wtorek, 14 kwietnia 2015

Kiedy kończy się młodość? (Niektóre ze stu żalów)

Kiedy kończy się młodość? Niektórzy twierdzą, że wcale nie musi się kończyć, ich zdaniem mamy tyle lat, na ile się czujemy. Dają w ten sposób do zrozumienia, że sami czują się nastolatkami, choć nikt w to nie wierzy, a najmniej oni sami. Młodość kończy się nieuchronnie, acz stopniowo.

Odchodzi powoli wraz z tym, co musimy utracić. Kolejne straty prowadzą nas przez wiek średni ku starości, a potem ku śmierci. I jak mówi jedna z postaci powieści Claudela, w życiu mamy prawo do stu żalów, ni mniej, ni więcej. Nasze żale są zapisywane, a kiedy setny żal zostanie zapisany w Księdze długów, człowiek umiera.

Opowieść zaczyna się od straty. Bohater - narrator jedzie do rodzinnego miasteczka, by pogrzebać matkę. Nie widział jej od szesnastu lat.
Nie wszystkiego dowiadujemy się od razu. Pisarz powoli odsłania przed nami kolejne zdarzenia, wspomnienia, obrazy, jak karty wyblakłego rękopisu. Nie od razu wiemy, że bohater był nieślubnym dzieckiem szesnastoletniej matki i do końca – wraz z nim – nie dowiadujemy się, kto był jego ojcem.

Małe miasteczka są do siebie podobne; nieobecność młodych, powolne tempo życia, sekrety, które nie są sekretami. Nieżyjący już sąsiedzi pojawiają się na kartach książki obok tych spotkanych teraz: hotelarza i jego żony, przedsiębiorcy pogrzebowego, proboszcza. Obecność w mieście dzieciństwa przywołuje tamte czasy, chwile szczęścia: czułość matki, wyprawy na ryby z Ojcem Franche, praca u pana Pawelskiego, sprzedawcy pasty Cedlor i Balsamu stepowego.

I pytanie o ojca, natrętnie powracające. Póki był dzieckiem, wierzył, że jest nim ten przystojny lotnik z fotografii, który zginął w Indochinach, ale któregoś dnia niechcący stłukł szkło i zobaczył, że fotografia jest wycinkiem z gazety. Oskarżał matkę, dręczył ją pytaniami, na które jedyna odpowiedzią były łzy. Odszedł z domu – miał siedemnaście lat – by powrócić dopiero teraz: za późno.

Ten mężczyzna – jak łatwo obliczyć, ma niewiele ponad trzydziestkę, a jego matka zmarła o wiele za wcześnie – nosi w sobie brzemię winy. Niełatwo będzie ją odkupić i niełatwo wybaczyć samemu sobie, bo przecież należałoby uczciwie odpowiedzieć na pytanie, podsunięte przez proboszcza: zapytaj pan sam siebie, dlaczego zmarła pańska matka. Bohater uświadamia sobie, jak obsesyjnie i egoistycznie był skupiony na innym pytaniu, pytaniu o ojca, jak okrutny wobec matki, i teraz zaczyna wreszcie rozumieć, że odkrycie prawdy mogłoby być gorsze od niewiedzy. Może dlatego nie otworzy koperty pozostawionej przez matkę. Tak będzie lepiej; i tylko to może dla niej zrobić.

Claudel umieścił akcję swojej powieści w lotaryńskim miasteczku, po powodzi. Rzeka wylała, rozlewiska są rajem dla wędkarzy. Nie widać tu spektakularnej akcji ratunkowej, wszyscy traktują żywioł z filozoficznym spokojem, ale pisarzowi taka sceneria była potrzebna do czegoś więcej. Żeby się dostać na wzgórze cmentarne, trzeba przebyć rozlewisko: trumna na barce z czterema wioślarzami, proboszcz i jedyny żałobnik w drugiej łodzi. Woda oddziela świat umarłych od świata żywych. Jej przepłynięcie na zawsze kończy ziemską wędrówkę. Ale jest też wodą zapomnienia, przynosi zadumę i spokój, a może także - nareszcie - zrozumienie. 

 
***
Napisałam to w roku 2002. A potem przeczytałam ją ponownie.
Drugi raz czytana zaskoczyła mnie: jak powierzchowne było pierwsze, pospieszne jej odczytanie, ileż przeoczyłam, nie pozwalając sobie zatrzymać się nad obrazami, emocjami.

Za pierwszym razem czytałam szybko i łapczywie. Przekonana, że zaraz coś się zdarzy, spieszyłam ku wyjaśnieniu, które nie nadeszło. Pozostało wrażenie obcowanie z tekstem wzruszającym, smutnym, nostalgicznym. Obrazy jak za mgłą, snujące się w tej mgle - niepamięci, deszczu? - postacie ludzi, tych umarłych i tych żyjących. Przeszłość mieszała się z teraźniejszością. Bohater dojrzewał w ciągu tych kilku dni spędzonych w rodzinnym mieście, przeżywał ból, wstyd, rozpacz, wyrzuty sumienia. Czegoś się w końcu nauczył, coś zrozumiał.

Wzięłam książkę do ręki po raz drugi i dopiero teraz zaczęłam rozumieć, dlaczego tak głęboko mnie poruszyła. Po prostu jest to znakomita powieść. Ale by to zrozumieć, trzeba się nad nią pochylić. Spojrzeć z bliska, z zainteresowaniem, z miłością.

Jest jak rośliny, deptane po drodze. Niepozorne, zagubione w gąszczu łąki, zagajnika, na miedzy, w przydrożnym rowie. Można ich nie dostrzec, nie poświęcić im chwili. Nie poznać ich nazw. Ale wystarczy się nad nimi pochylić, by zobaczyć barwę i kształt kwiatów, subtelny rysunek liści, poczuć zapach. Są inne niż te hodowane w ogrodach. Czy mniej piękne?
Ich uroda nie jest tak ostentacyjna i sztuczna, jak szklarniowych tulipanów. Ale popatrzcie: gdzie znajdziecie taki niesamowity odcień błękitu, jaki ma cykoria podróżnik? Czy pamiętacie woń krwawnika? A kąkol, z jego delikatnymi, fiołkoworóżowymi płatkami i długimi wąsami? Powoje na miedzach, białoróżowe, wspinające się na łodygi innych roślin? Kolczaste kule ostów? Maleńkie stokrotki?

Wracam do Claudela. Postacie z jego książki, tak charakterystyczne, ze swoimi słabościami i nałogami, przy swojej śmieszności, a czasem małości - niemal wszystkie mają w sobie jakiś rys heroiczny. Są godne i szacunku, i współczucia. Ksiądz, samotny i bezradny na swojej placówce, topiący ból w alkoholu; hotelarz, olbrzym siedzący pod pantoflem maleńkiej żony; przedsiębiorca pogrzebowy, wdowiec, bez pamięci zakochany w trzech małych córeczkach; kierowca autobusu, pełen współczucia dla uśmierconych przez powódź zwierzątek.

Także ci, którzy odeszli, a jedyny ślad po nich pozostał w pamięci bohatera: sąsiedzi, handlarz z targowiska, właścicielka salonu z bielizną, rzeźnik Merlin. We wspomnieniu – poza kilkoma znaczącymi wyjątkami – są tymi, którzy pomogli mu przetrwać smutne, samotne dzieciństwo. Samotne mimo pełnej oddania miłości matki.

Bo matka, gdy go urodziła, była jeszcze dzieckiem, boleśnie skrzywdzonym i chroniącym synka przed straszliwą wiedzą, która mogłaby go zniszczyć. Kto jest moim ojcem?

Strzeże tej tajemnicy, choć wie, że sama zapłaci najwyższą cenę. A jednak postanawia uchronić już niemal dorosłego syna przed bólem nie do zniesienia i jedyną jej odpowiedzią jest płacz. Syn odchodzi. Wróci po latach, by odprowadzić ją na cmentarz.

Matka jest świętą. Jej milczenie jest milczeniem męczennicy. Syn był jej katem, teraz już to wie.

Claudel rozsiewa po całej powieści ślady i tropy, więc wiemy nie wiedząc, podobnie jak sam bohater, jak brzmi odpowiedź. Ta odpowiedź nie pada. Mistrz niuansu, niedopowiedzenia, pokazuje nam niszczącą siłę prawdy – ale i niszczącą siłę kłamstwa. Tragiczny splot, nie do rozsupłania.

To także mistrz nastroju: liryzm, smutek, czułość, żal, tęsknota. Emocje przyciszone, stłumione, a tak żywe.

I wreszcie to, co naprawdę wyraźnie dostrzegłam dopiero w ponownej lekturze: poczucie humoru. Jazda z szalonym przedsiębiorcą pogrzebowym jego samochodem – scena jak ze zwariowanej czarnej komedii. Z tejże rodem dwaj policjanci w kostnicy przy zwłokach, skracający sobie oczekiwanie na zamknięcie trumny wróżeniem z kart.
Jak brzmi to pytanie, które nie padło? Ależ tak. Oczywiście, że znów ją przeczytam.

____________________
 
Philippe Claudel Niektóre ze stu żalów
przełożyła Iwona Goral „Werset” Lublin 2002


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz