Miałam nadzieję, że je spotkam.
Najpierw za zakrętem pojawiła się mama z dziećmi, potem troskliwy i uważny tata, a potem jeszcze dwie mamy z maluchami.
Ciekawskie, ale zdystansowane. Suki oszalały.
Korsyka to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie świnki mają dobre życie, choć - jak wszystkim zwierzętom hodowanym przez człowieka - jest im przeznaczona śmierć dla ludzkiej przyjemności.
Może właśnie w tej koegzystencji z przyrodą, w tym naturalnym porządku życia społeczeństw pasterskich tkwi sekret korsykańskiej magii.
Wiem, zabijają drobne ptaszki, by zrobić z nich pasztet, zabijają lisy, a potem wieszają ich truchła na płotach... Ale ich krowy, świnie, kozy i owce żyją wolno. Niegdyś zbiegały się na głos tuby swojego pasterza, dziś rozpoznają... silnik samochodu, jak powiedziała nam nasza gospodyni z Casty.
Przekonałam się też, że Korsykanie kochają psy, ale nie w ten sentymentalny sposób właściwy mieszczuchom. Pies to towarzysz. Może biegać luzem, ma przecież obrożę z adresówką. Obcego psa można pogłaskać bez pytania, bo to on daje przyzwolenie - lub nie.
Suki były głaskane, machinalnie, w przejściu, tak jak głaszcze się własnego psa. Nikt nie pytał, czy gryzą. Co Polacy zrobili psom, co zrobili zwierzętom, że tak bardzo się ich boją?
Tylko w moim kraju słyszę to pytanie.
Kocham Korsykę i kochać nie przestanę. Blisko stąd do raju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz