niedziela, 10 lutego 2019

Zanim odejdę





Coraz częściej wracam do lektur, które już czytałam. Czasem dlatego, że bardzo je lubię i po prostu muszę. Czasem... mam wrażenie, że przeczytałam nieuważnie, przewertowałam i coś istotnego przeoczyłam. Że czytając niejako z zawodowego obowiązku nie skupiłam się na czymś ważnym.


Tak było z „Metafizyką”. Zdawałoby się, że dwa tematy - Wenecja i Bosch - to dość, by skupić się, zatrzymać nad lekturą. Widocznie nie był to dobry czas.
Teraz jest. Trzeba było osobistego, dramatycznego doświadczenia, ciężkiej, potencjalnie terminalnej choroby, bym dostrzegła, że to jest to książka także o mnie.
Może jest tak, że lubię powieści tylko wówczas, gdy mogę się identyfikować z którymś z bohaterów (niekoniecznie z kobietą), ponieważ powieści, podobnie jak filmy, odbieram naiwnie – emocjonalnie i empatycznie, biorąc w nawias swoją wiedzę.

Teraz to się stało. Zrozumiałam Beę.



Bea jest chora. Umiera.
Bea chce zaznać raju jeszcze tutaj, w tym życiu.
Raj to dla niej ogród rozkoszy ziemskich Hieronima Boscha.
Bea chce umrzeć w Wenecji.

To wszystko jest możliwe.



Lech Majewski - jak wielu przed nim, jak Henry James i Tomasz Mann - mówi o miłości i śmierci w Wenecji. To miasto, stworzone z marzeń, dzięki swej wyjątkowości i izolacji pozwala usunąć się na margines zwyczajnego życia i... żyć marzeniami. Choć przez chwilę.

Operując motywami literatury popularnej, romansu – bo przecież miłość i śmierć w Wenecji to pomysł z gruntu melodramatyczny - Majewski nie osuwa się w kicz. Noc w łodzi na lagunie, kąpiel w fontannie, wszystkie gry kochanków - to realizacje Boschowskiego scenariusza. Raju istniejącego tu, na ziemi. Edenu, którym jest miłość.

Czytałam tę książkę, jakbym tam z nimi była. Widzę gotycką kamieniczkę, w której mieszkali, przy Ponte dei Sette Martiri, nad kanałem, z widokiem na Bacino i San Giorgio. Byłam w ogrodach Biennale, wielokrotnie szłam aleją w Parku Garibaldiego. Na Via Garibaldi robiłam zakupy w tych samych sklepach. Przechodziłam Fondamenta Nuove przed szpitalem - w którym umarła Bea - patrząc w stronę cmentarnej wyspy San Michele.

Jestem z nimi, cokolwiek robią i jakkolwiek absurdalne może się to wydać. Rozumiem, dlaczego Luis spełnia wszystkie jej życzenia i dlaczego ona nie odwiedza szpitala.

To, co się dzieje, jest czasem świętym. Nie ma potrzeby go przerywać. Trzeba, by się dopełnił.



Ekranizację powieści, „Ogród rozkoszy ziemskich” zrealizował Majewski w stylistyce wideoartu - uprawia ten gatunek odnosząc sukcesy, to jest zdecydowanie jego medium - i prawda opowiedzianej historii stała się jeszcze bardziej oczywista.

Bohaterowie noszą imiona aktorów - Claudia (reżyser zrezygnował z Dantejskiej aluzji) i Chris. Chris filmuje wszystko co się dzieje, czasem kamerę przejmuje Claudia. Ułamki obrazów, „przypadkowe” ujęcia, prześwietlone, niewyraźne kadry - tak właśnie pamiętamy, prawda? Chris ogląda nagrane filmy w londyńskim mieszkaniu. Claudia odeszła.

Zapewne Wenecja jest piękniejsza w wielu filmach - pokazana w całym swym przepychu barw i świateł, w ostentacyjnym i niedostępnym bogactwie. Wenecja Majewskiego jest taka, jak jest nam dana w doświadczeniu - fragmentarycznym, nieuważnym, nacechowanym emocjami.

Czuję się jakbym żyła dwa razy bardziej. Wszystko stało się takie namacalne. I gęste jak rzeźba. Chwile są takie istotne.” - mówi Claudia. To było także moje doświadczenie, gdy poznałam diagnozę.



Bosch mówi, że nie ma innego Nieba poza tym, które sami tworzycie podczas waszego krótkiego życia. Nie oceniając, a obserwując je, próbując miąższu owocu, albowiem ostatecznie, wolno wam. Wszystko można w Ogrodzie Rozkoszy.”


Lech Majewski Metafizyka
Ogród rozkoszy ziemskich, scenariusz i reżyseria Lech Majewski 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz