoty być na drugim miejscu. To ja sama potrzebuję przyjaciela,
męża i kochanka. Robert to fanatyk. W innych czasach zostałby
męczennikiem albo inkwizytorem. Nie chcę z nim nic budować.
-
Czy jest ktoś taki... - zawahałem się.
Spojrzała w okno, unikając
mojego wzroku.
-
Z kim miałoby sens? Nie wiem, Tomku. Nazywają to egoizmem. Ja po
prostu nie znam żadnego szczęśliwego małżeństwa. Po co
próbować, jeśli i tak się nie uda? Pragnę tylko akceptacji.
Robert mi jej nie daje, Marek tak. Robert chciałby mnie ulepić
według swojego wzorca, dostosować do swoich potrzeb. Marek godzi
się na moje wady.
-
Robert nie da ci spokoju, jeśli go sama nie przepędzisz.
-
Wiem. Codziennie widzę go przez parę godzin. Patrzy na mnie przez
całe zajęcia, aż ludzie czują się nieswojo - roześmiała się.
- Ostatnio na prywatce Eugenia się upiła i chciała wyskoczyć
przez okno.
-
Dlaczego?
-
Zgadnij.
-
Może będzie następna w kolejce?
-
Daruj sobie. On jest bardziej wymagający.
-
Zależy ci na nim?
-
Nie mam ochoty odchodzić w pustkę.
Pomyślałem,
że to nie musi być pustka, że powinienem jej to powiedzieć i znów
coś mnie powstrzymało.
Trwała
już sesja egzaminacyjna. Siedziała smutna na korytarzu, a Robert
stał obok ze wściekłą miną. Na mój widok rozpromieniła się.
-
Cześć, Tomciu - zawołała ignorując go. - Chodź do barku,
możesz?
-
Masz za chwilę egzamin, ucz się - wycedził Robert.
-
Idź do diabła.
Piliśmy
kawę, kiedy podszedł i dosiadł się bez pytania. Znów zaczął te
swoje pouczenia. Liwia nie wytrzymała.
-
Po co w ogóle przyszedłeś, jeśli już zdałeś w zerówce? Czy po
to, żeby mnie zirytować? Spadaj!
Wyszedł
bez słowa. Wróciliśmy pod salę, weszła. Zdała marnie, na trzy z
plusem, to była polityka czy ekonomia, żaden przedmiot kierunkowy.
Była wściekła, zależało jej na średniej, dostawała za to
trochę grosza, a z pieniędzmi było u niej krucho. Nie uczyła się
dłużej niż trzy dni, ale nie dlatego źle jej poszło. Znała
odpowiedzi na pytania, tylko ze zdenerwowania coś jej się
poplątało.
Wyszliśmy
na ulicę.
-
Napijesz się ze mną wódki? - zapytała.
-
Chętnie. Dokąd pójdziemy?
-
Kupmy coś w delikatesach i pojedźmy do mnie.
-
Ewa?
-
Wyjechała.
Mieszkały
w wynajętym pokoju, jednym z kilku zajmowanych przez studentów w
dużym domu. Pani Czesia była rzadko spotykanym typem gospodyni
niemal doskonałej. Jedyne, co ją obchodziło, to terminowa zapłata.
Kto odwiedza mieszkańców i jak długo zostaje? Ich sprawa. Tylko
nie chodźcie w nocy w drewniakach, bo strasznie dudni, prosiła.
Jedliśmy
kanapki i piliśmy wódkę. Na ścianie dostrzegłem przypięty
rysunek ołówkiem: portret młodego mężczyzny. Smutna,
interesująca twarz. Domyśliłem się, że to Marek.
-
Ty rysowałaś?
Kiwnęła
głową.
-
Niezły.
-
Podobny.
-
Przystojny facet.
-
Aha. Sami przystojni dookoła - stwierdziła ponuro..
-
Oburza mnie, jak Robert cię dziś potraktował - zacząłem. -
Mówiłaś mi wcześniej, że jest źle, ale nie sądziłem, że aż
tak. Nie mogę patrzeć, jak cię upokarza. Miałem ochotę dać mu w
mordę, ale nie zrobię tego bez twojej zgody.
-
Nie warto. To już koniec.
Wtedy
usłyszeliśmy stukanie w szybę. Liwia spojrzała na mnie i podeszła
do okna.
-
Odejdź stąd - powiedziała do stojącego na dworze.
-
Wpuść mnie - usłyszałem głos Roberta.
-
Nie. Odejdź. Nie chcę tych kwiatów.
-
Przepraszam. Wybacz mi.
Cofnęła
się i zamknęła okno. Podeszła do drzwi i zasunęła zasuwkę, na
wszelki wypadek.
Usiadła
przy stole i zasłoniła twarz rękami.
-
Musiałam pokonać siebie. Nie wiem tylko, czy było warto. Nie ma
powrotu: straciłam niewinność. Jeśli wiesz, co mam na myśli -
dodała z ironią.
Wtedy
nie wiedziałem.
To
nie był koniec. Po egzaminach Ewa i Liwia
zaprosiły parę osób na balangę, parę innych zjawiło się bez
zaproszenia. Byłem w tej pierwszej grupie. Przyszedłem z butelką
soplicy, zabawa już trwała. Liwia zarumieniona, ucieszyła się na
mój widok. Zdałem sobie sprawę, że nie zobaczymy się do
października.
-
Dokąd jedziesz? - zapytałem z nadzieją na jakiś szalony zbieg
okoliczności.
-
Miałam szczęście. Dostałam pracę w Anglii - uśmiechnęła się.
-
MOP?
-
Coś w tym rodzaju. Udało mi się. To był koszmarny rok.
-
Wiem.
-
Daj mi swój adres. Napiszę do ciebie - podała mi notes i długopis.
Otworzyły
się drzwi i stanął w nich Robert z naręczem pomarańczowych lilii
- „smolinosów”. Wręczył je Liwii. Wśród kwiatów ukryta była
koperta.
Otworzyła
ją. Pocztówka przedstawiała reprodukcję „Studni”
Malczewskiego. Półobnażona, młoda kobieta siedzi w swobodnej
pozie na cembrowinie studni, trzymając w ręku dzban. Stojący obok
mężczyzna łapczywie pije wodę.
-
Ta studnia jest zatruta - Liwia uśmiechnęła się ironicznie.
-
Pokaż! - domagały się dziewczyny, Eugenia szczególnie łapczywie.
Liwia
popatrzyła na mnie znacząco. Tu jest parter, mruknęła.
Spojrzała
pytająco na Roberta. Wzruszył ramionami i nalał sobie wina.
-
Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz...
- zaczęła.
Dalej
czytała już tylko dla siebie, po chwili podeszła do półki i
zdjęła z niej jakiś tomik. Przewertowała go i zaznaczyła stronę
pocztówką.
-
Przeczytaj - powiedziała, podając książkę Robertowi.
Eugenia
była szybsza. Wyrwała jej tom i zaczęła głośno czytać:
-
I mówię; odejdź! I wracam się cicha
By spojrzeć jeszcze na stóp twoich ślady...
Robert
odebrał jej książkę i wyszedł na korytarz.
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz