wtorek, 27 listopada 2018

O gondolach i gondolierach




Gondolierzy w literaturze raczej nie są samodzielnymi bohaterami. Należą do scenerii, romantycznego sztafażu, bo przecież jeśli akcja powieści toczy się w Wenecji, to musi być w niej i miłość, i śmierć. Są milczącymi – może także w konwencji kiczu śpiewającymi? - świadkami cudzych uniesień, Erosami, Hermesami lub... Charonami.



Niegdyś gondole olśniewały przepychem. Dziś są czarne, tylko wewnątrz pozostały ślady pałacowego szyku: dwuosobowa sofka i miękki taboret. Zmienił się ich kształt na bardziej wysmukły i asymetryczny, umożliwiający kierowanie jednym wiosłem.



Bodaj pierwsze przedstawienie gondoli w malarstwie widzimy na obrazie Carpaccia „Cud relikwii Krzyża Świętego”. To niesamowita scena, której bohaterką jest sama Wenecja, jej zatłoczona arteria - Wielki Kanał - i ludzie. Gondolierzy - wówczas były ich tysiące - w barwnych strojach, eksponujacych zgrabne tyłeczki. Szkoda, że dziś ich strój organizacyjny to zwykle czarne spodnie i pasiasty trykot.




Ale spójrzmy na temat oczami Jeanette Winterson, bo ona właśnie oddała sprawiedliwość gondolierom, czyniąc ich jednymi z bohaterów okrutnej i pięknej baśni.



Weneccy gondolierzy – a także, co ciekawe, wszyscy inni wenecjanie uprawiający zawody związane z wodą, pływający motorówkami i stateczkami vaporetto – są do siebie niezwykle podobni. Nie tak, jak bywają do siebie podobni przedstawiciele jednego narodu, lecz podobieństwem bliskich kuzynów. Nic dziwnego: setki lat życia w tym samym miejscu i zapewne małżeństw we własnym, hermetycznym środowisku... Bo jest to klan zawodowy, skupiony w organizacji o określonej ilości członków, egzaminach, uprawnieniach i koncesjach. Klan, jak łatwo się domyślić, nie przyjmujący obcych.


Według Jeanette Winterson mają oni cechę, która odróżnia ich od zwykłych śmiertelników – synowie gondolierów rodzą się z błoną między palcami. Dzięki temu mogą chodzić po wodzie. Nie wolno im jednak zdjąć butów i pokazać swoich stóp obcym, bo wówczas znikną, jak zniknął przed narodzeniem dziecka ojciec bohaterki "Namiętności", który złakomił się na ofiarowaną przez turystę sakiewkę złota. A potem jego córka urodziła się z błoną między palcami.



Jeanette Winterson znów zabiera nas w przeszłość. Po siedemnastowiecznej Anglii z "Płci wiśni" jesteśmy w Europie czasów napoleońskich. Kucharz imperatora i córka gondoliera spotkają się w najczarniejszym momencie kampanii rosyjskiej, w mrozie i głodzie. On, już rozczarowany do swego władcy – idola (najgorętsza miłość rodzi najczarniejszą nienawiść), ona jako ofiara własnej żądzy przygody i namiętności do hazardu.


Powieść mówi o wielu obliczach namiętności, z których ta rodząca się między mężczyzną a kobietą nie jest ani najsilniejszą, ani wyjątkową. Namiętnością jest uczucie Henriego do Napoleona, Vilanelle do zamężnej przyjaciółki, wreszcie Henriego do Vilanelle. Jej ceną bywa życie. Między zamarzaniem a topnieniem. Miedzy miłością a rozpaczą. Między strachem a seksem tkwi namiętność. To ona nami rządzi, prowadzi na manowce, a czasem do szaleństwa. Jest narkotykiem, wiecznie głodnym tygrysem. Jest głosem syren, i być może jedyne wyjście to kazać się przywiązać do masztu.



Opowieść Jeanette Winterson jest jak gobelin, w który wplecione zostały wielobarwne nitki. W jej pozornym chaosie, odbijającym chaos tamtych okrutnych czasów (widzianych, dodajmy, z zupełnie odmiennej od polskiej perspektywy) miejscem, gdzie krystalizuje się ład i sens, jest ludzkie serce. Serce Henriego: jego wybory - może zaskakujące, lecz jakże konsekwentne - płyną z potrzeby prawdy i wierności sobie.


Świat, w którym żyją bohaterowie, to świat baśni i magii, a jednocześnie najbardziej brutalnego, realistycznie pokazanego życia. Więcej w nim okrucieństwa i cierpienia, niż szczęścia, a jednak jego uroda jest niezwykła i kusząca. Dzieją się tu rzeczy nieprawdopodobne, ale jeszcze bardziej uderzająca staje się przez to prawda emocji. Opowiadam wam bajki. Wierzcie mi – mówi Henri. Ja mu wierzę. Prawda jest w baśniach.



Jeanette Winterson „Namiętność” przełożyła Joanna Gołyś

poniedziałek, 26 listopada 2018

Noc wenecka



Mieszkamy w Castello, nieopodal ogrodów Biennale, w niewielkiej narożnej kamieniczce. Strome schody, ciemne belki sufitowe, zielone okiennice. W dzień jest tu głośno, słychać rozmowy ludzi na ulicy, krzyki dzieci.


Wieczorem idziemy na spacer w stronę san Pietro di Castello i tym, co uderza, jest cisza. Cisza cichsza niż gdzieś na odległej wsi, bo nie ma w niej ani szumu drzew, ani głosów zwierząt - tylko czasem odezwie się pies - nie ma przede wszystkim nieustannie obecnego w naszym życiu, choćby jako daleki, monotonny szum, dźwięku silników. 


Wenecka wieczorna cisza otula i koi. Nagły stukot obcasów na bruku jest jak seria eksplozji.


Wieczór to pora zwierząt, Psy wychodzą na spacer. Jest ich tu sporo, dużych i małych, znają się i są chyba pogodzone ze swoim losem miejskich psów.


Są też koty. Niedaleko nas znajduje się koci dom, z drewnianymi domkami i legowiskami na parapetach. Koty są tu piękne, odkarmione, i robią, co chcą.


Wieczorny spacer to nieustanne zdumienie. Co krok, to obraz. Światło i cień, faktury murów, okna ciemne i okna oświetlone, odsłaniające fragmenty wnętrz. Sieci zawieszone na murze obok drzwi, belka progowa z zatartym napisem, scenka z zabawek w małym okienku.


Sottoportego to mały tunel, pasaż pod budynkiem, niezamykany korytarz prowadzący na inna uliczkę. Calle to wąska uliczka. Corte jest zwykle szersze i krótsze. 


Fondamenta to ulica nad kanałem – ale czasem nazywa się riva, jest wtedy szersza i nad rozleglejszą niż kanał wodą. 


Z kolei kanał, jeśli nie jest Grande, to nie canale, lecz rio. 


Podobnie jak plac, inny niż ten św. Marka, to campo lub campiello, a nie piazza.


Łatwo tu zabłądzić, stracić orientację, zwłaszcza nocą.


Ilość nocnych wrażeń onieśmiela. Chcę zatrzymać te obrazy, ale jak, kiedy nocne zdjęcia to loteria? 



Jak zatrzymać i opisać nocne światło w perspektywie calle, ciemne sylwetki na moście, faktury murów, światła w domach za kanałem, śpiące łódki czekające na sezon, sylwetki wędkarzy w mroku?


Bo przecież nie opiszę tej panoramy: po lewej wąski sierp księżyca, dalej oświetlona jakby od niechcenia dzwonnica San Giorgio Maggiore i jego lśniąca kopuła, potem kilka jasnych punktów Giudekki, mrok Dogany, a za nią świetlista, niby zawieszona w powietrzu kopuła Salute. I dalej jeszcze na prawo smukły zarys dzwonnicy świętego Marka i ledwo widoczna jasna fasada pałacu dożów. A potem światła Riva degli Schiavoni.





niedziela, 25 listopada 2018

Mitoraj: światło i cień






































W moich rzeźbach w białym marmurze światło jest na pozór elementem dominującym, ale cień także odgrywa w nich znaczną rolę. Światło i cień to dla mnie dwa elementy najistotniejsze, światło wyłania się z cienia, a cień wyłania się ze światła.”
Igor Mitoraj







Nie trafilibyśmy na tę wystawę, gdyby nie czujność I., który zobaczył plakat w witrynie  w podcieniach Museo Correr. Wystawa w galerii Contini, niespodziewany prezent od losu!






Wenecja i psy




"Nie można opisać Italii słowami. Świata nie można opisać słowami. Trzy zadania poety: poznać, zrozumieć, odtworzyć, są mrzonką jak szklana góra, jak pałac lodowy. Nie da się ująć świata, owej rozhukanej sfory, owego tabunu pełnego czarniawych ogierów; nie da się jej zamknąć w złotą oprawę słów,(...) czasem najbardziej zachwyci nas w nim szczegół, jak soczewka koncentrujący linie naszych przeżyć, drobny, nikły, niepozorny – słowem, piesek naczelnika stacji w Conegliano.”


Kiedyś na nieznane mi Włochy patrzyłam oczami Iwaszkiewicza. Czy może raczej poprzez jego emocje: wrażliwość na urodę świata, a w jeszcze większym stopniu – na własne jego odczuwanie. Na detal, chwilę, zwyczajność rzeczy. Było to w czasach, gdy na lekcjach matematyki czytałyśmy pod ławką jego opowiadania. Nie do końca rozumiejąc, raczej przeczuwając, skąd pochodzi ten smutek, lekki jak pajęczyna, ale przenikający wszystko, podszyty chłodem.


Potem pojawiły się psy i ptaki ze „Śpiewnika włoskiego”, późnego tomu, może najdoskonalszego w swej chwytającej za gardło precyzji. To było pożegnanie: wiersze pisane we Włoszech. Zwierzęta są tu niemal w każdym wierszu. Jakby to one były najbliższe staremu poecie, jakby z nimi rozumiał się bez słów.



Są tu wszystkie. Złapany przez weneckiego hycla na lasso, skowyczący rudy spaniel. Stara, chora suczka z Taorminy. Psy z obrazów Sano di Pietro i Benozza Gozzolego, i „ten żółty pies, który żył z tego, że wynajmował obszary Stawiska na psie wesela” i inne psy domowe.


I pies horacjański otwierający tomik, najwyraźniej brat poety:
Bo ja czasami śpię i widzę w nocy
zarysy boskie gór, z radości szczekam
i jestem chyba jak ty, biało-czarny
pies horacjański”


Wszyscy umarli przyjaciele, „którzy się z nami pobratali w nicości”.


A zaczęło się od pieska naczelnika stacji w Conegliano, z którego obecności się żartobliwie tłumaczył, traktując adresatkę „Listu..” nie do końca serio. Zamiast pisać o Włoszech na klęczkach – to, co już inni napisali – pił wino i oglądał świat. I to mały piesek wieczorem na stacji w Conegliano był objawieniem, że „wszystko jest cudem”.


Że brat mój piesek jest bratem jak drzewo, jak obłok, jak morze, że noc ta jest najcudowniejsza z nocy, że sami jesteśmy z Bogiem nocy tej”.



A ponieważ u Iwaszkiewicza sacrum nie istnieje bez profanum, wspomnienie z Rawenny brzmi tak:
Rzuca się pociąg jak smok bury
Na krągły grób Teodoryka.”
Jest w tym cały on – we włoskim pejzażu/sztafażu własne spojrzenie, nieco żartobliwe, trochę snobistyczne. Gwałtowność burego smoka i zmysłowe krągłości... grobowca! Pyszne!


Więc i Pani mnie pyta, dlaczego podobał mi się piesek naczelnika stacji w Conegliano? Dlaczego po powrocie z Włoch pisałem o tym, dlaczego mówiłem o rzeczach tak zwyczajnych, o psie, o kotach, zamiast o lazurowym morzu, o lazurowym niebie, o lazurowej grocie, o lazurowych oczach.”



Więc zrezygnowałem z opisywania pejzaży włoskich i napisałem o pieskach i kotkach, czasami także o ludziach. Ludziach, których kochałem(…) Sądzę, że Botticelli obejdzie się bez mojej pochwały, a mały, biały piesek, wydobyty z nicości, będzie żył tak długo, jak długo ktoś zechce czytać te listy pisane do Pani, może do nikogo"


Jarosław Iwaszkiewicz List o piesku naczelnika stacji Conegliano
Detale z obrazów Vittore Carpaccia Cud relikwii Krzyża Świętego i cyklu Legenda św. Urszuli