Naga,
młoda kobieta leży oparta o poduszki. Cienkie płótno niedbale
rzuconego prześcieradła niewiele osłania. Jasno- i gładkoskóra,
o starannie upiętych złotoblond włosach. Nieco pulchna, zgodnie z
gustem epoki. Mały pierścionek, bransoletka i kolczyki, kilka
klejnotów we włosach. Jej twarz niewiele wyraża – spojrzenie
zatrzymało się na spadającym z obłoku złotym deszczu. Żywiej
reaguje mały, skrzydlaty chłopiec z łukiem, z zaciekawieniem
spoglądający w niebo, ale już szykujący się do odejścia.
Spełnił swoje zadanie...
I
znów ta sama sypialnia, ta sama kobieta. Nawet leży w tej samej
pozie, leniwie oparta na wezgłowiu. Włosy rozplecione, pościel
zmięta, gdzieś zniknęło prześcieradło zasłaniające łono.
Lewa dłoń spoczywa miedzy udami. Skądś pojawił się piesek,
zwinięty w kłębek na łóżku. Zloty deszcz nadal pada, lecz
gdzież się podział Amor? Na jego miejscu starucha - klucznica
zachłannie podsuwa fartuch pod strumień monet. Jej pani,
zaspokojona, przygląda się temu uważnie.
Dwa
obrazy Tycjana dzieli 10 lat. Gdzie się podziała niewinna
ciekawość młodziutkiej Danae? Co przydarzyło się malarzowi, że
uroczy temat miłosny zamienił w ironiczną, podszytą goryczą
satyrę?
Widzimy,
co się zdarzyło na jego palecie. Nie ma już błękitu pogodnego
nieba i rozległego, choć ledwie naszkicowanego pejzażu w głębi
obrazu. Złoty deszcz nie spada z obłoku, lecz z rozświetlonej
błyskawicą burzowej chmury, z ołowianosinego nieba.
Na
palecie – tej faktycznej, w odróżnieniu od wizualnej – jest
coraz mniej kolorów. Stary malarz miał pozostawić sobie na koniec
zaledwie cztery barwy palety antycznej – czerwień, ugier, biel i
czerń.
Pierwsza
Danae otwiera wystawę, druga ją zamyka. Pomiędzy nimi – płótna
ilustrujące niezwykłą rywalizację weneckich artystów w latach od
czterdziestych do osiemdziesiątych szesnastego wieku. Tycjan,
Tintoretto, Veronese …
i inni.
Wenecja
Cinquecenta traciła już potęgę polityczną i ekonomiczną, ale
jej bogactwo wciąż dawało miastu znaczącą pozycję w kulturze
Włoch i Europy. Rywalizacja z innymi ośrodkami - w dobie wielkiego
znaczenia sztuki – była coraz częściej rywalizacją artystów.
Osobność sztuki weneckiej to także odrębny, wyrazisty styl
malarski. Jednym z jego ojców był Tiziano Vecellio, znany jako
Tycjan.
Giorgio
Vasari przytacza w Żywotach...
swoja rozmowę z Michałem Aniołem po obejrzeniu powstałego w
Rzymie obrazu Tycjana Danae.
Z pewnym zdumieniem konstatują, że wenecjanin nie rysuje kompozycji
na kartonie, zanim przystąpi do malowania. Nie szczędząc uznania
dla finezji kolorystycznej obrazu, Vasari zgadza się z mistrzem:
gdyby artysta posiadł umiejętność rysunku, jego obrazy nie
miałyby sobie równych. I jakże w duchu epoki dodaje: „kto
dobrze nie rysuje i nie studiuje dostatecznie antyku, ale i dzieł
nowszych, przez samo ćwiczenie nie może dobrze malować, nie może
doskonalić tego, co wzorem natury ma być malowane, a z drugiej
strony brakować mu będzie wdzięku i doskonałości, które to
wartości posiada sztuka, i to lepsze czasami niż wzory z natury,
stwarzającej rzeczy niekoniecznie piękne.”
Giorgio
Vasari, wierny uczeń Michała Anioła, uważający go za bezwzględny
autorytet w sprawach sztuki, nie mógł postrzegać tego inaczej, tu
bowiem zasadza się podstawowa różnica między florenckim i
rzymskim a weneckim malarstwem dojrzałego renesansu. Rzymianie i
florentczycy uznają rysunek i kompozycję za rzecz podstawową.
Wenecjanie oddają prymat kolorowi i światłu, ich obrazy to klimat
i nastrój, drżący blask, przenikanie się barw...
Pamiętajmy,
że Renesans to okres rozkwitu teorii malarstwa i dyskusji o sztuce.
Rozważanie, co jest istotą malarstwa – rysunek czy kolor –
zrodzone na gruncie przekonania, że zadaniem sztuki jest wierne
oddanie rzeczywistości, mogło się pojawić dopiero w tej epoce,
wobec przekonania, że sztuka ma odzwierciedlać naturę, ale
przetrwało w refleksji krytycznej aż do XIX wieku. Krytycy związani
z rzymską Akademią św. Łucji uważali, że podstawą malarstwa
jest rysunek: kontur, wypełniony kolorem, wymodelowany
światłocieniem. Brak tego konturu, a przy tym z gruntu inne
podejście Wenecjan do malarstwa, skłonni byli przypisywać brakowi
umiejętności.
Tymczasem,
jak pisze Rzepińska, Wenecjanie „wywoływali
formę figur i przedmiotów niejako „od środka” a nie od
zewnątrz graficznym, ścisłym obrysem. Nie było to kolorowanie
opracowanego uprzednio rysunku, lecz całościowe ustalanie układu
form, precyzowanie planów i akcentów kompozycyjnych przede
wszystkim za pomocą koloru, ujmowanego nieodłącznie od cienia i
światła.”
Może
odpowiedź na pytanie o źródła odmienności malarstwa weneckiego
znajduje się w samym mieście: w mgłach spowijających kanały i
pałace, w świetlistych woalach poranka nad laguną, w mroku
zaułków, w blasku słońca odbitym od wody, wślizgującym się
przez wysokie okna? W sennej, niedookreślonej naturze samej Wenecji,
gdzie przedmioty nie są obwiedzione – jak w jaskrawym rzymskim
świetle – wyrazistym konturem, lecz wyłaniają się i znikają
jak duchy siebie samych? W Wenecji Guardiego, Canaletta i Turnera?
Tak,
jak nie sposób do końca zrozumieć El Greca bez nocy w Toledo,
Poussina bez oplecionych bluszczem drzew w lasach Ile-de-France,
Holendrów bez gnanych wiatrem chmur nad płaskim horyzontem,
Altdorfera bez alpejskich krajobrazów, Cezanne'a bez jaskrawego
słońca Prowansji, błękitu Belliniego i Veronesego bez włoskiego
nieba - nie zrozumiemy zachwycenia malarzy weneckich cudem barwy i
światła, nie pamiętając o miejscu, w którym tworzyli...
Wystawa
w Luwrze: Titien,
Tintoret, Véronèse...
Rivalités
à
Venise zgromadziła
dzieła tych i innych malarzy. Nie mając ambicji syntetycznych,
autorzy pokazali szlachetną rywalizację artystów - należących
zresztą do różnych pokoleń – której metaforycznym obrazem jest
scena z Wesela w
Kanie Galilejskiej
Veronesego, gdzie według tradycji jako muzycy przedstawieni zostali
Tycjan, Jacopo Robusti zwany Tintoretto, Jacopo Bassano i sam autor,
Paolo Caliari, zjednoczeni w harmonijnym, kameralnym koncercie.
Sceny
zbiorowe, takie jak Wesele
w Kanie czy
Pielgrzymi w Emaus były na wystawie licznie reprezentowane. W części zatytułowanej
Sacrum i profanum
dobór
obrazów ukazuje, jak malarze wprowadzali do obrazów religijnych
treści świeckie: portrety zamawiających i ich rodzin, realia życia
codziennego, psy. To przede wszystkim portrety psów – które
chętnie malował też Jacopo Bassano, czyniący z tematów
„pospolitych” znak szczególny swojego malarstwa - na obrazach
religijnych Veronesego tak wzburzyły inkwizytorów, że malarz musiał
się mocno tłumaczyć.
W
istocie, na wielkim płótnie z Luwru, przedstawiającym Pielgrzymów
z Emaus, to nie
Jezus przykuwa uwagę widza, lecz scenka na pierwszym planie, dwie
dziewczynki z psem: jedna, zamyślona piękność, z wielkimi oczami
zwróconymi ku nam, lecz nas niewidzącymi; druga, pulchny łobuziak,
tarmosi cierpliwego wyżła, z rezygnacją poddającego się
pieszczotom.
Religijne
sceny to często kameralne nokturny, jak Chrzest
Chrystusa czy
Złożenie do grobu.
W mroku ukazywany jest też zazwyczaj pokutujący święty
Hieronim, któremu poświęcono osobną salę. Zwykle malowany jako
półnagi starzec, w nieprzyjaznej scenerii pustyni, z płonącym
niebem - jak u Tycjana - zawsze wśród ksiąg. Tylko Veronese
przedstawia go w altanie - w dali widać kościół, drzewa i jasny
błękit nieba. Kardynalski kapelusz odwieszony na kolek. Trudno to
nazwać pokutą, wygląda raczej na popołudniowy odpoczynek przy
lekturze.
Światło,
wielki temat malarstwa, fascynuje malarzy weneckich. Refleks
i blask
– połyskliwa zbroja admirała Sebastiana Venier czy świętego
Jerzego u Tintoretta, Wenus Tycjana przeglądająca się w trzymanym
przez Amora zwierciadle, lśnienie klejnotów i tkanin; kaskady w
Chrzcie
Chrystusa
Tintoretta, świeca w Złożeniu
do grobu
Bassana. Niedaleko już stąd i do nokturnów Rembrandta, i do
holenderskich martwych natur.
Świecka
tematyka wkrada się nie tylko do wielkich scen religijnych. Powstają
coraz częściej obrazy nie uciekające się do religijnego czy
mitologicznego pretekstu, by pokazać codzienność. Tycjanowskie
Dziecko z
psami:
chłopczyk w kusej koszulce obejmuje białego psa, a karmiąca
szczenięta suka czujnie spogląda na widza. Myśliwskie psy Bassana.
Rozleglejszy temat to portrety. Tycjan malował i
papieży, i dożów, Tintoretto i Veronese portretowali weneckich
patrycjuszy. Dwa – stanowiące całość - obrazy tego ostatniego
pozwalają dostrzec, że jest to świat mężczyzn.
Iseppo da Porto, krzepki trzydziestolatek spoglądający
na widza ciemnymi oczami, lewą ręką przytrzymując szpadę i
luźną, podbita futrem kurtkę, prawą otacza Adriana, miniaturkę
ojca. Chłopiec, choć dodaje sobie odwagi trzymając rękę taty,
bystrym i ciekawym wzrokiem spogląda w bok. Obaj sprawiają
wrażenie, jakby mieli ochotę coś spsocić. Jakiż kontrast z matką
i córką, przedstawionymi na sąsiednim portrecie: są lalkami w
ładnych sukniach, dziewczynka niepewna siebie, kobieta o twarzy
pozbawionej wyrazu. Czy takie właśnie były wenecjanki?
Nie sposób oprzeć się temu wrażeniu, patrząc na
sposób ukazywania kobiet w malarstwie weneckiego Cinquecenta.
Kobieta jest tu ciałem, nie indywidualnością, nawet wtedy, gdy
jest boginią. Tycjanowska Wenus czy Zuzanna Tintoretta
zainteresowane jedynie odbiciem swojej twarzy w lustrze; napastowana
przez Tarkwiniusza Lukrecja Tintoretta, której twarz nie wyraża
nic; obojętna w objęciach Marsa Wenus Veronesego. Danae Tycjana,
nieświadoma istoty tego, co ją spotkało...
Ale
jakże owo ciało jest namalowane! Lśnienie i gładkość skóry,
złocistość misternie splecionych warkoczy... aż chce się
przywołać westchnienie Czesława Miłosza:
Gdybym
ja mógł weneckie kurtyzany
Opisać,
jak w podwórzu witką drażnią pawia
I z
tkaniny jedwabnej, z perłowej przepaski
Wyłuskać
ociężałe piersi...
Słowa
są bezradne. Na szczęście pozostają obrazy.
Titien,
Tintoret, Véronèse...
Rivalités
à
Venise
Paryż,
Luwr, 17 września 2009 – 4 stycznia 2010
__________
Tekst ukazał się w Kwartalniku Literackim Kresy nr 81-2
Źródło ilustracji: Wikimedia commons